Cyrk na kółkach zamiast zmiany nazw ulic, stawka za wywóz śmieci zależna od powierzchni mieszkania oraz niezebranie podpisów potrzebnych do przeprowadzenia referendum w sprawie odwołania prezydenta Rafała Bruskiego to największe wtopy roku 2017.
W zeszłym roku nie sprawiło nam większego kłopotu wskazanie wyróżniających się polityków. Na uznanie zapracowali sobie posłowie Bartosz Kownacki i Paweł Skutecki oraz radny Jarosław Wenderlich.
Zeszłoroczni laureaci
Tak się szczęśliwie dla wiceministra Bartosza Kownackiego złożyło, że niedawno temu wyszło na jaw, iż miał rację, pokpiwając w październiku 2016 roku z Francuzów. Produkowane we Francji śmigłowce, które Tomasz Siemoniak - poprzedni szef resortu obrony - chciał za wszelką cenę kupić dla polskiej armii, okazały się bardzo kosztowne w eksploatacji. 75 proc. używanych przez francuską armię Caracali nie może latać, bo ich naprawy kosztują zbyt drogo.
Nie miał natomiast racji poseł Paweł Skutecki, twierdząc, że bez problemu uda się zebrać podpisy niezbędne do przeprowadzenia referendum w sprawie odwołania prezydenta Rafała Bruskiego. Faktycznie, bardzo wielu bydgoszczan z entuzjazmem odniosło się do tego zamiaru. Nie udało się jednak pomysłodawcy zorganizować efektywnej zbiórki podpisów. Para poszła w dym. To była czołowa wtopa roku 2017.
Rajcy bydgoscy
Co do Jarosława Wenderlicha to jak na radcę prawnego przystało nadal nie marnuje żadnej okazji, by wyłapywać uchybienia formalne, proceduralne i wszelkie budzące wątpliwości od strony prawnej działania miejskich władz. Tym razem nie otrzyma jednak tytułu bydgoskiego polityka roku. Nie wyróżnimy też żadnego innego radnego. Po prostu, nie chcemy zapeszać. Przed poprzednimi wyborami samorządowymi bydgoskim politykami roku portalu bydgoszcz24.pl zostali Łukasz Schreiber i Tomasz Puławski. Ci świetnie zapowiadający się młodzi działacze polityczni zdobyli kilka miesięcy później mandaty radnego. Ale po roku Schreiber pożegnał się z samorządem bydgoskim, a ostatnio stracił też ochotę na kierowanie miejskimi strukturami Prawa i Sprawiedliwości (najwyraźniej interesuje go bardziej Warszawa niż Bydgoszcz). Natomiast Puławski przeszedł metamorfozę - z młodego wilczka przeobraził się w wyliniałego kota, któremu nawet miauczeć się nie chce.
O zasługach obecnych radnych nie będziemy wspominać, ale o największej wtopie musimy napisać. Radny Janusz Czwojda zblamował się w zeszłym roku na własne życzenia. A mógł się wykazać. I to bardzo. Pełni przecież funkcję przewodniczącego zespołu ds. nazewnictwa miejskiego i miał dużo czas, aż rok, żeby zaproponować nowe nazwy dla kilkunastu bydgoskich ulic.
W lutym Czwojda zdradził „Wyborczej”, że zespół, którym kieruje z ramienia rady miasta, dysponuje „długą listą ponad 50 godnych potencjalnych patronów ulic”. Zadanie polegające na wyborze kilkunastu nazwisk z tej listy przerosło jego możliwości? Oczywiste, że nie przerosło! Świadomie nie wykazał żadnej aktywności. Chodziło o doprowadzenie do rozróby w mieście. Nie wskazując nowych patronów ulic, zachował się jak bezwolny wykonawca dyrektyw partyjnych, a nie jak samorządowiec. To ewidentna wtopa.
Oskarżenia i oskarżyciele
W pełni uprawniona jest konkluzja, że miniony rok przebiegał pod znakiem oskarżeń. W całym kraju i w naszym mieście także.
Pierwszy raz w historii bydgoskiego samorządu doszło do niebywałego wydarzenia. Radny zrzekł się mandatu z powodu powszechnego zgorszenia, jakie nastąpiło po upublicznieniu przez jego żonę nagrania domowej awantury. Rafał P. wystąpił także z Prawa i Sprawiedliwości, uprzedzając zapewne decyzję partii w tej kwestii. Później prokuratura postawiła mu zarzuty (znęcania się nad żoną, naruszenia miru domowego, niszczenia dokumentów oraz nękania) i w listopadzie skierowała do sądu akt oskarżenia.
Również pierwszy raz w historii bydgoskiego samorządu prezydent oraz przewodniczący rady miasta byli badani w ratuszu alkomatem. Policję wezwał Bogdan Dzakanowski, oskarżając Rafała Bruskiego i Zbigniewa Sobocińskiego o to, że uczestniczą w sesji rady miasta pod wpływem alkoholu. Prezydent i przewodniczący rady odwzajemnili się radnemu niezrzeszonemu oskarżeniem o naruszenie dóbr osobistych.
