Człowiek, który czuł
Piotr Trella, wybitny polski śpiewak operowy i najwybitniejszy, etatowy tenor w całej historii bydgoskiego teatru muzycznego. W swoim wokalnym dorobku teatralnym zgromadził 25 ról operowych, 17 operetkowych i 11 musicalowych. Słuchano jego śpiewu i patrzono na niego w hipnotycznym uniesieniu, niemal zapominając oddychać. Talent absolutny, którego kreacje wokalne ściskały gardło. Był wybitną indywidualnością artystyczną. Znał i całym sobą czuł istotę teatru, wiedząc zarazem jaki teatr być powinien. Jeden z prawdziwie naturalnych głosów tenorowych, głos magii, piękna, pasji i mocy. To scena była miejscem, do którego należał i skąd czerpał inspiracje artystyczne. Mistrz wokalnej prawdy i czystej emocji. Zmarł 18 października 2020 roku, będąc tragiczną ofiarą bezwzględnie morderczego wirusa COVID-19
1.
W październiku 2020 roku, siedemnaście dni przed odejściem artysty, w „Bydgoskim Informatorze Kulturalnym”, ukazał się mój popularno-analityczny tekst, prezentujący sztukę Piotra Trelli
2. Dzisiaj zatem, wspominając wybitnego śpiewaka, pragnę dotknąć piękna jego człowieczej duszy. Bowiem całe życie Piotra Trelli było niekończącą się, codzienną spowiedzią: intymną, osobistą, odkrywaną z onieśmieleniem. Czynił to niezmiennie na scenie teatralnej, tworząc kreacje. Jednak jego wizerunek i osiągnięcia artystyczne nie byłyby prawdziwe, gdyby nie zostało powiedziane to, co się za nimi kryje.
_______________________________________________________
Jeżeli istnieje dobro. Jeżeli istnieje czułość. Jeżeli istnieje szlachetne przejęcie się bytem drugiego człowieka. I jeśli istnieje miłość. Jeśli potrafi zachwycić blask Sztuki. Jeżeli istnieje piękno bezwarunkowe. Jeżeli zatem istnieje – posiada jego postać, jego twarz. Bo on stał się częścią życia i częścią codziennego istnienia ludzi, których obdarował obecnością. Trzymali się jego dobroci, potrzebowali jej. A on był z nimi do ostatniej chwili, do ostatniego tchnienia. I tak bardzo są zranieni, że sam stał się nieodporny na nieuchronność człowieczego losu. Nie przypuszczali, że i jego dotyczy ostatnia chwila i ostatnie tchnienie. Że on, będąc pierwszy w życiu i na scenie, także pierwszy otworzy bramę ciszy doskonałej. I zrobił to.
I odszedł.
* * *
Piotr Trella, prawdopodobnie jako jeden z nielicznych ludzi na świecie (a z pewnością artystów), uczynił ze swojego życia człowiecze dzieło. Na swoim wektorze czasu znalazł się we właściwym miejscu, w najlepszej wersji rzeczywistości. Jako artysta został niezwykle hojnie obdarowany wszystkimi cechami, niezbędnymi do osiągnięcia statusu osobowości wybitnej: od zjawiskowego głosu, intelektu, urody amanta i wrażliwości, poprzez znakomitą pamięć muzyczną i pokorę dla sztuki, do wyrafinowanego smaku muzycznego. Racją istnienia Piotra Trelli miało być jednak życie nasycone człowieczą głębią wartości ponadczasowych, którego nieodzownym dopełnieniem był świat sztuki. Nadanym przeznaczeniem stał się swoisty imperatyw moralny: czynić dobro bez potrzeby definiowania go. Świat postrzegał zatem w kategoriach wiary w pozytywne jutro oraz wiary w sens konsekwentnego dawania ludziom siebie. I tak naznaczony, nigdy nie pragnął rozgłosu, zaszczytów, także wdzięczności. Czuł potrzebę. Odczuwał nieokreśloność. Niezmiennie budził się z wolą tworzenia pozytywnej treści dnia. Wielokrotnie powiedział mi: – Ja zawsze byłem blisko ludzi. Tak, zawsze – byłem – blisko – ludzi! Wypowiadał te słowa ze łzami w oczach. Wspomnienia bolały, bowiem większość tych osób już odeszła, a wraz z nimi – mijało także jego życie. Po czasie zorientowałem się, że on wciąż czule przechowuje w sercu przeszłość. Że wszystkie losy bliskich mu ludzi pozostały w nim na zawsze. On pamiętał. Nie zapominał. Ludzie ci stali się granitową częścią jego niezwykle kreatywnego życia, tak bogato nasyconego artystycznymi uniesieniami i ludzkimi relacjami. Oni niezmiennie byli z nim.
