Aktualnie największy polityczny spór w naszym regionie toczy się wokół wymyślonych w Brukseli Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych. Spór ten do czerwoności rozpala niemal wszystkie partie polityczne i środowiska samorządowe. Myliłby się ten, kto sądziłby, że mamy w regionie spór między rządzącymi a opozycją lub walkę polityczną między PO i PiS przeniesioną na grunt regionalny i lokalny, czy między prawicą i lewicą o jakieś pryncypia ideowe. Nic z tych rzeczy. W tym sporze linia frontu przebiega mniej więcej po granicy okręgów wyborczych: toruńskiego i bydgoskiego. Gdyby walka między obozem politycznym okręgu wyborczego toruńskiego a obozem okręgu wyborczego bydgoskiego relacjonowana była przez korespondentów wojennych byliby oni zgodni w tym, że znaczną przewagę w ludziach i infrastrukturze ma obóz toruński, ale dostrzegliby zdecydowanie większe bohaterstwo w obozie bydgoskim.
Na siłę obozu toruńskiego składa się 13 szabel poselskich i 3 senatorskie, przy nominalnie 12 bydgoskich poselskich i 2 senatorskich. Jednak kontrwywiad bydgoski ujawnia, że nie na wszystkie szable bydgoskie można liczyć. Gdy w skład infrastruktury zaliczymy to, co w ustroju Rzeczypospolitej przesądza o potędze, czyli siłę i wagę urzędów, to tutaj przewaga Torunia jest druzgocząca. Gród Kopernika ma urząd marszałka, głównodowodzącego całym województwem i urząd prezydenta, gdy Bydgoszcz musi zadowolić się jedynie urzędem prezydenta. Bydgoszcz ma też urząd wojewody, ale ten nie świadczy o sile, co najwyżej grodowi nad Brdą dodaje uroku. To w Toruniu przecież toczy się regionalne życie polityczne, zbiera sejmik, a co za tym idzie większość partii politycznych tam też ma swoje regionalne centrale. Naocznym i smutnym dla bydgoszczan tego zaświadczeniem była ostatnia, samotna i desperacka misja prezydenta Rafała Bruskiego do centrali w Toruniu wyperswadowania zgromadzonym toruńskim kolektywom marszałkowskim i prezydenckim, że bydgoszczanie mają takie same żołądki i należy się im tyle samo unijnej manny, co poddanym toruńskim.
Bohaterstwo Rafała Bruskiego odnotowały wszystkie media, jak wierzgał przeciw ościeniowi. I choć w pojedynkę bitwy nie wygrał, śmiało możemy powiedzieć, że w naszych oczach był zwycięski. Nec Hercules contra plures. I tak teraz w obozie bydgoskim Herkulesa mamy tylko jednego. Uznał to nawet inny wielki mąż bydgoskiego obozu – Roman Jasiakiewicz, któremu też śni się rola na miarę greckich herosów – a jednak stanął u boku Rafała Bruskiego na konferencji prasowej, choć jeszcze niedawno się wydawało, że od tego boku coraz bardziej będzie odstawał. Trudno jednak odmówić przewodniczącemu rady spostrzegawczości i nikogo nie może dziwić, że uznał on, że dla obrony bydgoskich interesów warto zrezygnować z własnych widoków, które przecież są ciągle mgliste. A na pryncypialnej obronie Bydgoszczy wykuć się może nowy hufiec najbardziej oddanych miastu synów.
W takiej sytuacji, gdy już jesteśmy pewni, że naszych wodzów cechuje i wyjątkowe bohaterstwo, i spostrzegawczość to nie ma najmniejszego powodu, by szukać innych! A bohaterska walka o interesy Bydgoszczy wymagać będzie wierności, determinacji i hartu na długie lata. Aż do wyczerpania się unijnej manny w 2020 roku. I nawet jeśli pani wicepremier Bieńkowska coś tam postanowi w sprawie ZIT-u, to przecież tych ustaleń trzeba będzie pilnować, żeby nas Toruń znów nie przechytrzył, jak to do tej pory było. I dlatego wszyscy zrozumieli, że walka o przywództwo została zakończona.
W tej sytuacji nie można mieć też za złe liderom Prawa i Sprawiedliwości, którzy jak jeden mąż nabrali wody w usta i zapomnieli o do niedawna obowiązującej linii partyjnej, że unijna manna ma spadać zgodnie z postulowanym programem partii, mówiącym o zrównoważonym rozwoju kraju, a nie na uprzywilejowaniu metropolii. Nie może jednak być liderem ten, który milczy, a trudno zostać liderem temu, który odezwie się później. Karty zostały rozdane.
W ten sposób nie tylko liderzy rekrutować się będą z Platformy Obywatelskiej, ale i województwo kujawsko-pomorskie może znów być liderem, a właściwie prekursorem w przetestowaniu nowego pomysłu politycznego. Krajowi politolodzy często wywodzą o zabetonowaniu sceny politycznej przez antagonistyczne PO i PiS. W województwie kujawsko-pomorskim może dojść do zabetonowania sceny politycznej przez jedną partię. Wiadomo, że na aktualnie obowiązującym etapie rozwoju polskiej myśli ekonomicznej obowiązuje dogmat o tym, że kamieniem węgielnym rozwoju gospodarczego jest unijna pomoc finansowa. Przecież jeśli coś tworzy się nowego i wielkiego to jego źródłem jest złożony wniosek o dofinansowanie działania, na który otrzymuje się unijne wsparcie. Zgodne są co do tego wszystkie wielkie gazety i telewizje. Nie ma się co dziwić, że partie polityczne, mające swą reprezentację w ciałach przedstawicielskich są tego samego zdania.
Jeśli tak, to miliardy, czy to dla Bydgoszczy, czy Torunia może zapewnić jedynie – tak w teorii jak i w praktyce – odpowiedni oddział Platformy Obywatelskiej: w Toruniu pod światłym przywództwem toruńskiej Platformy Obywatelskiej sprzymierzonej z wszystkimi stronnictwami sojuszniczymi zabiegającymi o dalszy dynamiczny rozwój grodu Kopernika, a w Bydgoszczy dla odmiany pod przywództwem Platformy Obywatelskiej, ale bydgoskiej, bohatersko walczącej z tą toruńską o niedyskryminację i też sprzymierzonej z wszystkimi innymi probydgoskimi stronnictwami politycznymi. To jest proste jak drut. Aż tak proste, że już chyba nie ma wątpliwości na kogo należy głosować.
Z tego naturalnego porządku nikt nie powinien się wyłamać. Wyłamią się najwyżej młodzi, jak półmilionowa rzesza, która w ubiegłym roku, zdecydowała się wyjechać z Polski zapewne dlatego, by rodakom na miejscu umożliwić tym większe możliwości skorzystania z dobrodziejstw nowych rozwojowych perspektyw.