„Wszystkie patologie dzisiejszego wymiaru sprawiedliwości skupione są jak w soczewce w historii byłego posła PiS Tomasza Markowskiego” - czytamy w tekście Łukasza M. Kaźmierczaka, który znajduje się w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”.
Prolog
33-letni prawnik, były asystent Jana Olszewskiego, przyjechał do Bydgoszczy w 2001 roku, by budować struktury nowej partii. Jesienią zdobył mandat poselski w okręgu bydgoskim, chociaż na liście Prawa i Sprawiedliwości widniały nazwiska znanych lokalnych działaczy. Jako jedyny wówczas bydgoski poseł PiS stale umacniał swoją pozycję, o czym świadczy fakt, że w wyborach 2005 roku zdobył aż 17 tys. głosów, zdecydowanie pokonując innych kandydatów Prawa i Sprawiedliwości.
W roku 2007 Tomasz Markowski nie kandydował, został skreślony z listy PiS. „Gazeta Wyborcza”, na podstawie dostarczonej tuż przed rozpoczęciem kampanii wyborczej informacji, opublikowała artykuły twierdzące, że poseł Markowski fikcyjnie zameldował się w Bydgoszczy, żeby wyłudzić z kancelarii sejmu pieniądze na wynajem mieszkania w Warszawie. Po zapoznaniu się z tymi artykułami poseł SLD z Torunia złożył w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, a Jarosław Kaczyński uznał, że Markowski nie powinien kandydować.
Takie były polityczne następstwa publikacji w „Gazecie Wyborczej”. Potem zaczęły się sprawy sądowe. Markowski zeznał, że wynajmował mieszkanie w Bydgoszczy. Nie dopełnił jedynie obowiązku meldunkowego, tzn. nie przemeldował się, przenosząc się z oficyny przy Gdańskiej do bloku przy Grzymały Siedleckiego. Odpowiedział też na zarzut posiadania mieszkania w Warszawie. Wyjaśnił, że był jego formalnym właścicielem, tylko na papierze. Mieszkanie zostało przepisane na niego przez ojca, gdyż przepisy w okresie PRL nie zezwalały na bycie właścicielem dwóch mieszkań. Wiele małżeństw przeprowadzało z tego względu fikcyjne rozwody. Rodzice Markowskiego wybrali inny sposób ominięcia ówczesnych przepisów, a ich syn nigdy w tym mieszkaniu nie mieszkał.
Tomasz Markowski popełnił jeden poważny błąd. Przedstawił swoją sytuację w Kancelarii Sejmu i usłyszał, że ma status posła zamiejscowego, więc może otrzymywać dofinasowanie na lokal w Warszawie. Nie poprosił jednak o przekazanie tej opinii na piśmie, a potem marszałek Ludwik Dorn nie mógł sobie przypomnieć, że taka rozmowa miała miejsce.
Akt I, II, III
Uchwała prezydium Kancelarii Sejmu dotycząca dofinansowania zakwaterowania posłów była bardzo nieprecyzyjna i niejasna (pod wpływem sprawy Tomasza Markowskiego przepisy uchwały zostały zmienione i doprecyzowane).
Mimo niejednoznacznych przepisów prokuratura kieruje do sądu akt oskarżenia. W sierpniu 2009 roku były poseł PiS zostaje uniewinniony. Prokuratura składa apelację. W lutym 2010 roku Sąd Okręgowy uchyla wyrok uniewinniający. W sądzie I instancji znów Markowski zostaje uniewinniony, a II instancja ponownie wyrok uchyla. Trzykrotnie sąd pierwszej instancji zajmuje się sprawą Markowskiego.
Osoby dramatu
Autor artykułu w „Gazecie Polskiej” zainteresował się sędziami warszawskiego Sądu Okręgowego, którzy orzekali w procesach Tomasza Markowskiego.
„Sędzia Piotr Schab – w 2000 r. doprowadził do przedawnienia sprawy sześciu oficerów warszawskiej SB, oskarżonych o palenie akt bezpieki. Tenże sam Schab, jako zastępca rzecznika dyscyplinarnego w Sądzie Okręgowym w Warszawie, odmówił wszczęcia postępowania przeciw sędziemu Łączewskiemu w sprawie ujawnienia przez niego szczegółów objętego tajemnicą głosowania nad wyrokiem w głośnej sprawie Mariusza Kamińskiego.
Sędzia Bogusław Orzechowski – uniewinnił byłego likwidatora postkomunistycznej SdRP, oskarżonego o utrudnianie kontroli skarbowej.
Sędzia Mariusz Jackowski - kolejne ciekawe nazwisko - umorzył postępowanie karne wobec byłego ministra Sławomira Nowaka w aferze „zegarkowej”. Trudno także pominąć w tym zestawieniu sędzię Grażynę Puchalską, która w latach 80. skazywała opozycjonistów i zasłynęła wyjątkowo surowymi wyrokami” – ustalił Łukasz M. Kaźmierczak.
Zakończenie
W trzecim procesie w pierwszej instancji orzeka sędzia Wojciech Łączewski. „Wspomina Tomasz Markowski: - Wesoło się śmiał z tego, co mówiłem, i widać było po nim, że nie słucha, że już ma koncepcję, jak to zrobić.”
Zdaniem sędziego Łączewskiego, Markowski w ogóle nie mieszkał w Bydgoszczy, chociaż świadkiem w procesie był właściciel wynajmowanego posłowi mieszkania na Wyżynach, który regularnie przychodził do niego z rachunkami po pieniądze. W uzasadnieniu wyroku sędzia napisał, że właściciel mieszkania nie może stwierdzić, czy oskarżony w nim mieszkał, może jedynie stwierdzić, że w nim pomieszkiwał.
Markowski został przez niego skazany na dwa miesiące więzienia w zawieszeniu i grzywnę w wysokości 35 000 zł. Sąd II instancji nie miał obiekcji do wyroku skazującego. Odrzucił wszystkie wnioski dowodowe obrony, łącznie z grubym plikiem wycinków prasowych dokumentujących działalność posła w Bydgoszczy i utrzymał w mocy wyrok sędziego Łączewskiego.
„- Mam napisaną kasację, tylko gdzie mam ją złożyć? W Sądzie Najwyższym? Przecież tam zostanę momentalnie wykasowany jako jeden z zajadłych pisowców, którego można trafić – wzrusza ramionami Markowski.”