Nie można nie pamiętać…
Nie lubimy takich smutnych komunikatów, ale nie sposób ich nie słyszeć. Zawsze, gdy na ekranie telewizora, nagle, w trakcie serwisów informacyjnych, w tle pojawia się zdjęcie gwiazdy rocka lub piosenki, wstrzymujemy oddech. Niestety coraz częściej w ślad za tym, słyszymy o śmierci naszych ulubieńców.
28 grudnia odszedł Lemmy Kilmister, kultowa postać rocka. Hawkwind, a potem Motorhead, to dla wielu z nas, kawał ważnej muzyki, a sam Lemmy był jedną z najbarwniejszych postaci sceny rockowej ostatnich dziesięcioleci.
31 grudnia kolejny smutny dzień dla fanów muzyki, umiera wielka córka, jeszcze większego taty – Natalie Cole…
10 stycznia, w 2 dni po swoich 69. urodzinach, opuszcza nas David Jones, całemu światu znany jako David Bowie, który był przedstawicielem takiej odmiany muzyki, co to nie pozwala przechodzić obok niej obojętnie. Prowokator, inspirator, prekursor – artysta przez duże A…
Kiedy na naszym klubowym ekranie przypomnieliśmy klip z “Unforgettable” w wykonaniu Natalie i jej ojca (cudo realizatorów muzycznych) z roku 1991, nastąpiła chwila zadumy po tych, co już tylko w naszych wspomnieniach…
“Rio Bravo”
Ten cudowny western Howarda Hawksa z roku 1959 obejrzałem pierwszy raz, mając około 10 lat, w bydgoskim kinie “Mir”, przy ulicy Grunwaldzkiej, na bydgoskim Okolu. Skrzypiące, niewygodne, drewniane krzesełka, ale na białym ekranie kolorowy świat z atrakcyjną opowieścią, taka męska bajka, najwyższej próby. John Wayne w roli szeryfa, takiego posągowego herosa. Dean Martin jako pijaczyna, który pokonuje nie tylko wrogów prawa, ale głównie swoje alkoholowe demony, sympatyczny, pełen wigoru a i nieco irytujący dziadek kuternoga, piękna Angie Dickinson oraz ten młody zawadiaka Colorado, którego grał 18-letni Ricky Nelson. Dla kilkuletnich chłopaków był to film kształtujący nas bardzo pozytywnie.
Któż to wówczas nie marzył, aby być takim młodym, sprawnym, westernowym bohaterem! Kiedy z ekranu popłynęła ballada “My Rifle, My Pony and Me” zakochaliśmy się w tej melodii po wsze czasy, chyba!
Nie mogło jej więc zabraknąć na wstępie do naszej muzycznej opowieści tego wieczoru. Nie tylko ponownie wzruszyła, ale również była idealnym być może sposobem przypomnienia kto to ten Ricky Nelson. Tym bardziej, że na sali było naprawdę wielu bardzo młodych ludzi.
Drodzy młodsi przyjaciele. Jeśli przydarzyło się wam nie obejrzeć jeszcze tego filmu, to gorąco go polecam, w imieniu wszystkich wcześniej urodzonych – naprawdę warto…
Przybliżyć Ricka…
Ricky Nelson urodził się w Toneck, New Jersey, 8 maja 1940 roku w rodzinie artystów. Jako że w Polsce jest postacią prawie nieznaną, zawsze marzyłem, aby przybliżyć jego dorobek. Chodziło to za mną od lat i szczęśliwie teraz, z nieocenioną, przyjacielską pomocą Andrzeja Morawskiego udało się to zrealizować. Andrzej jest ciągle w muzycznym natarciu od lat 60. po dziś dzień. Grał w Bydgoszczy prawie ze wszystkimi i dzisiaj, jeśli komuś odmówi, to tylko chyba dlatego, że doba ma tylko 24 godziny. Jest wspaniałym, sprawnym gitarzystą i saksofonistą. Grywał w Bydgoszczy, w Polsce i w wielu zakątkach świata. Zarówno na twardym lądzie, jak i na rozkołysanych morzach i oceanach. Wiele lat na zachodzie Europy grał z Grupą Dyki Macieja Dyakowskiego. Bardzo ceni talent Jędrka Prusaka i muzyczne sukcesy bydgoskiej grupy Nietoperze…
Wracając do Ricky Nelsona, warto wspomnieć, że już od 1948 roku (miał wówczas 8 lat) aż po odległy w czasie rok 1966 występował wraz z bratem Davidem w programie swoich rodziców “The Adventures of Ozzie and Harriet”. Początkowo ten tasiemiec miał formę serialu radiowego, a od 1952 w telewizji ABC jako niekończąca się telenowela. Trochę “nawiedzony” Ozzie, tata Nelson, był scenarzystą, reżyserem tych z czasem nieco grafomańskich tekstów, a Nelsonowie, taką plastikową amerykańską rodzinką, którą telewidzowie kochali wiele lat, ale potem zostali zanudzeni jej problemami do cna, co po 14 latach oznaczało koniec tego sitcomu.
