Kiedyś usłyszałem takie pytanie do mnie, dlaczego nie widuje się Pana na rocznicach Kwartalnika Artystycznego w Filharmonii, każdy zorientowany w literaturze wie, że był Pan wicenaczelnym periodyku i redagował go ponad 3 lata?
W zasadzie nie powinno być one kierowane do mnie, a do obecnego naczelnego, który pewnie zaprasza gości. Jesteśmy w konflikcie od roku 1996 i nie mam wpływu na poziom kultury kogoś, kto aspiruje do bycia elitą kulturalną. Nie było żadnego pojednawczego gestu w moją stronę i nigdy nie usłyszałem słowa dziękuję za ponad 3 lata pracy redakcyjnej. Natomiast co chwila wyczytuje w jakichś pisemkach, że mi obecny redaktor nic nie zawdzięcza.
A prawda jest taka, że tylko dzięki mojej akceptacji znalazł się w piśmie. Widać popełniłem błąd, bo nie znałem człowieka. Ostatnio w BIK-u przeczytałem tyle głupstw i przeinaczeń, że ze zdumienia przecierałem oczy. Geneza Kwartalnika była banalna. Dyrektor Wydziału Kultury Elżbieta Czerska chciała ratować tytuł tygodnika Pomorze i Kujawy i poprosiła ówczesną dziennikarkę i recenzentkę teatralną, aby przetworzyła pismo na kwartalnik poświęcony sztuce i mianowała ją naczelną. Pomagać miał redaktor tej gazety Wojciech Chudziński, który doprosił literata Tadeusza Oszubskiego do redakcji.
Mnie wyłowiła dyrektor Czerska, która była czytelniczką takich pism jak Tygodnik Powszechny, Odra czy Więź, a ponieważ akurat w tych pismach ukazały się publikacje o moich tomach wydanych przez IW Świadectwo Stefana Pastuszewskiego zainteresowała się moją osobą i Pani Krystyna Starczak-Kozłowska uczyniła mnie swoim zastępcą. Panowie Chudziński i Oszubski wytrzymali z naczelną miesiąc, bo była to trudna osoba we współpracy. Na placu boju zostałem sam i szybko postanowiłem się ratować ściągając do redakcji młodego pracownika naukowego Roberta Mielhorskiego, który właśnie wydał bardzo udany debiut poetycki i było nas troje, którzy stworzyliśmy numer próbny 0’/93 i 1/94, które odniosły krajowy sukces mając recenzje w TP, Dekadzie Literackiej Andrzeja Franaszka, Odrze, Kresach itd.
Udało mi się pozyskać teksty od wtedy początkujących, a dzisiaj gwiazd literatury m.in. Andrzeja Stasiuka (mój przyjaciel wówczas), Nataszy Goerke, Izabelli Filipiak plus translacje Joyce’a, Jaspersa, Ginsberga, Becketta. Do tego doprosiliśmy bydgoskich autorów m.in. Kazimierza Hoffmana, Grzegorza Musiała czy Krzysztofa Derdowskiego. Poza tym powstały ciekawe działy plastyka, teatr, muzyka. Ozdobą numeru był mój wywiad z Agnieszką Holland, która zgodziła się ze mną rozmawiać, będąc głównym jurorem festiwalu filmów w Gdyni, gdzie specjalnie do niej pojechałem, a ona w ciemno do pisma, którego jeszcze nie było udzieliła mi wywiadu.
Sukces spowodował, że nagle w redakcji zapragnęło być wielu literatów z bydgoskiego SPP, którego pechowo też zostałem członkiem i naciskano na mnie, aby poszerzyć skład redakcji, bo wyczuli członkowie koniunkturę. Ja wyraziłem zgodę jedynie na doszlusowanie do nas Grzegorza Musiała, ponieważ miał wtedy za sobą kilka udanych książek dobrze przyjętych w kraju i już wcześniej rozmawialiśmy o potrzebie powstania takiego pisma w regionie. Niestety Musiał pociągnął za sobą jeszcze 2 osoby, w tym obecnego naczelnego i doszli oni do redakcji kwartalnika od połowy roku 1994, ponieważ zakulisowo wydeptali sobie ścieżkę do dyrektor Czerskiej, która ich wcześniej wcale nie znała.
