No, dosyć tych tajemnic. Chcę powiedzieć słów kilka o fenomenie twórcy wyklętego, moim zdaniem, wcale nierzadkiego przypadku postawy malarzy, muzyków i pisarzy w naszym mieście.

Pojęcie twórcy wyklętego zaczerpnąłem rzecz jasna z pojęcia po?te maudit, czyli poety wyklętego. Pojęcie poety wyklętego do światowej humanistyki wprowadził Alfred de Vigny w sztuce ?Stello?. I zrobiło ono oszałamiającą karierę. Mianem poetów wyklętych określano takich twórców jak Villon, Rimbaud, Verlaine, ale także Bukowski czy Thomas.

W Polsce mieliśmy prawdziwy wysyp poetów wyklętych w latach komunizmu: Bursa, Wojaczek, Polsakiewicz, Czycz-Leżachowski, Milczewski-Bruno, Stachura, Ratoń, Babiński, Żernicki itd. Wszystkich tych twórców łączyła niezgoda na zastany system, bunt przeciwko ludzkiej kondycji i poczucie tragiczności życia. Często ich twórczości towarzyszyły ekscesy obyczajowe i egzystencjalne. Alkohol, narkotyki, choroby psychiczne, nieprzystosowanie społeczne.
To byli ludzie, mniej bądź bardziej świadomie, sytuujący się poza układami i synekurami. Odrzucali krainę naszego szczurzego wyścigu szczurów i sami byli często przez społeczeństwo odtrącani. Nieudane małżeństwa. Porzucone dzieci. Twórczość robiona z perspektywy cierpienia i tragizmu istnienia doświadczonego wprost i biograficznie.

W Bydgoszczy mieliśmy i mamy twórców w znacznej mierze mieszczących się w pojęciu i obyczajowej mitologii twórcy wyklętego. I chcę przed dalszymi dywagacjami wyraźnie zaznaczyć, że owi bydgoszczanie, twórcy wyklęci, nie wypełniają wszystkich, zwłaszcza tych ekstremalnych zachowań twórców wyklętych, ale niewątpliwie owymi wyklętymi byli i kilku jest jeszcze. Ich życiowa postawa, często jawna odmowa uczestnictwa w ładzie społecznym, bunt, są kolorytem naszego życia kulturalnego. I mam nieodparte wrażenie, że ich dzieła, przynajmniej niektórych z nich, zawierają mądrość wynikającą z kontestacji i postawy outsidera.

Niewątpliwie poetą wyklętym był Zdzisław Polsakiewicz. Autor zaledwie dwóch opublikowanych za życia, ale za to znakomitych tomików wierszy. Poeta w pewnym momencie rangi krajowej. Jednocześnie człowiek powoli, z roku na rok, abdykujący ze społecznej aktywności. W latach pięćdziesiątych jeszcze płodny publicysta. Potem bardziej klient knajp takich jak ?Bukiet?, ?Słowianka? czy ?SIM?. W ostatnich wierszach zapisywał ekstremalne stany osamotnienia, jakiegoś swoistego stanu świadomości dojrzewającej, przystępującej wprost do nicości.
Zmarł właśnie w osamotnieniu, utrzymywany uprzednio przy życiu głównie dzięki życzliwości najbliższych oraz przyjaciół dziennikarzy i malarzy.

Andrzej Przybielski, znakomity muzyk, mający na swym koncie sukcesy krajowe, przez całe życie nie znalazł spokojnej przystani. Zmarł w biedzie i opuszczeniu. A przecież współpracował z takimi znakomitościami jak Czesław Niemen, Adam Hanuszkiewicz, Tomasz Stańko, Stanisław Soyka, Józef Skrzek.

