Całkiem inaczej wygląda praca ratownika medycznego w oczach jego przełożonych niż osób niezwiązanych ze służbą zdrowia.
Wiele komentarzy wywołał nasz tekst sprzed tygodnia zatytułowany „Na sygnale” po bydgosku. Pacjenci muszą dać coś z siebie. Większość czytelników krytykowała postępowanie ratowników medycznych. W ich obronie stanął dr Przemysław Paciorek, zastępca dyrektora ds. medycznych Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy.
Z relacji świadków zdarzenia wynikało, że ratownicy zachowywali się tak, jakby robili łaskę osobie potrzebującej pomocy. Natomiast na podstawie relacji ratowników ich szef wyrobił sobie całkiem odmienne zdanie na ten temat. Poinformował nas, że swoje obowiązki wykonywali jak należy.
Po lekturze wywiadu, którego dr Paciorek udzielił portalowi rynekzdrowia.pl, domyśleliśmy się, dlaczego darzy zaufaniem wyłącznie członków zespołu karetki, która przyjechała po południu 26 czerwca na róg Gdańskiej i Kamiennej. "- Wzywający sądzi, że przyjeżdżając ambulansem do szpitala ominie kolejki do specjalistów, uzyska limitowane procedury, otrzyma finalną diagnozę. Nierzadko powodem wezwania jest chęć otrzymania recepty lub zwolnienia lekarskiego" – stwierdził zastępca dyrektora ds. medycznych stacji pogotowia w naszym mieście. - "Obowiązkiem zespołu ratownictwa medycznego czy lekarza SOR jest interwencja w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego lub jego wykluczenie i ewentualne zalecenie co robić dalej. Przypominanie o tym pacjentom rodzi konflikty, agresję i roszczenia."
Z danych pokontrolnych urzędu wojewódzkiego wynika, że od 50 do 75 proc. wyjazdów pogotowia ratunkowego nie powinno mieć miejsca.
Przy okazji informujemy, że wraz z początkiem lipca Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy zyskała dwa nowe ambulanse. Ma ich teraz 18. Karetkami oznakowanymi literą S jeździ lekarz, zespołami w ambulansach z literą P kieruje ratownik medyczny lub pielęgniarz ze specjalizacją w dziedzinie pielęgniarstwa ratunkowego.