Rock`n`roll to jest to!
Ricky mniej więcej w roku 1955, kiedy złapał rock`n`rollowego bakcyla, chciał być takim jak Elvis Presley. Obiecał to swojej dziewczynie, kiedy ta zachwyciła się Elvisem, którego usłyszeli razem w samochodowym radioodbiorniku.
Pierwszy historyczny singleplay to “I`m Walkin`”, nagrany dla wytwórni Verve. Po roku, kiedy przeszedł do wytwórni Imperial, jego kariera przyspieszyła. Z przebojami takimi jak “Be-Bop Baby”, “A Teenager`s Romance”, “Poor Little Fool”, “It`s Late”, “Lonesome Town”, “Travelin`Man” rusza szaleństwo na jego punkcie! Kolejne płyty, programy telewizyjne, koncerty, tłumy i piszczące dziewczyny, próbujące wedrzeć się na scenę w czasie występów!
Od samego początku, razem z nim James Burton, genialny gitarzysta, którego solówki powodowały autentyczne dreszcze. Oto narodził się idol nastolatków i sam Presley, który spotkał się z nim, zwracał się do niego z wielkim szacunkiem i z nieskrywanym podziwem mówiąc: “Znam Ciebie i podziwiam Twoje występy telewizyjne”. Miało to swoją wagę, bo przecież Elvis w 1958 roku był już gigantyczną gwiazdą, niemalże królem!
“Hello Mary Lou”
Przybliżając osobę Ricky Nelsona, grupa muzyczna rozpoczęła od utworu “Fools Rush In”, wielkiego standardu, rodem aż z 1940 roku. W rolę Ricka wcielił się Tolek Dudziński, a gitarę Jamesa Burtona zastąpiliśmy gitarą Andrzeja Morawskiego, wespół z Łukaszem Wołoszczakiem i właśnie Tolkiem na gitarze akompaniującej.
Następny utwór i “jesteśmy w domu”, bo przecież “Hello Mary Lou” to znamy prawie wszyscy i od “zawsze”! Do wtorku, 26 stycznia 2016 roku, nie znaliśmy jej jednak w wykonaniu Andrzeja Morawskiego, Janka Skwarczyńskiego, Łukasza Wołoszczaka, Mirka Cichego i pięknie zaśpiewanej przez Tolka Dudzińskiego. Soczyste, gitarowe granie, chórek jak trzeba – super!
Witaj Tolku!
Tolek Dudziński, rówieśnik wielu z nas, rocznik 1953, z muzyką na poważnie zetknął się na początku lat 70. w bydgoskim Domu Rzemiosła. Tolek początkowo grał na perkusji, pianinie, gitarze i trochę podśpiewywał. W tej samej ekipie muzycznej grał Józek Eliasz, który wcale nie był jeszcze wtedy zdeklarowanym perkusistą.
Miłość do śpiewania zdominowała wkrótce, inne talenty muzyczne Tolka, który występuje wspólnie z całą bydgoską muzyczną bracią przez wiele lat w bydgoskich lokalach. Na początku lat 90., kiedy wiele z tych miejsc znika z mapy miasta, ruszy jak wielu, wielu innych na muzyczne saksy. Śpiewał i grał w zagranicznych lokalach i na statkach. Taki typowy, nieraz gorzki, artystyczny kawałek chleba. Obecnie występuje głównie w Polsce, podczas wielu bardzo różnych imprez. Tolek zawsze był i jest nadal nie tylko muzykiem, ale i fanem muzyki. Bardzo często na estradzie, również ze swoją gitarą, która w repertuarze Ricky Nelsona, doskonale zsumowała się z gitarami Andrzeja i Łukasza, wytwarzając to efektowne rzęsiste, gitarowe brzmienie.
