Z cyklu "Ślepym trafem".
Ostatnio mieliśmy dwa następujące po sobie okresy żałoby narodowej. Oba równie nieszczere, oba równie pompatyczne. W obu przypadkach poszkodowane były dwie grupy zawodowe: organizatorzy imprez i artyści.
Śmierć prezydenta Pawła Adamowicza wywołała w nas wielki wstrząs. Niezgodę na atak nienawiści. Przedstawiciele zarówno prawej, jak i lewej strony sceny politycznej mówili jednoznacznie: nie zgadzamy się na dalszą brutalizację życia politycznego! Dość hejtu, dość mowy nienawiści! Nie chcemy, aby polityczna różnica zdań doprowadzała do politycznej zbrodni.
Nieco inaczej jawi się nam śmierć premiera Jana Olszewskiego. Został on odsunięty od władzy przez układ ludzi przerażonych wizją ujawnienia agentów. Teraz i ci z prawicy, i ci z lewicy przekonują, że był to naprawdę bardzo porządny człowiek.
Cóż o prezydencie Adamowicza mówili jeszcze niedawno przedstawiciele lewej strony sceny politycznej? Był on dla nich człowiekiem bardzo niewygodnym. Mainstreamowe media, w tym „Gazeta Wyborcza” i „Newsweek” Tomasza Lisa prześcigały się w doniesieniach o przekrętach prezydenta Gdańska. Platforma Obywatelska nie zgodziła się, aby Adamowicz reprezentował ją wyborach. Kontrkandydat wyborczy, Jarosław Wałęsa, wytykał walizki pieniędzy niewiadomego pochodzenia, dziesiątki kont bankowych i mieszkania, w których liczbie nawet sam zainteresowany się zgubił. Ogólnie mówiąc: środowisko Platformy Obywatelskiej uznało Adamowicza za persona non grata.
O podobnym ostracyzmie w przypadku premiera Jana Olszewskiego mówi wiele relacji opisujących sytuację po 4 czerwca 1992 r. Rząd Olszewskiego upadł, bo zagrażał zbyt wielu interesom. Mógł ujawnić prawdziwe oblicze wielu czołowych aktorów polskiej sceny politycznej. Widać to dobitnie w scenach filmu „Nocna zmiana”. Widzimy ogromne przerażenie Lecha Wałęsy, widzimy cynizm Donalda Tuska, widzimy inne niecodzienne reakcje znanych ludzi. Cóż widzimy po ostatecznym obaleniu rządu Jana Olszewskiego? Tylko naczelnego tygodnika „Solidarność” było stać na to, aby podejść i uścisnąć dłoń przegranego premiera. Tylko on usiadł z nim przy jednym stole. Jan Olszewski wtedy przegrał i w politycznym rozumieniu stał się persona non grata. W późniejszych latach w niewielkim stopniu udzielał się politycznie i podejrzewam, że jego telefon bardzo często milczał.
Po śmierci tych panów nagle okazuje się, że wszyscy ich kochali. Każdy z polityków prześcigał się, aby powiedzieć ciepłe, dobre słowo o tym człowieku, który właśnie odszedł. W takim podejściu widzę pierworodny grzech nieszczerości. Albo bezapelacyjnie uważam kogoś za wielkiego człowieka i mówię o tym cały czas, albo taktownie milczę w obliczu śmierci tego człowieka. Inaczej to po prostu kłamię! W obu przypadkach prezydent RP ogłosił żałobę narodową. Nie chcę oceniać, czy w obu przypadkach ta decyzja była trafna. Cóż jednak oznaczała taka decyzja? Otóż ta decyzja, poza spektakularnymi gestami typu obniżenie flagi do połowy masztu, oznaczała odwołanie wielu imprez o charakterze kulturalnym, czy sportowym.
Zwykły Kowalski, pracujący na poczcie czy w sklepie, w dniach żałoby szedł do pracy. Artysta Kowalski w dniach żałoby nie mógł podejmować pracy. Organizator imprez Kowalski w dniach żałoby musiał odwołać szykowany czasem od wielu miesięcy koncert, bo tego wymagała żałoba narodowa. Czy artyści i organizatorzy imprez są Polakami drugiego sortu? Artyści rzadko pracują na etatach, zazwyczaj ich dochody związane są z liczbą koncertów. Nie grają - nie zarabiają. Podobnie rzecz się ma z organizatorami imprez kulturalnych i sportowych. Ich dochód zależy od liczby sprzedanych biletów. W tym momencie w opisywanym środowisku powstała wizja, aby państwo zwracało im koszty za odwołane imprezy.
Boże broń, aby ktoś takie głosy uznał za poważne! Oczyma wyobraźni już widzę setki ogłaszanych i odwoływanych w czasie żałoby koncertów, czy innych imprez. Bohaterami głównymi tych przedsięwzięć byliby ludzie, na których występ widzowie i tak by nie przyszli. Znikające koncerty byłyby przedsięwzięciami, które od początku miały przynosić straty. W przypadku odwołania z powodu żałoby impreza staje się nagle rentowna. Taka jest już nasza mentalność. Jeżeli państwo można w jakimś stopniu wykorzystać, to zrobimy to najlepiej, jak potrafimy...
Cóż zatem pozostaje? Myślę, że zawsze zdrowy rozsądek i umiar. Nie da się nikogo zmusić do żałoby, czy smutku. Jeżeli odczuwam autentyczny ból po stracie wybitnego przedstawiciela naszego narodu, to nie mam ochoty uczestniczyć w żadnej imprezie. Po prostu na nią nie idę. Jeżeli już jednak wybrałem się na koncert, to wystarczającym dowodem łączności w narodowym bólu powinna być minuta ciszy przed imprezą. W ten sposób można w sposób jednoznaczny wyrazić swój stosunek do ważnych chwil w dziejach narodu i jednocześnie nie krzywdzić innych ludzi. Nie strzelajcie do artystów! Może być inaczej, niż w piosence: jeśli oni zginą, lepsi nie przyjdą.
Grzegorz Dudziński