Czy warto, w czasie trudnym, a może wręcz przełomowym, na długą chwilę, oderwać się od otaczającej nas rzeczywistości i wziąć udział w sympozjonie? Nie po to, aby uciec od codzienności, albo jej zaprzeczyć, ale żeby spojrzeć na nią z innej perspektywy. A przede wszystkim, aby spojrzeć w głąb siebie. Z powagą i w skupieniu. Ja, uznałam, że warto.
Przedstawiony tu tekst, jest pełną – jeśli idzie o tematykę, poruszone problemy, nasycenie szeroką wiedzą i zachowanie podstawowego rytmu, pytań i odpowiedzi – autorską relacją ze spotkania filozofów. Dotyczyło ono niebanalnego problemu: jak człowiek wierzący powinien oddawać część Bogu.
Nie ma tu potrzeby, aby bronić prawa do wolności słowa, ponieważ zupełnie spokojnie, podczas spotkania, wybrzmiały wnioski kontrowersyjne, a nawet takie, które mogły sprawiać ból osobom o poglądach odmiennych od przedstawionych. Sytuacje te można określić, jako „próbę ognia”. Wszystkie one znalazły swoje „odpowiedzi”... czyli, natrafiły na następne pytania i żywe refleksje. Nie ma też potrzeby stawać w obronie Boga. Dlatego, że, jak sam mówi o sobie: „Jestem, który jestem”(Wj 3,14). Nie ma potrzeby także dlatego, że o Jego głębokie pojmowanie oraz czystą i szczerą formę kultu, choć z bardzo różnych punktów widzenia, stoczono – w moim odczuciu – szlachetną, intelektualną potyczkę.
* * *
W Bibliotece Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, w sali „Pamięć Bydgoszczan”, 17 września 2020 roku, odbyło się Sympozjum filozoficzne, „Religia a idolatria”, zorganizowane przez Bydgoski Oddział Polskiego Towarzystwa Filozoficznego, przy współpracy z Instytutem Filozofii UKW. Tematem była książka „Religia jako idolatria. Esej filozoficzny o nieuchronności elementów idolatrycznych w religii”, autorstwa prof. dr. hab. Ireneusza Ziemińskiego, który jest wykładowcą Uniwersytetu Szczecińskiego.
Profesor od lat jest gościem naszej Uczelni oraz Towarzystwa Filozoficznego. W ramach różnego rodzaju spotkań o charakterze naukowym, prezentuje wykłady z zakresu filozofii religii. Niekiedy łączy swobodnie filozofię z literaturą. Zwraca uwagę słuchaczy erudycyjną wiedzą, komunikatywnością oraz literackim stylem wypowiedzi.
Najpierw książkę syntetycznie scharakteryzował autor, a następnie odnieśli się do niej dwaj, zaproszeni w tym celu, naukowcy. Nazwijmy ich adwersarzami. Dr. hab. Daniel Roland Sobota, prof. Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, przedstawił „Rozważania polemiczne wokół idolatryczności religii. Apofan(a)tyzm, idiosynkrazja i sprzeczność performatywna”, a dr. hab. Jarosław Jakubowski, reprezentujący Instytut Filozofii UKW w Bydgoszczy – „Powrót idola”. Obie wypowiedzi miały charakter analityczny, były nasycone wiedzą i adekwatne do odbioru, a nawet – temperamentu prelegentów. Inne w ocenie książki, atmosferze i rytmie, posiadały jednak wyraźną „część wspólną”, jeśli idzie o poruszone problemy. Nie ma w tym nic dziwnego. I tak, komentarz Daniela Rolanda Soboty, przypominający atak w pojedynku szermierczym, i ten, Jarosława Jakubowskiego, refleksyjny i naznaczony skuteczną rozwagą szachisty – uzupełniły się wzajemnie i znalazły swoją kontynuację w następujących, na zasadzie „ad vocem”, wypowiedziach profesora. A wszystko to, w aurze szacunku, swobody i intelektualnej ironii. Na zakończenie, odbyła się jeszcze niedługa, ale ciekawa i ożywiona debata.
Gościa, prelegentów i aktywnych – jak się później okazało – słuchaczy, powitał pomysłodawca i bezpośredni organizator wydarzenia, dr. hab. Marek Kazimierz Siwiec, prof. Instytutu Filozofii UKW w Bydgoszczy. Prowadzący, jakby uprzedzając to, co się wydarzy, powiedział, iż „czeka nas wyraziste filozoficzne ucztowanie. Głosy będą się spotykać, spierać i rozmawiać ze sobą”.
Następnie, Siwiec syntetycznie scharakteryzował postać i dorobek prof. Ireneusza Ziemińskiego. Przypomniał, że szczególną wartość jego prac poświadcza m. in. Nagroda im. ks. Józefa Tischnera, przyznana mu 2017 roku. Określił go, jako znakomitego pisarza filozoficznego i religijnego. Także, jako znawcę literatury i poezji, który i w tych dziedzinach posiada znaczący dorobek krytyczny. A to znowu potwierdzają liczne szkice, publikowane przez Ziemińskiego w „Filo-Sofiji,” której współtwórcą i wieloletnim redaktorem był Marek Kazimierz Siwiec. „Irek mierzy się w swoich pracach z fundamentalnymi problemami egzystencji, takimi jak: śmierć, zło, sens ludzkiego życia, czy życie wieczne. Czyni to z krytyczną pasją, dociekliwością i uważnością”. Siwiec zaznaczył, że Ziemiński, w swojej naukowej twórczości, nawiązuje do autorytetów „myśli krytycznej”, takich jak: Stanisław Brzozowski, Leszek Kołakowski czy ks. Józef Tischner. Określił Ireneusza Ziemińskiego, jako osobę „przenikniętą energią niespokojnego filozoficznego ducha”. „Ja w tym widzę energię rozżarzonego węgla, który nie tylko przepala iluzję, ale też zagrzewa do wytrwałości w dalszych poszukiwaniach źródeł sensu.”