Przez pewien czas radny Stefan Pastuszewski występował w mediach jako Stefan P. Prokuratura postawiła mu zarzut prowadzenia samochodu, chociaż rok wcześniej po przekroczenia limitu punktów karnych radny PiS stracił uprawnienia do kierowania pojazdami. Sąd przychylił się do wniosku Stefana P. o warunkowe umorzenie sprawy i dlatego nie musimy już anonimizować jego nazwiska.
Zarzuty rzeczowe, populistyczne, propagandowe i metaforyczne
Wiele zeszłorocznych oskarżeń związana była wyłącznie z walką polityczną. Poseł Paweł Olszewski na przykład organizował konferencje prasowe i oskarżał polityków PiS o to, że przez dwa lata nie zrobili tego, czego jemu i politykom PO nie udało się dokonać w ciągu ośmiu lat rządzenia krajem.
Generalnie, rzucane w minionym roku oskarżenia różniły się mocno gatunkowo. Pojawiały się zarzuty merytoryczne, polityczne, populistyczne, demagogiczne, propagandowe, a także metaforyczne, których najczęstszym autorem był radny-poeta Stefan Pastuszewski (dla przykładu: "W szkołach na ul. Kcyńskiej i Słonecznej dzieci specjalnej troski uczą się w bunkrach".)
Kiedy poseł Michał Stasiński krytykował pokaz wozów bojowych podczas obchodów Święta Wojska Polskiego, gdyż powinny być wykorzystywane 15 sierpnia do usuwania skutków nawałnicy, ostro zapachniało demagogią. Populizmem natomiast wieje, gdy radni opozycyjni krytykują wysokość danin miejscowych i żądają ich obniżenia. Bez tych danin nie mogłyby przecież być realizowane ich liczne postulaty socjalne.
Ale mogły się zaczerwienić uszy miejskich decydentów, gdy radna Grażyna Szabelska zarzuciła im, że najwidoczniej nie czytali wyników zleconej przez prezydenta Bydgoszczy ekspertyzy, skoro na jej podstawie podjęli decyzję o wycince wszystkich stuletnich kasztanowców na pl. Kościeleckich.
Z kolej oskarżeń kierowanych przez radnych Monikę Matowską („reforma oświaty jest atakiem politycznym na samorząd”) czy Jakuba Mikołajczaka (brak reprezentanta Bydgoszczy w rządzie, bo za takowego nie uważa wybranego w naszym okręgu Bartosza Kownackiego) nie można traktować poważnie, bo to typowe harce polityczno-propagandowo-demagogiczne.
To wydaje się nieprawdopodobne, ale rozszerzająca się w alarmującym tempie epidemia oskarżeń doprowadziła do tak kuriozalnej sytuacji, że sympatyzujący z PiS-em portal lokalny zarzucił Mirosławowi Jamrożemu, przewodniczącemu klubu radnych PiS, pełnienie zbyt wielu funkcji jednocześnie.
Wtopa kabaretowa
Chyba bardziej nie można się było zblamować. Aż trudno uwierzyć, że taka koncepcja naprawdę się pojawiła. Na dodatek rekomendował ją jako najlepsze rozwiązanie sam prezydent miasta. Ponieważ 50 tys. bydgoszczan uchyla się od płacenia za wywóz śmieci, Rafał Bruski uznał, że deficyt muszą pokryć rzetelni płatnicy.
Mieliśmy do wyboru jedną z dwóch możliwości: albo stawka za wywóz śmieci podwyższona będzie dla wszystkich mieszkańców o 50 gr, albo zostanie znacznie podniesiona stawka dla osób zajmujących mieszkania o dużej powierzchni.
Ludzi pukali się w głowę. Naprawdę małżeństwo mieszkające w dużym mieszkaniu produkuje więcej śmieci niż duża rodzina żyjąca w klitce?! Bydgoszczanie wykazali dużą inwencję, tworząc jeszcze bardziej idiotyczne pomysły. A może podwyższyć stawkę dla grubych (dużo jedzą, więc pozostawiają dużo odpadków)? A może dla emerytów (jest ich dużo i są najbardziej zdyscyplinowanymi płatnikami)?
W przypadku koncepcji uzależniającej stawkę od wielkości mieszkania wtopa była podwójna: kiedy prezydent ją zarekomendował i kiedy przerwano konsultacje społeczne na jej temat. Albo prezydent traktuje mieszkańców poważnie i chce wysłuchać ich opinii, albo liczy się dla niego wyłącznie opinia zaprzyjaźnionych z ratuszem mediów.
W sprawie ustalenia stawki za wywóz śmieci w zależności od powierzchni mieszkania nie znalazł poparcia nawet w najżyczliwiej do niego usposobionych redakcjach. W tej sytuacji konsultacje społeczne nie były mu potrzebne.