Janusz Garlicki napisał przejmującą książkę o Powstaniu Warszawskim, obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie, pracy przymusowej w zakładach Adlera i swoim ocaleniu.

Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie Janusz Garlicki miał dwadzieścia jeden lat. Nie należał do AK. W pierwszych dniach sierpnia 1944 roku przeżył wraz z tysiącami mieszkańców Warszawy pacyfikację miasta. Pożary. Mordowanie ludzi. Wywózka do Buchenwaldu. Niesamowite, poruszające swym autentyzmem sceny – tworzenie przez Niemców z młodych chłopców żywych tarcz, kopanie grobów dla poległych hitlerowców i wiele innych.

Potem krótki pobyt w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie i relacja Janusza Garlickiego o ukamienowaniu przez współwięźniów więźnia kradnącego koledze miskę lichej zupki. Intrygujące uwagi na temat buków znajdujących się na terenie obozu koncentracyjnego, buków, które podziwiał sam Goethe.

Najwięcej miejsca poświęcił Garlicki wspomnieniom z Adlerwerke, znajdującego się we Frankfurcie nad Menem. Głód. Choroby. Bestialskie traktowanie. Wnikliwe, precyzyjnie nakreślone przez Garlickiego portrety prześladowców i ich ofiar. Wspaniały wizerunek hitlerowca, który z grzecznego, kulturalnego pana przeistacza się w wyjątkowo gorliwego, wręcz sadystycznego nadzorcę.

Wspomnienia Janusza Garlickiego nabierają przekonywającej mocy metafory losów człowieka czasów wojny, kiedy opowiada o chaotycznej ewakuacji robotników z Adlerwerke, a później z obozu w Buchenwaldzie. Jest już druga połowa kwietnia 1945 roku, wojna za chwilę się skończy, a grupa zdesperowanych hitlerowców pędzi to tu, to tam wygłodzonych, wyczerpanych robotników. Ludzie padają w marszu. Hitlerowcy strzelają do próbujących uciekać z tego koszmarnego marszu śmierci. – Nie daj Bóg – mówi wspominany przez Garlickiego Żyd. – … aby człowiek musiał przeżyć tyle, ile przeżyć może.

Janusz Garlicki opowiedział przekonująco o codzienności totalitaryzmu hitlerowskiego, o dehumanizacji antysemickiej propagandy, o systemie niszczącym bogactwo ludzkich relacji.
Wydawałoby się, że człowiek po takich traumatycznych przeżyciach sam nigdy nie przyłoży ręki do rozwoju i żywota jakiegokolwiek totalitaryzmu. Tymczasem zaraz po wojnie, po powrocie do kraju, Janusz Garlicki zostaje redaktorem “Głosu Robotniczego” w moczarowskiej Łodzi. Wokół odbywa się mordowanie akowców, kułaków, księży, a Janusz Garlicki pracuje w gazecie chwalącej morderców.
Później, już w latach sześćdziesiątych, Janusz Garlicki zostaje redaktorem naczelnym “Gazety Pomorskiej” organu KW PZPR. Jest zresztą również członkiem egzekutywy KW PZPR. Pisuje felietony do cyklu “Tydzień w polityce”. Jako redaktor naczelny nie powstrzymuje swoich dziennikarzy przed antysemicką nagonką w 1968 roku. W tymże samym roku tak powiada o swej misji dziennikarskiej na łamach “Gazety Pomorskiej” – “Uznaliśmy, że naszą pierwszą powinnością jest służba socjalizmowi (…) W miarę naszych sił i umiejętności służyliśmy partii i społeczeństwu. Staraliśmy się naszymi publikacjami kształtować socjalistyczną świadomość.?

Gdzie się podział ten wrażliwy, ciężko doświadczony przez faszyzm chłopak? Jak to się stało, że został urzędnikiem reżimu komunistycznego? W stalinowskiej Łodzi, podczas masakrowania robotników w 1970 roku sekundował oprawcom, on, chłopak doświadczony przez inny totalitaryzm? Jakimś wyjaśnieniem może być lewicowa, czy wręcz lewacka tradycja rodzinna – ojciec Janusza Garlickiego, Aleksander, był członkiem PPS – Lewicy, więźniem sanacyjnej RP.
Parafrazując tytuł książki, chce się powiedzieć – Nie wszystko jest jasne, redaktorze Garlicki.

(kd)

  • Przez pewien czas w niniejszym artykule widniał błędny tytuł: “Spóźnił się pan, generale Patton”.Tytuł winien brzmieć “Spóźniał się pan, generale Patton”. Błąd dostrzegł czytelnik bydoszczy24. Dziękujemy za wskazanie błędu.