Prof. Ireneusz Ziemiński powiedział, że punktem wyjścia dla napisania książki, jest nietypowa definicja religii. Religia jako cześć oddawana temu, co święte, Bogu, sacrum, bytowi najwyższemu. Idzie o najwyższą wartość, jaka istnieje. To oddawanie czci tylko z tego powodu, że ona istnieje, czyli bezinteresownie. Okazywanie czystej wdzięczności nie za to, że „ja” istnieję, ale ze względu na istnienie „tej” świętości. Religia więc nie ma żadnych innych celów. Ani eschatologicznych, ani politycznych, etycznych, czy egzystencjalnych. Celem jej jest tylko oddawanie czci. Okazywanie wdzięczności dla tego, co jest święte.
Skąd bierze się idolatria? Dochodzi do niej, ponieważ nie umiemy uchwycić tej świętości. Tworzymy więc „zamienniki”, które ją przysłaniają. One już nie tylko pośredniczą, ale stają się obiektami kultu. Przemiana religii w idolatrię jest procesem nieuchronnym. Religia, ze swojej istoty, jest idolatrią, bo nie jesteśmy w stanie uchwycić świętości w jej źródłowym sensie.
Dotyczy to też znanego fragmentu, ze św. Pawła (1Kor 13,12) gdy mówi on, że teraz widzimy Boga niejasno, ale kiedyś zobaczymy „twarzą w twarz”. To nieprawda. Jest to po prostu niemożliwe, ze względu na „przepaść”, która istnieje pomiędzy Bogiem, który jest nieosiągalny, a człowiekiem, który jest istotą bardzo ograniczoną. Bóg więc, podobnie jak tutaj, i w tej innej rzeczywistości pokaże nam jedynie swój wizerunek. Tak, aby został przez nas rozpoznany. I to też będzie jedynie symbol.
Nie każda forma idolatrii jest równie zła. Jeśli człowiek ma świadomość, że to, co ma przed sobą, to jedynie symbol, nie popada w idolatrię. Groźną jej formą jest utożsamienie: pojęcia, definicji, osoby, obiektu, miejsca, przedmiotu czy wizerunku, z Bogiem. Kwintesencją idolatrii jest Eucharystia w kościele rzymskim. Pierwszy powód to, utożsamienie chleba i wina z ciałem i krwią Chrystusa. Kościół katolicki uważa za heretyków protestantów, dla których Eucharystia jest pamiątką. A więc, Chrystus jest tam obecny symbolicznie, gdy w kościele rzymskim – realnie. Tu warto wspomnieć wskazania papieża Pawła VI, aby Eucharystia była rozumiana, jako przemiana w ciało i krew Chrystusa, w znaczeniu substancjalnym, czyli fizycznie. Chrystus jest więc obecny tu i teraz. Drugi powód. Kapłan w czasie sprawowania Eucharystii występuje, jako wcielenie Chrystusa z Wieczernika. Mamy więc do czynienia z uzurpacją, ponieważ kapłan udziela Chrystusa innym, a także udziela – samego siebie. To groźny przykład idolatrii, związany z zamianą roli pomiędzy kapłanem a Chrystusem. Kościół więc, nie jest instytucją, która ma go głosić, ale która warunkuje pojawienie się Chrystusa. I tak, kościół przejmuje rolę zbawiania człowieka. Jest instytucją świętą, boską. Staje się „sakramentem zbawienia”, jak mówią dokumenty Soboru Watykańskiego II. Umożliwia obecność i działanie Boga w świecie. Wątek ten rozwija Tomasz Polak, tworząc w swojej książce triadę: grzesznik, petent, dłużnik. Kościół zawłaszcza człowiekiem, w tym sensie, że od kiedy jesteśmy poczęci, od razu zostajemy naznaczeni grzechem pierworodnym. Gdy się rodzimy, kościół oferuje nam sakrament uwolnienia od pierworodnej winy, która tkwi w naszej naturze, odziedziczona po pierwszych rodzicach. Gdy kościół nas od tego uwalnia, my stajemy się dłużnikami wobec niego. Jest to najbardziej groźna forma idolatrii w religii.
Ale idolatria nie jest specyficzna jedynie dla religii. To nieuchronny element całej kultury. Człowiek nie jest w stanie dosięgnąć platońskich idei: prawdy, dobra, piękna, także Boga i świętości. Tworzymy więc zastępniki, które funkcjonują zamiast tych wartości. Idolatria dotyczy wielu dziedzin. I tak, w nauce, poszukując prawdy i nie wiedząc, czym ona jest, w jej imię – organizujemy znakomite instytucje naukowe i wzmacniamy ich splendor, także przez tytuł magnificencji. Budujemy naukowe teorie. Nadajemy idolatryczne tytuły: doktorów, doktorów habilitowanych i profesorów. To kolejna uzurpacja, bo występujemy w imię rzekomej prawdy. Podobnie jest w dziedzinie sztuki, jak również prawa. Mamy w sobie absolutną ideę sprawiedliwości, która jednak jest nie do zrealizowania. I co, w związku z tym? Zadowalamy się tym, co jest osiągalne, czyli co gwarantuje prawo. Sprawiedliwe jest to, co jest zgodne z ustawą. I to też jest idolatria.
Wszystko to wynika z naszej skończoności. Z faktu, że żyjemy w platońskiej jaskini. Ale może jest nadzieja? Może to ja jestem w jakiejś idolatrii religijnej, a Daniel (Roland Sobota), albo Jarek (Jakubowski), czy pozostali z Państwa, mnie z tej jaskini wyprowadzicie? A może Państwo po prostu dowiodą, że ta jaskinia nie istnieje? Jest tylko w mojej głowie. To jest moja nadzieja, dotycząca tego sympozjum.
Daniel Roland Sobota podważył, w nowej książce prof. Ziemińskiego „Religia jako idolatria”, metodę badawczą i konstrukcję publikacji. Skontrastował ją z poprzednimi, „Metafizyka śmierci” i „Życie wieczne. Przyczynek do eschatologii filozoficznej”, które określił, jako pełne i doskonałe. Zastanawiał się, dlaczego i ta książka, „nie trwa w pytaniu”. A to przecież pytanie, jest żywiołem filozofii. Tym razem zaś, mamy po prostu do czynienia z obroną postawionej tezy. Znajomości odpowiedzi, służy zebrany i odpowiednio przedstawiony materiał historyczny. Sobota zarzucił też autorowi posługiwanie się „oświeceniowym tropieniem sprzeczności”
Mocno wybrzmiała uwaga o apofan(a)tyzmie, oznaczającym „odczucie wewnętrznej konieczności posiadania wiedzy w formie mocnych i stałych twierdzeń, które uporządkowane w system, tworzą gmach wiedzy niewątpliwej i pewnej”. W omawianym eseju, według prelegenta, to właśnie filozofia jawi się, „jako nauka uporządkowana w system i odkrywająca rzeczywistość taką jaka jest”. W podtekście – przypisująca sobie prawo do określania istoty rzeczy.