Jan Szkaradek, interesujący malarz. W pewnym momencie swego życia, już w okolicach czterdziestki, zaczął gwałtownie odsuwać się od życia społecznego. Niegdysiejszy szef bydgoskiego aresztu Jarosław Ladziński opowiadał mi, że Szkaradek odsiadując wyrok za niepłacenie alimentów okazał się człowiekiem wyjątkowej łagodności i życzliwości. Uczestniczył w owym areszcie w zajęciach plastycznych. Zderzył się w swoim życiu z purytańską wręcz moralnością PRL i później z obojętnością III RP. W dziele eksplodował kolorami, jakby barwy to były bojowe chorągwie wolności.
Jak u większości dobrych malarzy ? licho było u niego z werbalizacją, ale miał oko i rękę prawdziwego artysty.
Z czasem stał się w mieście symbolem artysty upadłego i zagubionego.

Znacznie związany był z Bydgoszczą także Ryszard Milczewski?Bruno. Pracował, a raczej powiem ostrożniej, dostawał pieniądze za pracę w ?Faktach? powadzonych przez Jana Góreca?Rosińskiego. Przyjaźnił się z Janem Kają i Jackiem Solińskim. Był piewcą radości życia, który sam siebie dość metodycznie niszczył alkoholem. Ocierał się o bezdomność. I co byśmy nie mówili, im bardziej siebie samego rozkładał, tym wnikliwsze i mądrzejsze wiersze pisał. Doświadczanie graniczności własnego życia, ekstremalności doświadczenia, wzmagały wnikliwość i wrażliwość tego poety. To oczywiście swoiste błędne koło twórców wyklętych ? im bliżej stawali rozpaczy i nicości, tym lepsze tworzyli wiersze. Twórczość była tu zapisem biograficznego doświadczenia. W tym życiu panowała swoista asceza dóbr i tak dziś powszechnych potrzeb konsumenckich.

Zmarły niedawno Andrzej Maziec.
Wiem, wiem, postaram się być oględny i ostrożny, ale rzetelność nakazuje mi i jego wpisać do grona twórców wyklętych. Osamotniony właściwie od zawsze. Okresowo nadużywający alkoholu. Nie zbudował trwałych związków rodzinnych. I jednocześnie człowiek niezwykle intrygujący.
Andrzej Maziec był buntownikiem… łagodnym. Nie było w nim gniewu na ludzi i świat. Nie wszczynał awantur jak wspomniany wyżej Milczewski-Bruno. Był wręcz franciszkański. To niezwykle ciekawa odmiana twórcy wyklętego. Ta łagodność wyraźnie odcisnęła się na jego dziele. Nie interesował go człowiek ekspansywny i zdobywczy, ale raczej człowiek zdający się na świat i swe własne życie wewnętrzne.

Wspominam jedynie nieżyjących twórców wyklętych, dlatego, że z przyczyn moralnych i towarzyskich nie chcę pisać o żyjących. Kilku oczywiście żyjących wyklętych potrafiłbym z łatwością wskazać.
Ale piszę także z pewną intencją. Chcę zwrócić uwagę na to, że tacy twórcy w naszym życiu kulturalnym istnieją i tworzą. I często są to artyści wyróżniający się jakością swych prac. I są dla mnie niezwykle cenni w czasach, kiedy wielu ?robi w kulturze? dla szmalu i/lub łatwego poklasku.
Nasi wykleci żyją życiem zaryzykowanym i we mnie wzbudza to szacunek i sympatię.

Bogate instytucje kultury w naszym mieście powinny się nad tymi twórcami i ich problemami pochylić. Nie mówię, że należy dać im koniecznie etaty, bo często do etatów, to oni się nie nadają. Należy jednak poszukać intensywnie form pomocy i wsparcia. Broń Boże jałmużny!

Ach, powiem i to, choć może spadną na mnie gromy: – Wiele kultur w przeszłości potrafiło wspomagać swoich ?nienormalnych?, więc dlaczego my nie mamy wesprzeć twórczych, ale nie mieszczących się w kanonach poprawności?
Naprawdę lepiej zainwestować na przykład w pisarza o krajowym nazwisku, który popadł w letargiczny bunt, niż w koło gospodyń miejskich. Włodarze bydgoskiej kultury muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: – Czy chcą gospodyń, czy dzieł ludzi, którzy zawierzyli swemu powołaniu i pasji?