W maju 2014 roku rozpoczął się proces z powództwa Leśnego Parku Kultury i Wypoczynku. Park domaga się zadośćuczynienia za utracone korzyści od właściciela firmy, która postawiła halę namiotową nad tymczasowym lodowiskiem, gdyż w związku z zawaleniem się dachu osiągnął mniejsze od spodziewanych wpływy ze sprzedaży biletów. (Pozwany złożył pozew wzajemny.) Kolejna rozprawa miała się odbyć kilka miesięcy temu, ale w związku ze zmianą sędziego odbyła się dopiero 13 marca. Trwała niezbyt długo, bo nie stawiła się większość świadków, gdyż nie zostali skutecznie zawiadomieni.

Aleksander Czerski był jedną z dwóch osób, które zajmowały się montażem hali namiotowej nad lodowiskiem przy ul. Magnuszewskiej. 19 stycznia 2013 roku zadzwoniła do niego Dagmara Myszkowska, która z ramienia LPKiW odpowiadała za lodowisko i powiedziała mu, że została powiadomiona, iż dach trzeszczy. Świadek zapytał ją, czy został ogarnięty śnieg, ale nie potrafiła na to pytanie odpowiedzieć. Natychmiast po tej rozmowie skontaktował się z Marcinem Leszczyńskim, właścicielem firmy, od której Leśny Park zakupił namiot i razem pojechali na Magnuszewską, ale gdy tam dojechali teren był już ogrodzony przez straż pożarną i policję, gdyż w międzyczasie dach się usunął. Obszedł wtedy wkoło lodowisko i zobaczył na dachu namiotu grubą ponad 20-centymetrową warstwę śniegu.

Pełnomocnik Leśnego Parku, mec. Tomasz Sobiecki, dociekał, z jakiej odległości świadek oglądał obiekt i czy możliwe jest, by zobaczył śnieg na dachu, bo działo się to wszystko późnym wieczorem. – Mam dobry wzrok – pochwalił się Aleksander Czerski i dodał, że siatka odgradzająca znajdowała się w odległości kilku metrów od lodowiska, więc wszystko dokładnie widział. Nie było także wokół obiektu hałd śniegu, które wskazywałyby na ogarnięcie dachu.

Zdaniem świadka, pracownicy LPKiW w ogóle nie zajmowali się odśnieżaniem. Zresztą nie było tam osób do wykonania tego rodzaju pracy. Z ramienia Leśnego Parku pracowały przy lodowisku dwie kobiety: kasjerka i szatniarka oraz mężczyzna zajmujący się ostrzeniem łyżew oraz obsługą rolby, czyli gładzeniem tafli lodowiska.

Mimo dużych opadów śniegu, nie zawalił się wówczas dach namiotu nad lodowiskiem w Fordonie, a był tam zainstalowany taki sam system odgarniania co na namiocie przy Magnuszewskiej. – Ale tam pracownicy robili swoje – stwierdził świadek. W aktach sprawy znajdują się zdjęcia zrobione przez Aleksandra Czerskiego komórką dzień po zdarzeniu, które miało miejsce na Wyżynach. Widać na nich półtorametrowej wysokości hałdy wzdłuż lodowiska w Fordonie.

Opowiadając na pytanie mec. Jana Burkera, pełnomocnika pozwanego, świadek wyjaśnił, że konstrukcja namiotu była mu znana, gdyż kilka miesięcy wcześniej dokonywał montażu tego samego namiotu na terenie Myślęcinka. Opisał też, w jaki sposób testował wraz kolegą wytrzymałość elementów konstrukcji. Policzyli, że razem ważą 160 kg i zawieszali się na przęsłach. Komisja, dokonująca odbioru 13 grudnia 2012 roku, sprawdziła zamocowanie lin. – Nie było żadnych zastrzeżeń. Byli bardzo zadowoleni – opisał przebieg odbioru Aleksander Czerski.

Drugim świadkiem był inżynier Marcin Klimkowski, który sprawiał wrażenie mocno zakłopotanego. Na pytanie sędziego Wiesława Łukaszewskiego, czy jest pracownikiem powoda, odpowiedział, że umowy z nim nie podpisał. Została mu przesłana elektronicznie, ale nie zaakceptował jej treści. Sędzia zapytał wtedy, w jakim charakterze pojawił się przy lodowisku. – Zostałem poproszony przez powoda o zweryfikowanie zgodności przedmiotu dostawy z umową – wyjaśnił inż. Klimkowski, zastrzegając, że uczynił to jedynie w możliwym w tych warunkach zakresie. Jego podpis znajduje się na protokole odbioru i na innym dokumencie, o którym świadek twierdzi, że podpisał go nieświadomie. Chodzi o oświadczenie o uczestniczeniu w budowie w roli inspektora nadzoru z ramienia inwestora.

- Czy kiedy dokonywał pan odbioru tego namiotu, lodowisko już było czynne? – chciał wiedzieć mec. Burker. – Tak, już działało – odpowiedział świadek.

- Na czym polega odbiór przy tego typu obiektach? – dociekał mec. Sobiecki. – Odbiór w ogóle nie był konieczny. Urząd Miasta nie nałożył na inwestora takiego obowiązku – oświadczył inż. Klimkowski. Dopiero z prasy dowiedział się kilka miesięcy po odbiorze, że Wydział Administracji Budowlanej zgłosił uwagi do zgłoszenia. Nie został o tym poinformowany przez inwestora.

Na następną rozprawę zostanie wezwanych ośmioro świadków.