Komentator określił publikację, jako bogaty przegląd świadectw historycznych, pośród których, „autor porusza się, jak ryba w wodzie”. Ale, czy ze źródeł historycznych można wywieść tezę ogólną, dotyczącą istoty religii, czyli poznania esencjonalnego Absolutu? W tym kontekście, niewątpliwie efektownie wybrzmiała zasada fenomenologiczna, że przecież „z faktów mogą wynikać tylko fakty”. W ten sposób podał on w wątpliwość, zebrany przez Ziemińskiego materiał historyczny, a raczej wyciągnięte na jego podstawie wnioski. A stwierdzenie, że w religię wpisana jest przemoc, uznał za kontrowersyjne.
Dlaczego – rozważał dalej – wywód ten jest oparty na metafizycznym dualizmie, występującym pomiędzy Absolutem, który jest nieskończony i transcendentny, a człowiekiem, który jest ograniczony i niedoskonały?
Prelegent zastanawiał się też nad stwierdzeniem profesora, że „religia jest przedsięwzięciem trudnym do wyobrażenia, a wręcz niemożliwym”. Ze względu na „przepaść” pomiędzy Bogiem a człowiekiem i niemożność „nawiązania kontaktu” oraz poznania. „Trudne do wyobrażenia, nie znaczy jeszcze niemożliwe” – kontynuował Sobota.
Daniel Roland Sobota, przypomniał, że w „Życiu wiecznym”, autor wyraża pozytywne zdanie o religii, która „przemawia przez symbole i znaki, które można odczytywać wielorako”. „Właśnie – odczytywać wielorako...”, powtórzył prelegent – sugerując, jak sądzę, pewną przestrzeń, autentyczność i żywość, zawarte w aktywności religijnej. A nie jedynie prostą i nieuniknioną drogę do schematu, iluzji i fałszu, w których zatraca się „sedno”, czyli Boga. Podał w wątpliwość stwierdzenia, że każda religia popada w degenerację, której przejawem jest idolatria. I, że jest to nieuchronne. Równocześnie, że nie ma religii bez idolatrii. Jedna warunkuje drugą.
Czy problemu idolatrii nie powinno się rozpatrywać osobno w stosunku do każdej religii, bo wnioski dotyczące jednej, nie muszą być słuszne wobec innej? To, co w przypadku jednej jest objawem najwyższej czci, w odniesieniu do innej, może przecież okazać się bałwochwalstwem. Na tym też, jak wiemy, opierają się przedstawiciele różnych religii, oskarżając się wzajemnie o idolatrię.
A czy zastąpienie, posłużenie się wizerunkiem lub symbolem, w relacji między Bogiem a człowiekiem, jest od razu jednoznaczne z idolatrią, czyli fałszem?
Komentator poruszył również wątek poznania (istoty Boga), raz możliwej od strony bytu, czyli Boga, kiedy indziej – poznającego, a więc człowieka. A rozwijająca tę kwestię, sytuacja objawienia się Boga człowiekowi, która traktowana jest przez prof. Ziemińskiego jedynie, jako objawienie Jego bardzo niepełnego „obrazu”? A może Bóg, zastanawiał się dalej Sobota, objawiając się „na miarę człowieka”, czyli tak, aby mógł być przez niego rozpoznany, wcale się nie uniża, a przeciwnie – pozwalając sobie na interpretację – pokazuje swoją wszechmoc? Poznanie istoty Boga jest pełniejsze poprzez Chrystusa, a zostaje ono jeszcze bardziej pogłębione w Trójcy Świętej. W niej właśnie, poznanie Boga, według św. Anzelma, jest najpełniejsze. A poznanie Chrystusa dzięki objawieniu, zyskało jeszcze bardziej na sile, gdy prelegent przypomniał o pojęciu Plotyńskiej „emanacji”.
À propos doświadczenia źródłowego (Boga), będącego doświadczeniem pierwotnym, dotyczącym jednostki jak i wspólnoty, od którego zaczyna się każda religia, wraz z przekonaniem o odkryciu prawdziwego Boga. Doświadczenie to sytuuje się po przeciwnej stronie do idolatrii, gdyby dokonać prostego podziału na prawdę i fałsz. I jest ono, z czasem, zagrożone degeneracją. Wiemy, że nie można Boga doświadczyć bezpośrednio, „ale można mieć Jego religijne doświadczenie”. A jeśli tak jest – rozważał przytoczony wyżej wniosek prof. Ziemińskiego, Daniel Roland Sobota – „czy nie oznacza to tak naprawdę doświadczenia Boga samego”?
W tym kontekście, przypomniał postacie świętych i mistyków, scharakteryzowanych przez profesora, jako przykłady prawdziwego zaangażowania, od których bije „specyficzny święty blask”. A ich doświadczenie (Boga), choć subiektywne, jest ważne i „ma moc oczyszczającą”. Prelegent stwierdził więc, że „pośrednictwo” pomiędzy Bogiem a człowiekiem jest ważne. Religia poprzez zaangażowanie jednostek jest prawdziwa. A jej fenomenu nie da się wyczerpać przez filozofię.
I kontynuując. Jeśli więc istnieje żywe doświadczenie Boga, czyli wzorzec, skąd w tej sytuacji idolatria? Wiadomo, że autor w swojej książce odpowiada, iż jest to związane z oddaleniem w czasie od doświadczenia założyciela religii, do którego to nie mają już dostępu kolejne pokolenia wyznawców. Dlatego też pojawiają się wizerunki i szeroko pojęty formalizm. Tak rozwija się proces idolatrii, w ramach którego sacrum, czyli Bóg, zostaje zastąpiony przez sanctum, czyli cześć oddawaną „uświęconym obiektom”. I tu znowu, wchodząc w dyskusję z przytoczonymi w publikacji wnioskami Ziemińskiego, Sobota postawił serię ciekawych pytań. Dlaczego, zdaniem autora, nie ma dostępu do tego pierwszego doświadczenia? Czy jest ono czymś jednorazowym, a więc niepowtarzalnym, oraz niekomunikowalnym?
