Wskutek wniosku radnego Stefana Pastuszewskiego prokuratura zainteresowała się zezwoleniem na wyburzenie historycznego młyna parowego na Czyżkówku, wydanym bez zasięgnięcia opinii konserwatora zabytków. Na jej wniosek sprawie przyjrzał się organ nadzoru nad jednostkami samorządowymi, czyli wojewoda. Prawnicy Ewy Mes dopatrzyli się nieprawidłowości. W związku z tym wojewoda uchyliła w całości decyzję prezydenta Bydgoszczy i przekazała sprawę rozbiórki budynku przy Elbląskiej 1 do ponownego rozpoznania.

Po co wydawać nową decyzję, skoro XIX-wieczny młyn zniknął już z powierzchni ziemi? Po to, żeby prokuratura wiedziała, czy doszło do popełnienia przestępstwa.

Zgoda na wyburzenie została wydana bez wymaganej przy decyzjach dotyczących historycznych obiektów opinii konserwatora zabytków. Jeżeli teraz zostanie dopełniony wymóg zasięgnięcia opinii konserwatora, nowa decyzja będzie zgodna z prawem i prokuratura nie będzie miała nic do roboty. Oczywiście pod warunkiem, że konserwator wyrazi zgodę na rozbiórkę. Jeżeli zgłosi sprzeciw, okaże się, że urzędnik, który z upoważnienia prezydenta wyraził zgodę na wyburzenie młyna popełnił przestępstwo z art. 231 § 1 kk (?Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.?)

We wtorek, 23 czerwca, radny Stefan Pastuszewski wysłał list do Sławomira Marcysiaka, miejskiego konserwatora zabytków (do wiadomości mediów), w którym napisał: ?Jest Pan odpowiedzialny za zburzenie zabytku przy ul. Elbląskiej 1, gdyż dowiedziawszy się o tym zamiarze zwizytował Pan 28 stycznia 2015 roku miejsce rozbiórki i nie podjął Pan jakichkolwiek kroków, aby dewastacji zapobiec.?

Faktycznie, Sławomir Marcysiak przeprowadził w styczniu wizję lokalną obiektu, a właściciel poinformował go, iż posiada uprawomocnioną decyzję na rozbiórkę budynku wydaną przez Wydział Administracji Budowlanej w październiku 2014 roku. Wcześniej konserwator był pytany o możliwość wyburzenia młyna, ale uzależnił swoją opinię od stanu technicznego budynku. Właściciel uznał prawdopodobnie, że Marcysiak będzie stwarzał problemy, bo już więcej się u niego nie pokazał.

Konserwator wiedział, że zgoda na rozbiórkę została wydana bez zasięgnięcia jego opinii i mógł w styczniu bić na alarm. Ale jest on jednocześnie podwładnym prezydenta, więc doskonale wie, czym się kończy jego troska o bydgoskie zabytki. Prezydent głośno krytykował zachowanie Marcysiaka, gdy konserwator nie wyrażał aprobaty dla pomysłu rozebrania unikatowej w skali europejskiej parowozowni. To publiczne ganienie przez pracodawcę można chyba uznać za swoistą presję, aby zabytkowych obiektów nie otaczać zbytnią ochroną.

Radny Pastuszewski nie wystosował listu otwartego do prezydenta miasta, chociaż odbierając z jego rąk Strzałę Łuczniczki i 10 tys. zł, stwierdził, że Rafał Bruski ?ma głęboką duszę i wrażliwość artystyczną?. A za wszystko, co się dzieje w ratuszu, właśnie ten wrażliwy i uduchowiony człowiek odpowiada. Mógł więc Pastuszewski odwołać się do jego wrażliwości, zaapelować, by nie dochodziło w ratuszu do łamania kręgosłupów. Wybrał inną drogę. Zwrócił się do podwładnego prezydenta.

?Ma Pan obecnie ostatnią szansę, aby uratować resztki honoru zawodowego i jedyna decyzja, którą winien Pan podjąć to nieudzielanie zgody na wyburzenie obiektu przy ul. Elbląskiej 1 i – co za tym idzie – wydanie nakazu jego odbudowy? – czytamy w liście Stefana Pastuszewskiego do Sławomira Marcysiaka.