Smakowite akordy
W połowie lat 60. kariera Ricky Nelsona zachwiała się, głównie pod naporem “brytyjskiej inwazji” z Beatlesami na czele.
Z tego okresu na naszej estradzie usłyszeliśmy “The Very Thought Of You” z albumu o tym samym tytule. Ach jak pięknie można wybijać akordy w tym utworze, jeśli zagra się go w takim tempie jak w oryginale, kiedy robiła to kapela Ricky Nelsona. Kompozycja z 1934 roku zabrzmiała w wykonaniu Andrzeja i kolegów rewelacyjnie, niczym jakby zagrali to tacy mistrzowie akordów jak John Lennon z Beatlesami, Tom Petty w latach 80. i 90. z grupą The Heartbreakers, albo koledzy cudownej Chrisie Hynde z grupy Pretenders w okresie albumu “Learning To Crawl”.
Repertuar Ricky Nelsona Andrzej i koledzy przećwiczyli kilkakrotnie, efekt moim skromnym zdaniem był znakomity!
Skromny perfekcjonista Janek i precyzyjny Mirek
Na gitarze basowej zagrał Janek Skwarczyński, też z dobrego rocznika 1953! Janek to gitarzysta, basista i skrzypek. W latach 80. pogrywał (podobnie jak Mirek Cichy) ze Zbyszkiem Kaute w grupie “Space Sound”, w sumie na kontraktach przegrał 11 lat w Finlandii, Norwegii, Szwecji, Niemczech i na wielu jednostkach pływających. Przez siedem lat był skrzypkiem bydgoskiej opery. Niezmiennie pogodny, uśmiechnięty, jak i cała zresztą kapela. Witamy Janka w Big Beat Jazz Clubie!
Mirek Cichy, precyzyjnie stukający w gary, trzymający rock`n`rollowy rytm niczym metronom, zagrał już na naszych imprezach trzykrotnie. Podobnie jak Janek, kiedyś w “Space Sound” Zbyszka Kaute. Dzisiaj pogrywa z Blue Birds i rzadziej z Firebirds. Ma własne studio nagraniowe. Zajmuje go to niesamowicie, ale jak każdy pasjonat, potrafi ten natłok obowiązków ogarnąć!
Rick pionier country rocka
Rick Nelson w 1966 i 1967 roku nagrał 2 albumy “Country Fever” i “Bright Light and Country Music”. Nieco wcześniej zakończył współpracę z Jamesem Burtonem, którego gitara była odpowiedzialna w dużym stopniu za te wielkie sukcesy z lat 1958-1965. Wspomniane 2 albumy po latach oceniono jako pionierskie dla country rocka. Słuchacze się jednak na nich nie poznali wówczas.
Stopniowo Rick popadał w marazm i depresję. Jego ojciec nachodził go z różnymi pomysłami, których on już nie akceptował. Musiał się pozbierać, bo jego małżeństwo z piękną Kristin zaowocowało czwórką potomstwa (córka Dusty i trójka synów Gunnar, Matthew i Sam). Z tego artystycznego zastoju wyrwała go grupa muzyków z Randy Meissnerem (ex-Poco) na czele. Randy w 1971 roku zagrał w pierwotnym składzie The Eagles.
Właśnie z Randym i innymi, Rick triumfalnie wrócił do łask publiczności po bardzo udanym koncercie w klubie Troubadour (Los Angeles) w 1969 roku. Nie trwało to jednak długo, bo kiedy nagrał album “Rick Sings Nelson” i zagrał ten materiał w 1971 roku w słynnej Madison Square Garden, publiczność gwizdała, buczała, domagając się starych przebojów.
Garden Party
Rick strasznie to przeżył, wrócił do domu i ponoć w 20 minut napisał swój wielki przebój “Garden Party”. Piękna linia melodyczna, cudowna delikatna aranżacja i takież instrumentarium. Słowa piosenki jednak gorzkie aż do bólu.
“Jeśli nie możesz zadowolić nikogo, to skup się na własnym szczęściu…”
Całe lata 70. i potem 80. to dla Nelsona huśtawka artystycznych nastrojów. Wielki sukces wspomnianej piosenki w 1972 roku i nieco mniejszy album o tym samym tytule, ale potem sukcesów i przebojów już nie było. Raz próbował uparcie iść pod prąd i tworzyć swoje, by znowu wracać tylko do koncertów i starych przebojów.