Poza tym, jeśli między Bogiem a człowiekiem jest taka przepaść, jak dowodzi profesor, to skąd wiadomo, jak oddawać kult Bogu, i skąd wiadomo, że pewne formy kultu są niewłaściwe, czyli idolatryczne? I, w końcu, dochodzimy do pytania, jak w takich warunkach może powstać idolatria, która jest „zejściem z prostej drogi wiary” i obraża Boga? Jak w ogóle człowiek może obrazić Boga, jeśli jest On „absolutnie transcendentny i nieskończony”?
I, jak filozof – dodajmy – nie mający przecież wglądu w to pierwsze doświadczenie źródłowe, podobnie jak wyznawcy religii, może oceniać jej prawdziwość i określać ją, jako idolatryczną?
A co nie jest w religii idolatrią? Jakie w ogóle są jej kryteria? Wygląda na to, że o idolatrii świadczy sprzeczność w doktrynach i rytuałach. Ale czy sprzeczność może wykazać fałsz, obecny w jakiejkolwiek wierze, religii czy wyznaniu, jeśli są one przecież „ufundowane na paradoksie, cudzie i tajemnicy”?
Tu raz jeszcze, na moment, powrócił temat doświadczenia źródłowego, ale w szerszym i jednocześnie podstawowym kontekście. Daniel Roland Sobota zapytał: „Czy można wartość doświadczenia źródłowego ograniczyć jedynie do wewnętrznego przeżywania wdzięczności przez jednostkę? Czy do tego można sprowadzić cała religię”?
Na zakończenie analizy książki „Religia jako idolatria”, komentator stwierdził, że jej autor „narzucił nam wszystkim własnego idola – idola idolatrii” W uzasadnieniu przypomniał, że według Ireneusza Ziemińskiego, kultura jest dziedziną idolatryczną. W tym filozofia i teologia. W religii – nawet określenia dotyczące Boga, takie jak nieskończony, transcendentny itp. W końcu, samo słowo „Bóg”.
Jaka jest, według profesora, o czym przypominał Sobota, pozytywna strona idolatrii? Świadomość jej istnienia może prowadzić do budowania demokracji i pluralizmu. Pomagać uniknąć wojen religijnych.
Jeszcze jedna ważna kwestia. Czy religia, o której wiemy, że jest idolatrią, czyli fałszem, może być praktykowana z zaangażowaniem? Czy, w związku z tym, między religią i idolatrią nie ma sprzeczności istotowej? Czy prawda może być fałszem?
Czy więc, nie należałoby jeszcze głębiej przypatrzeć się „zamiennikom”, które pośredniczą pomiędzy Bogiem i człowiekiem, i pokazać, że „spotkanie jest możliwe, ale przy innych założeniach”?
Odpowiedzi profesora Ireneusza Ziemińskiego
Profesor odniósł się do – jak to sam ujął – „wypowiedzi mocno polemicznej”. Co najważniejsze, nie znalazł w niej, ani jednego przykładu, który stałby w kontrze wobec jego tezy, że religia jest idolatrią.
À propos historii religii w badaniach nad religią. Można, wręcz należy, odwoływać się do historii, gdzie znajdziemy niebywale bogaty materiał dotyczący wszystkich religii. Żadne prawo przyrody nie wynika z jednego faktu, ale z ich zbioru. I, przyjmujemy za ważne powstałe w ten sposób uogólnienia. A więc, to samo można odnieść do religii i jej istoty. Na poparcie tego sposobu wnioskowania, wybrzmiała krótka i wyrazista myśl Arystotelesa, o tym, że „w jednym akcie percepcji możemy uchwycić istotę obserwowanego obiektu”. Pogłębiamy jego poznanie w kolejnych aktach percepcji. Następnie, Ziemiński rozstrzygnął kwestię dotyczącą badań nad religią, jako taką, i powiedział, że to, co zostało zaobserwowane w stosunku do jednej nich, można zastosować do innych.
Dlaczego w książce jest najwięcej przykładów z religii chrześcijańskiej? Ponieważ autor, uważa ją za najbardziej idolatryczną. Pamiętając o animizmie i totemizmie, co do których nadal trwa spór, czy to są w ogóle religie. Jeśli tak, to również i one są wzorcową idolatrią.
Dlaczego jeszcze warto bronić historii w badaniach nad religią? Ten argument jest dość znany, a nawet oczywisty, ale warty przywołania. Wszystkie wielkie religie monoteistyczne, tworzą się i odwołują do określonych warunków dziejowych. Historia jest nieodzowna dla zrozumienia religii chrześcijańskiej, która jest mocno w niej osadzona. Objawienie Chrystusa dzieje się w konkretnych warunkach dziejowych. I ze znaczenia historii religii właśnie, bierze się łatwa krytyka religii muzułmańskiej, dokonywana przez chrześcijaństwo. Wynika to z braku wystarczających konkretów, związanych z objawieniami Allaha, jakie miał Mahomet.
W kontekście historycznym wrócił temat Eucharystii. Jest to zdarzenie historyczne, które „jest powtarzane”, będąc pamiątką przeszłości, czyli tak, jak rozumieją to protestanci.
Profesor odrzucił argument o apofan(a)tyzmie, czyli o „nienaruszalnym gmachu wiedzy”, który buduje w swojej książce. Z uśmiechem stwierdził, że w XX wieku nie ma bardziej wyrazistego przykładu takiej właśnie postawy, jak fenomenologia i teza Edmunda Husserla o „istnieniu wiedzy absolutnie pewnej, która nie może okazać się fałszem”. „Ja mam nadzieję, że takim apofanatykiem nie jestem”.
Jeśli zaś idzie o element majeutyczny, czyli obalenie własnej tezy, oraz idiosynkrazję, czyli stworzenie własnego idola – filozofii. Tę sekwencję myślową przedstawiam w skrócie. Ireneusz Ziemiński stwierdził, iż fakt, że pewne rzeczy są poza zasięgiem poznania, nie zmienia faktu, że religia popada w idolatrię. Przyjął swoją – ujmę to tak – zaangażowaną postawę i jasno wyrażoną tezę, jako właściwą, wskazując, że postawa przeciwna, czyli sceptyczna, niczego by tu nie zmieniła. Pokazałem w książce – oznajmił – jak funkcjonuje „koło hermeneutyczne”. I, jak „trudno jest w ogóle, jakiekolwiek uniwersalne tezy formułować”. Wiedząc, że nie rozwiązałem problemu.
