Okazuje się, że dobremu aktorowi wystarczy goła żarówka, stara walizka i krzesło, żeby opowiedzieć o ludzkim zmaganiu się z cierpieniem i losem. Jacek Zawadzki znakomicie poprowadził narrację kultowej w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego wieku opowieści Wienedikta Jerofiejewa ?Moskwa ? Pietuszki?.

W interpretacji Zawadzkiego nie jest to tylko opowieść o pijackiej odysei moskiewskiego menela, lecz przede wszystkim to delikatnie i umiejętnie poprowadzona historia człowieka nadwrażliwego, dla którego alkoholizm jest sposobem życia i poznawania samego siebie. Znakomicie udało się Zawadzkiemu zachować precyzyjnie prowadzoną przez Jerofiejewa grę między patosem a ironią. ?Moskwa ? Pietuszki? jest bowiem opowieścią o upadku człowieka, zmierzaniu na życiowe i egzystencjalne dno, pośród przeżyć autoironicznych. To upadek człowieka, który cały czas ze swego upadku się śmieje. Mamy tu do czynienia równie często z tragizmem o antycznych wręcz źródłach i równocześnie z komizmem, gdzieś z ?Gargantuy i Pantagruela?. Rubaszny śmiech i czarna rozpacz są krajobrazem tego moskiewskiego menela, szukającego wewnętrznego spokoju, wędrującego na naszych oczach po bezdrożach metafizycznych i całkiem realnych tęsknot.

Niewątpliwym sukcesem interpretacyjnym Jacka Zawadzkiego jest to, że udało się mu pokazać dumę człowieka zmierzającego wprost do katastrofy. Jest to bowiem opowieść właśnie o dumnym i wzruszającym desperacie w świecie wyścigu szczurów i komunistycznej ?urawniłowki?. Nawiasem mówiąc, dawniej, w latach sowieckiego komunizmu, ?Moskwę ? Pietuszki? interpretowano jako wyraz buntu, szarego, stłamszonego człowieka wobec totalitarnego państwa. Dziś narzucająca się interpretacja, którą także wiedzie nas Jacek Zawadzki, zmierza raczej ku przekonaniu, że moskiewski pijak, zgubiony alkoholowy Don Kichot, na Dworcu Kurskim, na trasie do Pietuszek, pod murami Kremla, w wewnętrznych krajobrazach, w rzeczywistości ?rwącego się filmu?, przywidzeń, zmór i straszydeł wyobraźni jest jak najbardziej współczesny, jakby poza politycznymi ustrojami, bowiem to istne ecce homo, człowiek po prostu. Samotny wobec bezduszności procesów ekonomicznych, historycznych; wobec starzenia się i strachu przed innymi ludźmi. Jest to wreszcie także opowieść o człowieku, który z rozmysłem osłabia swoje mechanizmy obronne, by zachować niezależność i wrażliwość. To nie jest ktoś, kto latami będzie ustępował swemu szefowi, czy podporządkowywał się filozofii korporacji, w nadziei, że za kilkadziesiąt lat osiądzie bezpiecznie w domku z ogródkiem, psem, jako taką emeryturą i najlepiej z nową żoną. To jest ktoś, kto wie, że cena takiego spokoju po latach wysługiwania się ?systemowi? jest zbyt wysoka, więc… następna szklaneczka jarzębiaku i w drogę do Pietuszek, pod Kreml na zatracenie.

Oglądając Jacka Zawadzkiego wczoraj w MCK-u, nie mogłem się opędzić od asocjacyjnych myśli o życiu i twórczości Charlesa Bukowskiego ? również pijaka i buntownika. Tym razem amerykańskiego. W przeciwieństwie jednak do Jerofiejewa, Bukowski jest agresywny i awanturniczy. Prawdę powiedziawszy zdecydowanie bardziej odpowiada mi bunt Jerofiejewa ? łagodny, rozumny i pełen współczucia dla ludzi. Bunt taki, jakim widzi go także Jacek Zawadzki – bunt człowieka łagodnego, wręcz może nawet ewangelicznego. Bohater “Moskwy – Pietuszki” lgnie bowiem cały czas do ludzi, współczuje konduktorowi i napotkanym pasażerom pociągu relacji Moskwa – Pietuszki. To nie jest potencjalny terrorysta, bandyta wywierający presję na odwrócone do niego plecami społeczeństwo – to raczej święty Franciszek moskiewskich zaułków i podmiejskiej kolejki.

Międzynarodowy Festiwal Teatralny Inne Sytuacje. Jacek Zawadzki ?Moskwa ? Pietuszki?. Monodram.