Jest koniec 1985 roku, Rick jest po świetnym tournée po Anglii, pełen entuzjazmu i planów na przyszłość. Wiele już lat po rozwodzie z Kristin, ale z Helen Blair u swego boku. Zagrał koncert w Alabamie, już za kilkanaście godzin miał z grupą być w Dallas i śpiewać na koncercie sylwestrowym. Pogoda była paskudna, samolot nie dotarł do celu, rozbił się w miejscowości De Kalb. Wraz z Rickiem zginęła Helen i cała kapela łącznie z tour managerem.
Umarł jak Buddy Holly, w tym samym Teksasie – muzyka pozostanie. Nagrał kilkadziesiąt albumów, wytyczył nowy muzyczny kierunek. Dla amerykańskich nastolatków był idolem ich pokolenia. Do dzisiaj w Stanach wszystkie klasyfikacje popularności sytuują go prawie na szczycie – przed nim tylko Elvis. W Polsce chyba pozostanie facetem, który zagrał “Hello Mary Lou”. Polecam kanadyjski film fabularny “Cena sławy” poświęcony temu księciu rock`n`rolla.
A na naszym koncercie, w ElJazzie w 30 lat po śmierci Ricky Nelsona, Andrzej Morawski z przyjaciółmi zagrał właśnie kultowe “Garden Party”, tę piękną, choć gorzką pamiątkę po artyście niebanalnym. Jakże szlachetnie zabrzmiało to i warstwie instrumentalnej, jak i wokalnej. Atrakcyjna barwa głosu Tolka pasowała do tego utworu w sposób zupełnie wyjątkowy.
Jeśli udało mi się Państwa zainteresować twórczością Ricky Nelsona, szukajcie na YouTube, choćby tych 4 kawałków, które my usłyszeliśmy z estrady 26 stycznia 2016 roku, a zapewne wpadniecie na wiele innych – gwarantuję moc wrażeń i wzruszeń…
Elvis i wszystko jasne!?
Kariera i twórczość Elvisa Presleya to z jednej strony “bułka z masłem”- Król Rock`N`Rolla, miliard sprzedanych płyt, 33 nakręcone filmy! Niby wszystko oczywiste i proste, ale tylko na pozór. Wiem o tym sam również, bo urodzonego 8 stycznia 1935 roku Presleya uczyłem się zaakceptować w pełni przez kilkadziesiąt długich lat. Kiedy ja miałem 9 lat, to Elvis już 27. Kiedy “dziadek” Presley śpiewał “It`s Now Or Never” i tym podobne, byłem na zimowisku w Borowicach koło Karpacza, tańcząc z dzieciakami takimi jak ja, na sylwestrowym balu, do muzyki Cliffa, Shadowsów, Helen Shapiro i Brendy Lee. Rock`n`roll to był dla nas tylko karkołomny taniec, niemodny… sprzed 5 lat! Szalał twist i Chubby Checker! Już pukali Beatlesi, chociaż na przełomie 1962 i 1963 roku, my, kilkulatkowie jeszcze tego nie czuliśmy. Wszystko nadeszło wkrótce wraz z szalonym latem 1963 roku, kiedy Beatlemania dotarła i do nas niczym trzęsienie ziemi!
Dorastałem i dorastałem do Elvisa w tym oceanie muzyki i w końcu, choć nie bezwarunkowo, przyjąłem do wiadomości, że oprócz króla Johna (Lennona) był i król Elvis! Okres jego kariery, który ja akceptuję bez reszty, to Elvis przed wojskiem, czyli 1954-1958… Inne lata uważam za mało istotne i nie one zdecydowały o legendzie chłopaka z Tupelo w Mississippi…
EL jak Elvis, El jak Leszek…
Leszek Agaciński, były wokalista bydgoskich Temperamentów w latach 1965-1966, a dzisiaj bardzo aktywny uczestnik, naszych bigbit-jazzowych wtorków w ElJazzie, takich elvisowych rozterek jak moje nie posiada. Dla niego to podstawowy idol. Kiedy więc wybrzmiały dźwięki nostalgicznego nagrania “I Remember Elvis Presley” w wykonaniu Danny Mirrora oraz “Heartbreak Hotel” zaśpiewanego przez samego mistrza i króla, przyszła kolej na występ Leszka.