Nie podaję przykładów rytuałów, czy sytuacji nie idolatrycznych. Nie udowadniam, że adoracja krzyża w religii katolickiej, czy kult prawa w Jerozolimie, albo w islamie, jest wolny od idolatrii. To jednak nie narusza podstawowej tezy.
A odnosząc się do zarzutu, że idolatria to „oświeceniowe tropienie sprzeczności” – stwierdził – „to nieporozumienie”. Nie zajmuję się szukaniem sprzeczności w doktrynach religijnych. Uważam to za „pyrrusowe” zwycięstwo, ponieważ w każdej religii łatwo je odnaleźć. Wskazuje natomiast zamienniki i uzurpacje. Przykładem jest czczenie osób i wspólnot, obecne w religiach protestanckich: luterańskiej i kalwińskiej oraz w religijności Stanów Zjednoczonych. Także w Polsce. To jest niezwykle niebezpieczne, gdy wspólnota religijna, czy narodowa, zaczyna czcić samą siebie i traktować, jako wybraną przez Boga, ze względu na formę oddawanej czci. A Bóg – schodzi na dalszy plan.
Jak można czcić religię, o której wiemy, że skażona jest fałszem idolatrii? Odpowiedzią jest postawa prawdziwych mistyków, którzy posiadają rzeczywiste i głębokie doświadczenie Boga. Świętości i tajemnicy. Opatrzności w ich życiu. Tacy jak śś. Bonawentura, Tomasz z Akwinu, Jan od Krzyża, Teresa z Ávili czy współcześnie – Tomasz Merton. To ludzie, którzy zdają sobie całkowicie sprawę z nieadekwatności wszelkich rytuałów religijnych, a mimo tego nie zmieniają religii, bo uważają, że nie ma to żadnego znaczenia. Zmieniliby tylko rodzaj idolatrii. „Praktykują, bo wiedzą, że nie ma wyjścia z idolatrii”. Do wysublimowanego obrazu, do którego sami dochodzą w doświadczeniu mistycznym, nie są w stanie „dopracować” doktryny czy rytuału, w związku z tym, nie ma sensu porzucać tego, w którym są.
Co do następnej kwestii, związanej z doświadczeniem źródłowym założyciela religii: Jezusa, Buddy czy Mahometa, a także wiedzy i wiary wyznawców tej religii, którzy nie mają już dostępu do tego „źródła”, profesor stwierdził, że nikt z założycieli religii nie ma wglądu w istotę boskości. Ale doświadczenie to jest „autentyczne w subiektywnym wymiarze”. „Poznali oni bowiem, jakiś nowy aspekt istnienia świętości czy Boga, którego wcześniej nie odkryto. Radykalny. W takim doświadczeniu następuje oczyszczenie religii z idolatrii.
Na przykład, mocno idolatryczne było pojęcie Boga w religii judaistycznej, w jej dwóch odmianach, monoteistycznej i politeistycznej. Wraz z pojawieniem się Jezusa „Bóg został nazwany Ojcem”. Jezus nie mówi o kaście kapłanów, ani o składaniu krwawych ofiar. Nazywa Boga, Ojcem. Wszystko zostaje zsyntetyzowane wobec judaizmu. Pojawia się więc ważna – dodajmy – bezpośrednia i szeroko rozumiana, relacja Ojciec – Syn.
Podobna zależność zachodzi między buddyzmem a hinduizmem. Buddyzm operuje całą serią kolejnych wcieleń, nawet – w osoby fizyczne. Hinduizm – to człowiek, jako istota oświecona. Rezygnuje on z metafizycznych spekulacji i pojęcia świętości, aby uniknąć „idoli”'.
Kategoria dualizmu. Operuje nią, bo jest ona uniwersalna w odniesieniu do religii. Tak religie pojmują świat. „Istotą religii jest skrajny dualizm”. Bóg – stworzenie, niebo – piekło, zbawienie – potępienie. I formuła, którą słusznie przyjął Eliade: sacrum – profanum. „W samą strukturę myślenia religijnego mamy wpisany dualizm”. A co tu jest istotne z mojej perspektywy? Czy dualizm ten uda się kiedykolwiek przezwyciężyć? Moim zdaniem, nie.
Dlaczego napisałem, że religia jest przedsięwzięciem niemożliwym? Ponieważ idzie o to, „żeby cały świat był sacrum”. Żeby zniknęło zło, grzech – profanum. „Żeby była absolutna świętość”. Tylko świętość.
Jest jeszcze jeden dualizm, który wpisuje się w ten podstawowy. To jest dualizm języka religijnego. Jakiego więc języka używamy w opisie rzeczywistości religijnej? „Jesteśmy” w języku albo mitologicznym – tu przykładem jest postać Zeusa – albo abstrakcyjnym, opisującym Boga jako transcendencję. A wtedy – stajemy w sytuacji, która wykracza poza wszelkie kategorie. Albo mamy do czynienia z „idolem”, albo z „pustką”.
A jeśli idzie o rolę filozofa. „Muszę powiedzieć, że jestem bardzo nieufny wobec pojęcia tajemnicy, również – pojęcia tajemnicy w religii”. „Religie de facto odwołują się do tajemnicy, ale jej w praktyce nie uznają”. W religiach, w których jest doktryna, wszystko – powiedzmy – rozdzielone jest pomiędzy ortodoksją a herezją. Można powiedzieć, że tu już nie ma miejsca na tajemnicę. „Religie, żartobliwie rzecz ujmując, nie tyle przyjmują istnienie tajemnicy, ile tajemniczą wiedzę teologów”.
Nie traktuje też filozofa, jako strażnika tajemnicy albo strażnika pytania. Filozof to człowiek, który – według Emanuela Kanta – gdy widzi na swojej drodze mity, czy fałszywe tajemnice, powinien poddawać je krytyce, z punktu widzenia rozumu. Po to, żeby w imię tajemnicy nie narzucano innym sposobu życia. Reasumując – „filozof w obliczu tajemnicy, zatrzymać się nie może”.