Opowiadał mi ze wzruszeniem sprawiając, że na zawsze stałem się równie wzruszonym powiernikiem jego myśli. Słyszę jego głos, do głębi przepełniony smutkiem. Pamiętam jego wzrok widzący.
Nosił w sercu Włodzimierza Ormickiego (1905–1974), znakomicie wykształconego w Polsce, Austrii i Niemczech, wybitnego dyrygenta i kompozytora, który jako kierownik artystyczny ówczesnej Opery i Operetki w Bydgoszczy, złożył artyście znakomitą ofertę pracy w Teatrze. Ormicki był muzycznym mentorem Trelli w początkowym okresie pracy. Pod jego kierownictwem tenor debiutował w repertuarze operowym w „Poławiaczach pereł” Georges'a Bizeta. Piotr Trella odwiedzał w szpitalu ciężko chorego Ormickiego, który od dawna starał się o angaż w Filharmonii Wiedeńskiej. Pozytywna odpowiedź nadeszła w maju 1974 roku, niemalże w dniu śmierci dyrygenta. Córka jego przekazała później odpowiedź, że niestety ojciec nie może podjąć pracy, ponieważ właśnie zmarł. – Ale ja przy tym byłem! – usłyszałem.
Nosił w sercu Tadeusza Kapałkę (1936–1973), swojego kolegę i znakomitego tenora z bydgoskiej Opery i Operetki. Występowali razem w musicalu Piotra Hertela, „Opiekun mojej żony”, podczas gościnnego występu w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. W czasie tego spektaklu Kapałka doznał obustronnego zawału mózgu. Po dwóch dniach zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Pan Piotr wspominał to dramatyczne zdarzenie i tragizm chwil na scenie, które bezpośrednio je poprzedzały. – Ale ja przy tym byłem! – powiedział.
Nosił w sercu Magdalenę Krzyńską (1947–2020), primadonnę Opery i profesora Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Uwielbiali razem występować i znakomicie muzycznie rozumieli się na scenie. Łączyła ich szczera przyjaźń. Piotr Trella oddał niemal wszystkie swoje siły i uczucia, niosąc bliskiej koleżance ogromną pomoc w chorobie. Po jej śmierci, podejmując pracę ponad siły, zorganizował uroczysty koncert pn. „Ku pamięci Magdaleny Krzyńskiej”, który odbył się w Pałacu w Lubostroniu. Mówił mi o niemożności powstrzymania łez podczas opracowywania nagrań archiwalnych artystki, słysząc jej zjawiskowo prowadzony głos.
Nosił w sercu Halinę Lenger (1929–2017), pianistkę, teoretyka muzyki i pedagoga. Była osobą samotną, lecz szczęśliwą i życiowo bardzo zdyscyplinowaną. Pomimo tego że zawsze dbała o zdrowie i kondycję fizyczną (w wieku osiemdziesięciu lat jeździła jeszcze na rolkach, a nieco wcześniej – na łyżwach), przeżyła kilka udarów. Nie mogła już żyć sama. Przejęty Pan Piotr jednym telefonem sprawił, że przyjęto Halinkę do znakomitej placówki opiekuńczej. Przez kilka lat odwiedzaliśmy ją tam wspólnie, później załatwialiśmy formalności pogrzebowe, on śpiewał dla niej podczas uroczystości pożegnalnej.
Nosił w sercu Józefa, emerytowanego pracownika działu technicznego Opery bydgoskiej. On także był osobą samotną i chorą. Pan Piotr był przy nim niemalże co kilka dni, organizując codzienną, trudną egzystencję. – Byłem dzisiaj u Józia – te słowa często słyszałem podczas rozmów telefonicznych. Pan Józef zmarł krótko po Piotrze.