Niestety, w kulturze bydgoskiej śp. Elżbieta Czerska nie uniknęła błędów. Największą jej winą było zwolnienie dyrektora teatru Andrzeja Marii Marczewskiego, który po przyjściu lewicowego wojewody i usunięciu Tokarczuka miał pretensje do dyrektora teatru za wystawianie sztuk Jana Pawła II (Marczewski wystawił wszystkie sztuki Karola Wojtyły), niestety, aby utrzymać stanowisko uległa presji wojewody i wykonała fatalny krok. Jak wiemy po odejściu Marczewskiego jednego z najlepszych dyrektorów teatru nastał chyba najgorszy Wiesław Górski, który strasznie obniżył poziom naszej sceny.
Tym samym sprawiono, że zwolniono z pracy naczelną, a w wyniku głosowania redakcji wygrał obecny naczelny, albowiem głosowali na niego Musiał i Baliński (dział muzyka z Opery), ja z Mielhorskim oddaliśmy sobie po głosie. Arytmetyka była oczywista 3 do 2.
Od czasu, gdy przejął ster nowy naczelny pismo zaczęło topnieć w oczach. Nakład z ponad tysiąca spadł do 300 sztuk. Z pisma interdyscyplinarnego została li tylko literatura, co spowodowało odejście czytelników. Dział plastyczny prowadzony przez znaną krytyk sztuki Jolantę Ciesielską z Łodzi został okrojony do minimum i to spowodowało jej odejście z redakcji. Periodyk zrobił się monotonny i jednostronny. Linia pisma naczelnego polegała tylko na tym, że drukujemy tylko uznanych plus my redaktorzy. Debiuty stały się niemile widziane. Odrzucano mi wielu zdolnych prozaików, co paraliżowało moją pracę kierownika działu prozy i to mnie zniechęciło do dalszej pracy i złożyłem dymisję wraz z numerem 4/96 pod koniec roku. Wcześniej, gdy miałem wolną rękę publikowałem świetne teksty i translacje Woroszylskiego, Rodowskiej, Zadury, Engelkinga, Szuby czy Sadkowskiego, potem moi autorzy mimo, że to postaci ważne w historii literatury polskiej stały się persona non grata. Robiono to celowo po to, żebym odszedł.
Chciałbym tu zdementować też brednie jakoby “akuszerami” pisma byli członkowie lokalnego SPP śp. Krzysztof Soliński czy Kazimierz Hoffman. Niestety zmarłym wszystko można teraz wmówić, nie mają szansy powiedzieć prawdy. A prawda jest taka, że mój dobry starszy kolega Krzysiu Soliński dowiedział się o powstaniu pisma ode mnie, ponieważ pracowaliśmy na jednym podwórku dawnego wydziału paszportowego, na Paderewskiego 26, on dyrektor wydawnictwa Pomorze, a ja pod tym samym adresem prowadziłem MONAR. Krzysiu potem prosił mnie, aby wydrukować jego prozę w Kwartalniku Artystycznym, co spotykało się z drwiną pozostałych członków kolegium redakcyjnego, którzy odrzucali moją propozycję i do śmierci Krzysztof nie doczekał się publikacji. To coś ohydnego powoływać się po śmierci na kogoś z kogo się drwiło, a moim zdaniem był to jeden z najinteligentniejszych pisarzy bydgoskich, ale cóż z tego: jego proza była hermetyczna i spotykał się z niezrozumieniem ludzi do niego nie dorastających i patrzących z pułapu poprawności polonistycznej (Krzysztof nie był polonistą). Przykre są te wszystkie kłamstwa i zniekształcenia historii pisma. Sukces zawsze ma wielu ojców, a porażka jest sierotą.
Ryszard Częstochowski
Fot. powyżej:
KWARTALNIK ARTYSTYCZNY – REDAKCJA ROK 1995 (już bez ex-naczelnej Krystyny Starczak-Kozłowskiej i prof. Roberta Mielhorskiego). Na zdjęciu widać dyrektor MOK Krystynę Bujak, która prowadzi spotkanie w kawiarni artystycznej Węgliszek, Ryszard Częstochowski – kierownik działu prozy, Wojciech Zamiara (plastyk, szata graficzna -Sopot), Jola Ciesielska (krytyk sztuki, dział plastyka – ŁÓDŹ), Krzysztof Myszkowski (naczelny), Grzegorz Musiał (dział eseju) i Józef Baliński (Opera, dział muzyka). Obecnie pismo jest redagowane bez kolegium redakcyjnego, w zasadzie jest sterowane jednoosobowo. Stopka zespołu to tylko ozdoba, czyli przysłowiowy kwiatek do kożucha. W tle rzeźby Michała Kubiaka, którego prace prezentowaliśmy w numerze próbnym. (r.cz.)