Jarosław Jakubowski zaczął swoją wypowiedź od podziękowań dla prof. Ziemińskiego, za napisanie książki „Religia jako idolatria”. Zwrócił szczególną uwagę na jej odwagę intelektualną oraz radykalne ujęcie pewnych tez. Określił publikację jako wyjątkową, ponieważ, inaczej niż zazwyczaj, nie jest ona poświęcona jedynie poglądom autora, ale konkretnemu i to niebanalnemu problemowi. Uznał, że wyraźnym atutem książki jest to, że może mieć ona oddźwięk społeczny. Wywołać ferment, drażnić. Przede wszystkim, jeśli idzie o tezy związane z chrześcijaństwem, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni. „To wszystko mi bardzo imponuje” – powiedział.
W eseju uderzają, liczne i niebywale swobodnie przytoczone, argumenty dotyczące świata kultury. Zwraca uwagę „wysoka kultura filozoficzna i teologiczna”. Komentator zatrzymał się nad problemem władzy kapłańskiej, sprawowanej nad wyznawcami kultu, a pokazanej w atmosferze nietzscheańskiej. Także nad mocno wyeksponowaną przez Ziemińskiego, kwestią degeneracji religii, ze względu na ograniczoność człowieka.
Na początku, prelegent zajął się pojęciem idola i jego, częstokroć, skomplikowanym sposobem oddziaływania. Idole zanikają, ale praktyka idolatryczna, definiowana jako „bezzasadne uświęcanie tego, co świeckie” – trwa. Jeden idol jest zamieniany na drugiego, jeden z drugiego wynika, ulegają one przemianom. Są też poddawane procesowi demaskacji, ale nie jest to możliwe do końca. Omawiana książka nie jest jedynie opisem religii wobec idolatrii, w różnych warunkach i na przestrzeni czasu. Oczywisty i cenny jest tu „ruch krytyczny”, wykonany przez autora. Opisanie i rozpoznanie idola, jako idola, oznacza, co oczywiste, jego zdemaskowanie.
Przedstawiając wnioski, dotyczące głównego zagadnienia swojej wypowiedzi, czyli „powrotu idola”, Jakubowski określił sytuację człowieka w iluzji, którą stwarza idolatria. Ten kto czci idola, nie oddaje mu czci jako idolowi, ale jako świętości. Człowiek „jest nakierowany na świętość, ale obcuje z zamiennikiem”. Autor publikacji, czyli badacz, patrzący z zewnątrz, rozpoznaje fałsz tej sytuacji. Książka jest więc przykładem filozofii krytycznej. Ziemiński, jak już wiemy, nie zatrzymuje się na opisie jednej religii. Dokonując analizy – według terminologii Henriego Bergsona – „idzie w stronę religii otwartej”. Komentator stwierdził, że praca nad demistyfikacją idoli, może stanowić dla religii wsparcie, co prowadzić może do osiągnięcia jej wyższej jakości. I tak, Friedrich Nietzsche i Karol Marks, przez jednych uważani za wrogów religii, przez innych myślicieli określani są, jako ci, którzy pozwalają „wydobyć” religijność autentyczną.
Jest jeszcze jedno pytanie. Czy książka ta nie stanowi krytyki religii, jako takiej, zważywszy na stwierdzenie, że „nie sposób uwolnić religii od idolatrii”? Tak, można to właśnie w taki sposób zinterpretować. To jest „rozrachunek z religią” I świadczy to o pewnego rodzaju radykalizmie.
A uwagi krytyczne?
Autor książki nie określa, czym jest sacrum i nie wyznacza granicy między sacrum i profanum. To przecież ważne, w przypadku publikacji traktującej o religii i idolatrii. Tu przywołany został Mircea Eliade i „Traktat o historii religii”. Sytuacja dotycząca specyficznego „oznaczenia”, tak zwanych zwykłych miejsc, które człowiek wierzący odczuwa, jako święte. Co zostało określone przez prelegenta, jako identyfikacja tego, co święte, w świecie materialnym, która jest zależna od wewnętrznego odniesienia.
W kontekście poszukiwania istoty sacrum, Jakubowski zwrócił uwagę na problem transcendencji, która rozumiana jest szeroko, a w książce profesora została radykalnie zawężona do osoby Boga. I wyraziście połączona z pojęciem nieskończoności. Rozważając tę kwestię, przypomniał on „Świętość” Rudolfa Otto, a także „Koniec prawdy absolutnej”, Tadeusza Bartosia, który „sięgając do dziedzictwa św. Tomasza z Akwinu, czyta go poprzez Hansa Gadamera i Martina Heideggera”. Człowiek – kontynuował – ze względu na swoją ograniczoność, zdany jest jedynie na poznanie cząstkowe tego, co ostateczne. „Pewne osłony są nieprzeniknione”. Co nie znaczy, że „zupełnie tracimy najwyższą wartość”. I, że to, co transcendentne, „zupełnie się nam wymyka”, czyli – dodajmy – to nie oznacza, że nie ma ono swojej siły oddziaływania na nasze życie.
A czy można obronić się przed idolatrią przez panteizm, rozumiany jako „wszystko wokół jest Bogiem”?
Komentatora nie przekonała też łatwa kwalifikacja symbolu, jako idola. Przecież symbole – dowodził – z natury rzeczy, nas do czegoś odsyłają, czy też „przekierowują”. Wskazał, że problematykę symbolu podejmuje Gilert Durand w „Wyobraźni symbolicznej”. Owszem, istnieją symbole będące „produktem społecznym”, ale to nie oznacza, że każdy symbol jest idolem.
Jarosława Jakubowskiego zastanowił również fakt, tak mocnego akcentowania, przez prof. Ireneusza Ziemińskiego, aktywności człowieka wobec Boga. A nie, przeciwnie – pasywności. Człowiek – zauważył – wciąż tu coś „konstruuje”. A w takiej postawie – dodajmy – zawarta jest sugestia, że „stwarza Boga”. Komentator ponownie nawiązał do, bliskiej mu, tradycji fenomenologicznej i Husserla, przypominając o wartości doświadczenia pasywnego. „Coś się przede mną ujawnia, na co nie mam wpływu”.