I nosił w sercu wszystkich ludzi swojego życia. Tych nieodpornych na cierpienie, dla których stał się opoką i obok których nie przeszedł obojętnie, ponieważ człowiek jest na tym świecie najważniejszy. Był założycielem i prezesem Stowarzyszenia Klub Środowisk Twórczych w Bydgoszczy. Nadał Stowarzyszeniu jeden, lecz złożony cel: ocalenie od zapomnienia artystów-seniorów, poprzez wielowymiarowe odkrywanie dla nich nowych przestrzeni twórczości oraz pomoc młodym przedstawicielom szeroko pojętego świata sztuki. Konsekwentnie przez niego organizowane i oryginalnie reżyserowane coroczne Spotkania po Latach Artystów i Pracowników Środowisk Twórczych, stały się symbolem powrotu ponadczasowych wartości, które ci dawni, wspaniali artyści, niezmiennie ze sobą niosą. I w tym kontekście nie można pominąć dwóch artystek, których serca sprawiły, że szlachetna misja czynienia dobra dla człowieka, stała się dla Piotra Trelli wymiernym, nieocenionym wsparciem. Są to: aktorka, Teresa Wądzińska, oraz tancerka, Wanda Maćkowska. Osobowości zarówno wybitne, jak i człowieczo piękne, o fascynujących, artystycznych życiorysach. Natomiast nieocenioną rolę rodziny – żony, dzieci i wnuków, a także relacji męża, ojca i dziadka, pozostawmy już w sferze niewypowiedzianych, niezwykle subtelnych, wartości piękna.
* * *
Piotr Trella był człowiekiem, o którym dzisiaj można przeczytać w starych, mądrych książkach. Wyprzedził swój czas, niezmiennie będąc daleko od życiowych stereotypów. Na scenie grał główne role zawsze, w życiu – nigdy. Nie było zatem fałszu pomiędzy nim a widocznymi każdego dnia wartościami, którymi emanował. Był uznaną, charyzmatyczną postacią bydgoskiego środowiska artystycznego, bez wspomagania się banalną autokreacją. A taka postawa czyni go krańcowo odmiennym od większości obecnych przedstawicieli sztuki bydgoskiej. Piotr Trella nigdy na oczach świata całego nie manifestował swojej wiary, czyniąc z Boga bezwolnego patrona własnego wizerunku, by na co dzień być człowiekiem nikczemnym w ocenach, instrumentalnie traktującym bliźnich, a zasady etyki międzyludzkiej postrzegając jedynie jako odległą teorię nauki filozoficznej. Wypowiadając się publicznie o osiągnięciach innego artysty, nigdy nie znajdował powodów, aby ogłosić zarazem swoją w nich zasługę. Za jego wartością obiektywnie przemawiają twórcze dokonania oraz bezinteresowne dobro człowiecze. Bowiem Piotr Trella światłem swego życia zaznaczył ślad na ziemi.
* * *
Nie był człowiekiem doskonałym, ale był Człowiekiem Prawdziwym. Mam niezwykłe odczucie, że mimo iż go tutaj nie ma, nadal niesie realne, odczuwalne dobro. I wiem, że nie wolno pozwolić, aby wraz z naturalnym odejściem fizycznym, zaginęła w mrokach dziejów także pamięć o nim. Bo on jest godny naszej, ludzkiej pamięci. Dlatego tak niezwykły wymiar duchowej wdzięczności miał uroczysty koncert wspomnieniowy pn. „W hołdzie dla śp. Piotra Trelli”, jaki odbył się 19 września 2021 roku w Pałacu Nowym w Ostromecku. Podejmując wielki wysiłek i pokonując ogrom trudności, zorganizowała go Wanda Maćkowska. Sprawiła, że obecni byli najwierniejsi przyjaciele Piotra Trelli, wzruszeni i przepełnieni pamięcią.
A ja jestem przekonany, że poznanie go będzie jedną z najpiękniejszych pamiątek z mojego życia. I na pewno jeszcze się spotkamy.
Wiesław Wierzbicki