Przedstawiłem go “zawód wyuczony dyrektor, aktualnie po 49 latach przerwy, ponownie śpiewak rock`n`rollowy”! Leszek niedawno miał swój recital, ale 5 stycznia 2016 roku, to kilkunastostopniowy mróz rozdawał bilety i wiele ich nie dotarło do chętnych! 26 stycznia natomiast, przy nadkomplecie publiczności, Leszek Agaciński zaśpiewał “Love Letters” oraz “It`s Now Or Never”. Mocny, potężny głos Leszka zjednuje mu coraz więcej fanów, a przyrost ilościowy, szczególnie notowany jest wśród fanek! Tak trzymać, był to bardzo dobry występ, choć krótki, ale przyjęty bardzo, bardzo sympatycznie. Na sali i na estradzie, liczne grono koleżanek i kolegów po fachu. Kilka bardzo miłych słów powiedzieli na temat Leszka właśnie oni…
Teraz Tolek!
Tolek Dudziński w “elvisowej” części koncertu rozpoczął od nawiązania do świąt Bożego Narodzenia. “Blue Christmas” z 1957 roku to jeden z utworów, które co rok oznajmiają nam bliskość tego cudownego czasu. Święta, świętami, ale skoro w tytule imprezy było o “mistrzach rock`n`rollowego nastroju”, to był już najwyższy czas, aby klimat ten wytworzyć.
Pamiętacie Państwo ten niejednokrotnie tłumaczony tekst piosenki, o młodym artyście, który wszystko gotów byłby oddać, oprócz oczywiście jego niebieskich zamszowych butów? Tę kompozycję Carla Perkinsa rozsławił, oprócz autora, również Presley, kiedy w 1956 roku dołączył ją do kanonu swoich nieśmiertelnych hitów. Zaraz po wykonaniu tego szlagieru, Tolek wraz z zespołem zagrali i zaśpiewali “Can`t Help Falling In Love” z roku 1961, a Pani Basia, siedząca wśród publiczności, została obdarzona specjalną dedykacją…
Z ojca na syna
Zarówno w “nelsonowej” części spektaklu, jak i na początku fragmentu “elvisowego”, w chórkach udzielał się młody człowiek, który kiedy przyszedł czas, rozszyfrowany został jako Dudziński junior. Patryk, rocznik 1989, wychowany w muzykalnej rodzinie, nasiąkał nią jak gąbka. W 2007 roku zwyciężył w Konkursie Młodych Talentów, piosenką Marka Grechuty “Nie dokazuj”. Do konkursu, jak wspomina, przygotowywany był przez Panią Katarzynę Tomalę. Kiedyś grał wraz z Bartkiem Andrzejewskim, Krzysztofem Kroschelem w bydgoskim zespole Catharsis. Patryk uwielbia musical, w szczególności Rock Operę. Jak przyznaje, potrafi śpiewać sam całe dialogi z “Jesus Christ Superstar”…
Teraz ani hardrockowo, ani metalowo, ani musicalowo, a rock`n`rollowo. Jakby w nawiązaniu do piosenki Grechuty, rozdokazywał nam się Patryk nieźle na estradzie ElJazzu. Wejście miał mocne, a skórzany, czarny kombinezon ? la “Elvis Is Back” z 1968 roku, dopełnił wrażenia! Utwór “All Shook Up” zaśpiewał w aranżacji rodem z 1999 roku, kiedy to Paul McCartney razem z floydowym Davidem Gilmourem, parplowym Ianem Paice’em i innymi, dali “czadu” w kolebce Beatlesów w Cavern, w Liverpoolu.
Patryk z zespołem i podśpiewującym tatą (czynili to również Andrzej Morawski i Janek Skwarczyński) nie chcieli być gorsi. Publiczność szalała ze szczęścia, z pięknymi dziewczynami na czele, które bardzo licznie obecne były na sali, a Patryk chyba sporo się do tego przyczynił!
Tolek i Łukasz
Zaraz po Patryku ponownie jego tata, tym razem w utworze “A Fool Such As I”, który dla mnie jest synonimem piękna w repertuarze Elvisa. Nagrał go w 1958 roku, odbywając (na ochotnika zresztą) 2-letnią niemal służbę w amerykańskiej armii, a sesja odbyła się podczas takiej specjalnej, artystycznej przepustki. Superatrakcyjna linia melodyczna, kapitalne chórki The Jordanaires, świetna solówka Scotty Moore`a! Znowu pole do popisu dla Andrzeja i kolegów. W oryginale grali między innymi Scotty Moore, Bill Black, D.J. Fontana. Tak więc w naszym rock`n`rollowym teatrze Andrzej był teraz Scotty Moore’em, Janek Skwarczyński Billem Blackiem, a Mirek Cichy D.J. Fontaną.