Kolejny problem to pośredniczenie i bezpośredniość (w poznawaniu Boga). To, że transcendencja „nie ujawnia się bezpośrednio, nie wydaje się większym kłopotem”. Tę niezwykłą uwagę, popartą gestem i zawieszeniem głosu, zrozumiałam, jako spokojne i zdystansowane wyrażenie zgody na taką właśnie jej naturę.
Na zakończenie, jakieś inne koncepcje religii i czci oddawanej Bogu, które mogą się okazać owocne, czyli oddalać nas od idolatrii.
W tym kontekście, wybrzmiewają słowa Nikołaja Bierdiajewa, przytoczone przez Jakubowskiego, że „Bóg jest sensem”. A jeśli tak, to nie możemy tego doświadczyć bezpośrednio. Sens trzeba wydobyć. To wymaga od nas trudu, pewnej pracy i jest procesem.
Jeszcze zagadnienie mowy i języka (czyli „filozofia dialogu”). Język jest rzeczywistością, w której człowiek jest zanurzony, zanim sam nauczy się mówić. To nie jest tak – dowodził prelegent, odnosząc się do wniosków zawartych w książce – że człowiek, który się modli, traktuje Boga instrumentalnie, czy też przedmiotowo, bo go o coś prosi. Bóg jawi się w tej relacji, jako „Ty”, a więc – dodajmy – ma status osoby. Jest „świadkiem” – według Roberta Egnera. Człowiek więc, może do niego po prostu mówić. „Mieć możliwość mówienia do kogoś, to nie mało”.
Ostatnią kwestią, jaką zajął się Jarosław Jakubowski – jak zrozumiałam – szukając możliwości pomniejszenia zasięgu idolatrii, albo – obszaru zupełnie od niej wolnego, jest „mythos”, czyli „opowieść”. Tu wspomniał opowieści, które – idąc za przywołanym Paulem Ricoeurem – posiadają charakter świętostwórczy. W tym momencie, moim zdaniem, pojawiła się delikatna sugestia dotycząca wartości słowa w Mitologii, a szczególnie Biblii. Dopełniając i interpretując, bardzo krótką, ale niezwykłą wypowiedz Jakubowskiego, nadaję jej równocześnie formę pytania, do którego zmierzała. Czy to nie w opowieści – w jej idealnie czystym obszarze, bo będącym poza wpływem jakiegokolwiek systemu, hierarchii, instytucji, przedmiotu oraz symbolu – mogłaby spełnić się relacja Bóg – człowiek?
Odpowiedzi profesora Ireneusza Ziemińskiego
Posługuję się szerokim pojęciem sacrum: bóg, bogowie, świętość, obiekt czci religijnej, itp., aby pokazać, że nie ograniczam się do jednej tradycji religijnej. Sacrum, o którym mowa w mojej książce – w sensie aksjologicznym – to najwyższa świętość i dobroć, którą czcimy – w rozumieniu św. Tomasza z Akwinu.
W kultach animistycznych również jest obecna idolatria. W postaci szamanów i innych osób wyróżnionych, mających szczególny dostęp do mocy, które oni mogą czynić przychylnymi dla ludzi, lub – przeciwnie. Są oni, w jakimś stopniu, obdarzeni mocą boskich sił, z którymi mają kontakt. To rodzaj wtajemniczenia.
Co do transcendencji. Jest kojarzona z religią chrześcijańską i osobą Boga. Także z innymi religiami monoteistycznymi. Ja nie chciałem jej tak rezerwować. Owszem, możemy używać innego słowa, czy określenia, mówić o świętości, albo przekraczaniu granic.
Tu jednak warto przypomnieć myśl Arystotelesa, że „poznajemy na sposób poznającego, a nie na sposób poznawanego przedmiotu”. Przykładem takiego „konstruktywnego” sposobu myślenia, jest znana „Przedmowa” Romana Ingardena do polskiego wydania książki Husserla („Idee czystej fenomenologii i fenomenologicznej filozofii”, Edmund Husserl, Warszawa, 1967). Te rozważania o istocie stołu... Tę istotę przedstawiamy tylko z naszej perspektywy. Także transcendencję.
A teraz panteizm. Sądzę, że on nie rozwiązałby problemu idolatrii. I to nie tylko dlatego, że świętość byłaby tu „jedną z warstw rzeczywistości”. Najgłębszą, najbardziej dynamiczną, czy racjonalną, która to decyduje o jej istocie. Także dlatego, że w panteizmie – przywołując Barucha Spinozę czy Georga Hegla – mamy bardzo różne punkty widzenia na temat poznania. I to też, byłoby jedynie poznanie cząstkowe. Na pewnym etapie historycznym – ujmując to w duchu Hegla. A więc, nie ostatecznie, czy – absolutnie. I właśnie te cząstkowe interpretacje, są także idolatryczne.
Jeśli idzie o symbol w kontekście idolatrii. Sam Ricoeur, mówi, że „każdy symbol ma zapędy totalitarne, chce skupić naszą uwagę i przysłonić inne symbole, czyli chce stać się symbolem wyróżnionym”. A więc, nie tylko odsłania to, czego jest symbolem, ale też eliminuje te inne. Ponadto, każdy symbol przedstawia tylko z pewnej perspektywy, charakteryzuje niejednoznacznie – odnosi. Interpretacja symboli, zwłaszcza, gdy znajdziemy się w innej kulturze, może być przecież mylna. Jest on jednak wykorzystywany przez nas, jako ten „poręczny”, który ma wskazywać transcendencję, czy nieskończoność.
Teraz jeszcze o doświadczeniu (Boga), jako „konstrukcji”. My cały czas, nawet wtedy, gdy nie zdajemy sobie z tego sprawy, konstruujemy i projektujemy. Rzadko kiedy jesteśmy naprawdę całkowicie pasywni. Nawet nasz aparat poznawczy, zmysłowy, jest tak stworzony. I w związku z tym, pewne elementy rzeczywistości przyjmujemy, a inne – nie. Oczywiście taką sytuację można opisywać, jako pasywną, ale można też, jako formę konstrukcji, czyli aktywność. W moim przekonaniu, nasze doświadczenia historyczne, kulturowe, społeczne i indywidualne powodują, że w „tym” doświadczeniu jest więcej konstrukcji, niż tego, co odbieramy.
