Lubię wiersze starych ludzi. Oni już się nie zgrywają, nie szukają poklasku. Mówią to, co uważają za konieczne. Często są lapidarni. Zwracają się do czytelników z miejsca, które właśnie zajmują, czyli z prawdziwego pogranicza życia i śmierci. Najnowszy tomik Henryka Majcherka ?Płoty, mury i kamienie? jest właśnie taką opowieścią o kulminacji przemijania, o chybotliwości granic między tym, co żyje, a tym, co jest już martwe.
Henrykowi Majcherkowi udaje się w wielu wierszach przyłapywać życie na gorącym lub całkiem chłodnym uczynku zamierania. Dostrzega w śmierci jej indywidualny, wręcz intymny charakter. Wobec śmierci człowiek w wierszach Majcherka mobilizuje swoją świadomość, staje się przenikliwy. Śmierć wymaga uważności. I napisze poeta tak:
prawdziwie prywatną sprawą
każdego obywatela
jest jego umieranie
zostaje on wtedy
całkowicie wytrącony
ze społecznej równowagi
i już nie obowiązują go
żadne rygory
i podporządkowania
to szczytowe osiągnięcie
wolności jednostki
w całym paśmie życia
(?Ostatni wiraż?)
Człowiek mierzący się ze swoją śmiertelnością staje twarzą w twarz z tajemnica istnienia. Żadne ambicje, dalekosiężne cele, pożądania nie odwodzą go od zasadniczych pytań o to, co właściwie my, ludzie, robimy tu na ziemi i po co żeśmy się tu zjawili. To jest niewątpliwy dar umierania ? intensywność przeżywania i rozumienia życia.
Wiekowy Majcherek ma też oczywiście towarzyszy swego przemijania ? są to spotkani przez poetę w szpitalu pacjenci i starcy. Znakomite są wiersze o córkach owych starców, o córkach karmiących (!). Tak, kobiety, córki odwiedzające umierających są dla starych mężczyzn jak matki karmiące piersią niemowlaki. Przedziwna zmiana ról ? niegdysiejsze małe dziewczynki, córki zmieniają się w karmicielki i opiekunki. I jest w tych wierszach realność umierania, biologiczna, wręcz wegetatywna aż do bólu.
Majcherek bardzo ostrożnie operuje intuicjami metafizycznymi. Nie wie, co będzie potem, po śmierci. Nie wie, co pozostaje po człowieku. Pewien ładunek przeżyć metafizycznych niosą wiersze poety o kamieniach. Kamienie, choć martwe, niepokojąco przypominają poecie istoty całkiem żywe, bowiem kamień może się toczyć, może zostać rzucony, może służyć do kamieniowania i może być kamieniem nagrobnym. Może ta tajemnicza więź z kamieniami człowieka jest jakąś formą przetrwania czegoś ludzkiego, osobistego w świecie. Majcherek tego nie wyjaśnia. Pozostawia czytelnikowi pewien niepokój, trop niepewny i niejasny.
Na koniec pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że nie jest to ostatni tomik tego liczącego już dziś 81 lat poety, który choć mieszka w Krakowie, to jest także stąd, z naszego miasta. I powinniśmy brać go pod uwagę, myśląc o literaturze naszego miasta.