Drugim bardzo solidnym gitarzystą był Łukasz Wołoszczak. Kiedyś w bydgoskim, alternatywnym zimno-falowym Hansie Jorgu, dzisiaj ten młody człowiek jest częścią tej sympatycznej rock`n`rollowej paczki. W październiku 2015 roku zagrał również na naszym, The Shadows Tribute. Łukasz kocha klasykę rocka, Beatlesów, wielkich gitarzystów i wie o tym wszystkim bardzo dużo…
Nie bądź królem!
Przyszła kolej na gigantyczny hit “Don`Be Cruel”, często żartobliwie tłumaczony jako “ Nie bądź królem” oraz równie słynny “Hound Dog”. Sala rozgrzana, ogólny śpiew, kołysanie i uśmiechy zadowolenia – ot takie rock`n`rollowe, błogie szczęście, do którego nie trzeba wiele, oprócz oczywiście fajnego repertuaru, “szyjącej” równo kapeli i wokalistów z prawdziwego zdarzenia!
Good Luck Charm
Następna odsłona i z estrady popłynęło “Good Luck Charm”, który moim zdaniem na żywo brzmi jeszcze żwawiej i rytmiczniej niż w studyjnym oryginale. Andrzej Sieradzki, założyciel Big Beat Jazz Clubu w 1964 roku, jak zawsze pełen wigoru, komentował z sali, że to jeden z najlepszych koncertów, może nawet najlepszy z dotychczasowych! Miło to słyszeć, tym bardziej że nie był to głos odosobniony. Podobno piłkarz jest tak dobry jak jego ostatni rozegrany mecz, jeśli dotyczy to również muzyków, to było bardzo dobrze w ten zimowy, ale dużo już cieplejszy wieczór w ElJazzie.
Potrójny Elvis…
Końcówka koncertu to już tylko gorący jak lawa lub gejzer rock`n`roll! “Burning Love” to jeden z dwóch przygotowanych autorsko przez Patryka kawałków z repertuaru króla Elvisa. Podany superdynamicznie, a odebrany przez publiczność entuzjastycznie!
“All Shook Up” na bis to już był koncertowy, potrójny Elvis. Tolek, Patryk i Leszek w jednym szeregu na estradzie i tuż obok. Rozentuzjazmowana widownia ani nie myślała odpuszczać i wówczas nastąpił jeszcze jeden podwójny bis. “Blue Suede Shoes” i “Burning Love” spowodowały, że emocje sięgnęły zenitu. Minęły już ponad 2 godziny i zdecydowaliśmy, że… niedosyt zawsze lepszy od przesytu!
Niech żyje rock`n`roll, szczególnie z katalogu takich mistrzów jak Ricky i Elvis.
Elvis Presley, podopieczny słynnego managera pułkownika Parkera, to artysta, który do dzisiaj sprzedał ponad miliard płyt, zmarł 16 sierpnia 1977 roku, ale jego dorobek stał się ponadczasowy, a tytuł królewski niezagrożony!
Recital Krzysztofa Czabańskiego
Wracamy już 9 lutego 2016 roku, jak zwykle we wtorek, jak zwykle o 19.00, ale koncert szykuje się niezwykły. Nie tylko dlatego że ostatkowy, że pożegnamy karnawał, ale głównie z powodu artystycznej osobowości Krzysztofa.
Kiedyś pod koniec lat 60. we wczesnym, kultowym bydgoskim Rekonesansie pod przewodnictwem Zbyszka Kaute.
Wiele nie brakowało, aby stał się wokalistą poznańskiej grupy Turbo. Krzysiek jednak karierę frontmana rockowego wolał zamienić na bardziej stonowaną karierę śpiewaka soulowego. Otis Redding to jego guru i punkt odniesienia.
9 lutego 2016 roku na naszym 14. już wieczorze usłyszymy również utwory The Rolling Stones, Sama Cooke`a, Cata Stevensa, Dionne Warwick, Percy Sledge`a, Everly Brothers, Johna Lennona, Elvisa Presleya, Evy Cassidy i amerykańskiej grupy The Association.
Czeka na nas, z wielu powodów, niezapomniany wieczór, z charyzmatycznym, niespokojnym, intrygującym artystą.
Zapraszamy…
Zbigniew Michalski