Krótko o trzech modelach, które mogłyby ograniczyć idolatrię.
Koncepcja „Boga jako sensu”. Podobną definicję głosił w swoich dziennikach Ludwig Wittgenstein. „Bóg to jest sens życia, to jest sens świata”. Ale, jeśli pójdziemy w tym kierunku, że Bóg jest sensem, to trzeba się zastanowić, czy to jest jeszcze religia? Czy nie następuje tu destrukcja świętości, Boga, jeśli to tylko sens?
Jeśli idzie o „filozofię dialogu”. Nawet, jeśli czuję się zagadnięty przez Boga i mogę się do Niego odnieść, to – w końcu – ja modlę się do Niego. Czynię to według „własnego projektu”, w zależności od tego kim on dla mnie jest. I nawet, jeśli on jest dla mnie „Ty”, to oznacza, że ja go w określony sposób „skonstruowałem”. A jeśli on jest dla mnie „On”, to już się do niego zwrócić nie mogę. A więc, jest on „modelowany na moje podobieństwo”. Zgodnie z moimi potrzebami i oczekiwaniami.
A teraz kwestia „opowieści” (świętostwórczych). Jeśli widzieć to tak, jak widział Ricoeur, który zajmował się opowieściami „fikcjonalnymi”, czyli literaturą. Opowieść jest zawsze o mnie. To więc byłoby skonstruowanie „mojej tożsamości wobec świętości”. Obawiam się, że byłaby to opowieść o tym, który opowiada. Nie opowieść o tym, co jest transcendentne i godne czci. O tym jedynie, co jest różne ode mnie. A nie o tym, co „zastałem” (czyli o Bogu). Ricoeur szedł w takim kierunku, że wszystko, co dotyczy instytucji i dogmatów w religii – w duchu nietzscheańskim – trzeba zdekonstruować. Napisał kilka artykułów o ateizmie, który oczyszcza religie. Ponieważ mają one taką tendencję, aby „nawarstwiać” idole, aby nimi „zabudowywać” świat. To ogranicza widzenie świętości, o którą nam chodzi.
Debata
Pierwszy głos. Czy religia może istnieć bez idolatrii?
Drugi głos. Idolatria, to pojęcie zbyt wąskie, aby objąć tematy, które zostały poruszone w omawianej książce. Publikacja prezentuje chyba ogólną tendencję, która jest widoczna, obecnie, w religii.
Kolejny głos. Moje wyobrażenie o religii jest bardzo odległe od tego, co usłyszałem. Religia jest częścią biologii człowieka. Wspólnota, która siebie czci – to podstawa. W religii nie jest ważne, w co się wierzy, ale z kim dzieli się tę wiarę. Dlatego też, religie się zwalczają. Objawienia są oczywiście wytworem ludzkich umysłów. Jesteśmy ograniczeni, a więc poznajemy świat tylko „poprzez siebie”. W religii nie chodzi o autonomię myślenia, ale o to, żeby je zunifikować. Aby jednoczyła ona społeczność. Dlatego religia, w wymiarze osobistym, jest tak trudna do przyjęcia. Ta kolejność, że najpierw jest Bóg, a potem religia, jest fałszem. Jest odwrotnie, najpierw jest człowiek, a potem Bóg, jako wytwór kultury.
Inny głos. À propos doświadczenia źródłowego. Człowiek w religii, nieuchronnie, „wchodzi” w idolatrię, „gubi” sacrum, czyli oddaje cześć idolom. Ale – jak sądzę – jeśli człowiek poszukuje Boga i idzie „w światłości”, to udaje mu się owe idole, a więc fałsz – rozpoznać. I przynajmniej je ograniczyć. A więc, trwać, czy też wrócić do źródłowego doświadczenia Boga.
Następny głos. Rozważania o idolatrii uświadamiają, że może jest nam potrzebna zmiana w rozumieniu religii. Cześć oddawana Istocie Najwyższej – to może już teraz nie wystarczy? Są takie głosy w chrześcijaństwie, które mówią o Jezusie, jako odnowicielu religii, demaskatorze idoli, który kieruje nas przede wszystkim w stronę moralności. Czy nie kształtuje się teraz jakaś nowa religia?
Jeszcze jeden głos. Ton publikacji „Religia jako idolatria” jest przykładem zastosowania konkretnej metody filozoficznej – sceptycyzmu. Ale ma ona swoje granice, które nie mogą objąć pewnych elementów rzeczywistości. To jest właśnie, religia i Bóg. Istnieją inne metody uprawiania filozofii. Jedną z nich reprezentuje Gustav Jung. Trzeba, idąc za nim, przekroczyć granice jedynie rozumowego pojmowania. W stronę – gnozy, czyli głębokiej wiedzy. A doświadczenie wolności, Pascha, czyli męka i śmierć Chrystusa? Co o tym sądzisz, Irku, w kontekście idolatrii?
Ostatni głos. Zaniepokoiła mnie „redukcja” Eucharystycznego Przeistoczenia do „obecności zastępczej”. Dogmat rzymski mówi, że ta obecność jest realna, prawdziwa, żywa i substancjalna. To nie jest obecność „gorsza”, czy też jedynie „reprezentacja”. Takie rzeczy można mówić będąc „na zewnątrz”, wobec dogmatu rzymskiego. Z perspektywy protestanckiej, która wyraźnie jest Panu bliska. Spojrzenie to nie uwzględnia cudu i tajemnicy. Eucharystii nie sposób odnieść jedynie do symbolu. Jest to obecność realna, a nie idol. Dlatego Eucharystia przechowywana jest w monstrancji. W związku z tym, budzi moje wątpliwości stwierdzenie, że religia kończy się idolatrią. I jeszcze jedno. Ten brak alternatywy: albo idol, albo pustka – rozumiem, pojmowana jako abstrakcja? Czyli, idol odnosi nas do zmysłowości i wyobraźni, a pustka do intelektu? Czy nie można tej alternatywy przekroczyć? A uczucie religijne, nabożne skupienie, w duchu teologii Friedricha Schleiermachera? Do takiego przeżycia nie jest potrzebny ani idol, ani scholastyczne zawiłości. Wystarczy komunia z „tą” rzeczywistą obecnością. To szczególne uczucie pojednania z Absolutem.
Hanna Strychalska