Od kilku miesięcy prowadzę w szkołach powiatu bydgoskiego szkolenia pod nazwą „Instrukcja obsługi niewidomego”. Nie uwierzycie, jakie cuda dzieją się podczas takich spotkań. Pękają bariery pomiędzy tak zwanym zdrowym społeczeństwem a niepełnosprawnymi. Wracamy do ogrodów, wracamy do źródła, wracamy do podstaw człowieczeństwa...
Pół roku temu opowiadałem znajomej dziennikarce o pomyśle na przełamywanie barier pomiędzy światem ludzi widzących i światem niewidomych. Ja byłem pełen zapału, ona sceptyczna. Mówiła: „Grzegorz, większość ludzi ma w d… jak żyją niewidomi. Nie uwierzę w to, że będą cię zapraszać na takie prelekcje.” Założyliśmy się wtedy o butelkę Johnny Walkera. Niniejszym stwierdzam, że dziennikarka zakład przegrała...
Pomysł na tę akcję zrodził się w trakcie mojej wizyty w jednym z bydgoskich urzędów. Z litości nie podam, o jaki urząd chodzi. Wszedłem do pomieszczenia, usiadłem przed biurkiem urzędnika. Zapadła niezręczna cisza... W końcu urzędnik wydukał: „Ja nie mam doświadczenia z osobami niewidomymi. Czy pan będzie rozumiał, jak ja do pana będę mówił?” Zacząłem się śmiać. Odpowiedziałem równie głupio: „Tak, ale musi pan mówić bardzo powoli i bardzo wyraźnie”. Wtedy urzędnik zrozumiał, że palnął głupotę. Po tej wizycie pomyślałem, że w tym systemie coś nie gra. Jeżeli urzędnik po wszelkich możliwych szkoleniach i kursach potrafi tak głupio zareagować, to co ma zrobić osoba absolutnie nieprzeszkolona? Wtedy powstał projekt „Instrukcja obsługi niewidomego”.
Z pomysłem zgłosiłem się do Urzędu Miasta Bydgoszczy. Zadziałałem dwutorowo. Wystartowałem w otwartym konkursie ofert ogłoszonym przez Biuro ds. Zdrowia i Polityki Społecznej i jednocześnie złożyłem tak zwaną ofertę z wolnej ręki. W otwartym konkursie „Instrukcja obsługi niewidomego” uzyskała najniższą ocenę ze wszystkich nadesłanych ofert.
Projekty piszę od 15 lat i myślę, że znam zasady składania takich projektów. Cóż, nie byłem w towarzystwie przyjaciół królika... Na ofertę z wolnej ręki dostaliśmy zaskakująca odpowiedź. Pewien Bardzo Ważny Urzędnik Miasta stwierdził, że projekt jest rewelacyjny. Co więcej, jest bardzo potrzebny. Niby pięknie, ale... ten projekt zrealizuje dla miasta Polski Związek Niewidomych. Osłupiałem. Nie wiedziałem, jak zareagować na takie chamstwo. Kradzież pomysłu! Granda w biały dzień!
Dziś mam tę gorzką satysfakcję, że mimo pieniędzy miasta przeznaczonych na alternatywne szkolenia, projektu nie zrealizowano. Nie od dziś wszak wiadomo, że w Polskim Związku Niewidomych niewidomych można policzyć na palcach jednej ręki, są tam głównie niedowidzący. A to dwa różne światy...
Wielu moich niewidomych przyjaciół nie należy do PZN. Ja też. Trudno poważnie traktować stowarzyszenie, które pozbywa się za parę złotych obiektu, wznoszonego kiedyś we wspólnym trudzie. Myślę tu o budynkach przy Powstańców Wielkopolskich, sprzedanych Lidlowi. Przy Powstańców był najlepszy, największy w kraju Ośrodek Wspierania Niewidomych. Teraz stanie się kolejnym hipermarketem. Krążą plotki, że w ramach tej transakcji kilka osób pojechało na wczasy na Dominikanę. Na to nie mam dowodów, ale zachęcam odpowiednie służby do przyjrzenia się tej sytuacji.
Kilka miesięcy temu zdecydowałem się sam rozpocząć szkolenia w ramach projektu mimo braku finansowania i mimo wielu obaw. Zastanawiałem się, czy nie będzie to odebrane w ten sposób, że robię z siebie małpę. Z tak zwanego mylnego błędu wyprowadziła mnie znajoma artystka, Marzenka Nowakowska. Powiedziała: „W żadnym razie nie robisz z siebie małpy, to jest chyba największe przedsięwzięcia, jakie kiedykolwiek projektowała Światłownia”.
Rozpoczęły się spotkania w szkołach. Okazało się, że nauczyciele, rozumiejąc naszą misję, z własnej inicjatywy organizowali finansowanie! Prosili dzieci, aby dokonywały wpłaty na naszą fundację. W myśl idei, że dobre dzieła należy wspierać. Czasami znalazły się wolne środki w szkolnym budżecie, czasami w budżecie gminy, czasami pojawili się sponsorzy. Akcja cały czas się rozwija.
W trakcie takich spotkań przeprowadzam praktyczne szkolenia w zakresie przeprowadzania osób niewidomych przez przejście dla pieszych, pokazywania niewidomemu, gdzie jest krzesło, itp. Generalnie uczę, jak prawidłowo i bezpiecznie prowadzić niewidomego przez życie. Objaśniam, jakie nowinki cywilizacyjne są oferowane obecnie niewidomym. (W tym miejscu chciałbym podziękować genialnego informatykowi, Petrusowi Psyllusowi, który podrzuca mi wszelkie nowości na rynku.)
Podczas szkoleń dużo miejsca zajmuje profilaktyka. Apeluję, aby młodzi ludzie nie przesiadywali godzinami przy komputerze. Jeżeli muszą to robić, to powinni pamiętać o higienie pracy. Godzina z komputerem, 15 minut spaceru, żeby spojrzeć na otaczającą nas zieloność. Jeżeli ktoś ma już jakiś problem ze wzrokiem, to konieczne są wizyty u okulisty, przynajmniej raz na pół roku. Wcześnie zdiagnozowana choroba zazwyczaj jest możliwa do wyleczenia, bądź zaleczenia.
Spotkałem się z opinią, że moje wykłady szokują. Wiodącym hasłem jest slogan: nie widzę problemu. Pokazuję, że wzrok jest tylko jednym z wielu zmysłów, jakie mamy do dyspozycji. Nawet nie jest najważniejszym. Szerzej pisałem o tym w felietonie „Dziękuję Bogu za ślepotę”. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla widzących utrata wzroku jest niewyobrażalną tragedią. Ja podczas takich spotkań przekonuję słuchaczy, że nigdy nie wolno się poddawać.
Jeżeli dostaniesz złą ocenę na lekcji, jeżeli rzuci cię dziewczyna, jeżeli stracisz pracę, to nie jest koniec świata! Zawsze istnieje życie, dla którego warto żyć! Istnieją ogrody, o których pisał Jonasz Kofta i do których warto wracać, o których warto pamiętać. Istnieje źródło, o którym śpiewał Jacek Kaczmarski. Prapoczątek, o którym zapomnieliśmy w codziennym biegu. Przystając w biegu, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę ważne jest, aby się w tym życiu nie pogubić. Ważne jest to, że jesteśmy zadowoleni z tego, co robimy. Ważne jest to, że mamy obok siebie tych kilka osób, które możemy nazwać przyjaciółmi. Reszta to głupota.
Czuję, że podczas takich spotkań w ramach „Instrukcji obsługi niewidomego” tę prostą prawdę rozumieją nawet dzieci...