Koniec roku artystycznego

Pierwsza impreza reaktywowanego po 48 latach bydgoskiego Big Beat Jazz Clubu odbyła się w ElJazzie 7 kwietnia 2015 roku. 14 wieczorów, muzyka z różnych półek – smooth jazz, Beatlesi, Rolling Stonesi, The Artwoods, Billy J. Kramer, Czerwone Gitary, Niebiesko-Czarni, Marlena Dietrich, John Lennon, B.B. King, Cliff Richard i The Shadows, The Animals i wreszcie wspominani Ricky Nelson oraz przyjęty entuzjastycznie Elvis Presley.

Słowom uznania przez ostatnie 10 miesięcy towarzyszyły drobne frustracje, czy kłopoty techniczne lub wpadki.
Wielkie poświęcenie wykonawców i ciepły odbiór przez publiczność, dodawały skrzydeł organizatorom i następowały ciągi dalsze.
Czy po tym niemalże roku można się odważyć na potwierdzenie powrotu big-beatu do Bydgoszczy? Nie wiem, a odpowiedź pozostawiam uczestnikom wtorkowych spotkań…

Skazani na rock`n`rolla

Krzysztof Czabański urodził się w roku 1952 i podobnie jak wielu z jego, z naszego pokolenia, skazany był na oddziaływanie rock`n`rolla, big-beatu, rocka, soulu w stopniu zupełnie wyjątkowym! To pokolenie, z piszącym te słowa włącznie, rosło razem z Beatlesami, Stonesami, Animalsami, Hendrixem, Zeppelinami, ale i z Czerwonymi Gitarami, Niebiesko-Czarnymi, Skaldami, Breakoutami oraz Nietoperzami, Temperamentami, Szkwałami, Czerwonymi Lizakami, Dominującymi Gitarami, Triolami, Troudom, Magic, Rekonesansem… Ta pozytywna presja tworzyła całe zastępy fanów muzyki popularnej, ale i ogromne rzesze muzyków na świecie, w Polsce, w Bydgoszczy…
Krzysztof Czabański, artystyczny bohater wieczoru, kochał rock`n`rolla i rock, ale wysiadł na stacji soul. Tym, który to zainspirował, nazywał się Otis Redding, król muzyki soul. Urodzony w 1941 roku, zginął w katastrofie lotniczej, w grudniu 1967 roku.

Rekonesans, Magic, Tygiel, Turbo…

Pod koniec 1968 roku, mając 16 lat, Krzysztof dołączył do o rok młodszego Zbyszka Kaute i przez jakiś czas śpiewał w pierwszym składzie grupy Rekonesans, tam przy “Famorze”, na ulicy Kaszubskiej.

Kiedy w 1970 roku powstał studencki klub “Beanus” przy ulicy Chodkiewicza, którym kierował Jerzy Serwiński, to prawie w tym samym momencie, Płonący Krzew Dzikiej Róży (grający do tej pory w “Grafiku”), przeobraził się w Magic. Liderem obu grup, był niespokojny duch bydgoskiej sceny rock`n`rollowej i rockowej Eryk Klein.
Krzysztof Czabański był wokalistą Magic aż do końca, czyli do połowy lat 70. Eryk Klein obecny na naszym wieczorze big-beat-jazzowym, 9 lutego 2016 roku, został gorąco powitany przez zgromadzoną publiczność. Były szef “Stomuru”, to postać niezwykle barwna. Jego wspomnienia już wkrótce, a wtedy wiele faktów nabierze nowego blasku!

Następną grupą bydgoską, z którą śpiewał Krzysztof Czabański, to Tygiel rezydujący w połowie lat 70. w studenckim klubie “Loszek” na ulicy Grodzkiej. W jej składzie jeszcze Waldek Warmiński, Andrzej Markuszewski i inni (historia i tej grupy z piwnicy studenckiej na pewno będzie przedmiotem dalszych dociekań!)

Najbardziej, potencjalnie, spektakularnym momentem w karierze Krzysztofa był krótki epizod z poznańską grupą Turbo. Wypatrzony bystrym okiem został przez Wojtka Hoffmana (lidera Turbo), zaproszony na przesłuchania w 1981 roku. Wojtek zaakceptował Krzyśka bardzo szybko. Trwały próby, pomniejsze koncerty… Zbliżała się druga edycja, kultowego z perspektywy czasu, łódzkiego “Rockowiska”.

Między 25 a 29 listopada 1981 roku, na scenie hali sportowej MOSiR w Łodzi, wystąpili obok Turbo, najwięksi tamtych czasów w Polsce – TSA, Perfect, Kasa Chorych, Easy Rider, Porter Band, Krzak, Cytrus…

Krzysztof nie zaśpiewał jednak z Wojtkiem i kolegami. “Dorosłe dzieci”, w 1982 roku nagrał następca Krzysztofa, Grzegorz Kupczyk. Krzysiek wspomina dzisiaj, że niemalże heavymetalowe Turbo, to nie była jego bajka. On zakochany w soulu, nie chciał się zdeklarować jako rockowy frontman. Wojtek Hoffman prosił o zmianę decyzji, ale Krzysztof namówić się nie dał…

Tak się składa, że jako fan Czerwonych Gitar, znam Wojtka Hoffmana od 1997 roku, kiedy to Wojtek, zakochany w muzyce Krzysztofa Klenczona, zasilił grupę Jurka Skrzypczyka i grał w niej do 2000 roku. O czym marzę? Wojtek Hoffman z Krzysztofem Czabańskim kiedyś na naszym Big-Beat-Jazzowym wieczorze?! Damy radę? Czas pokaże…

Marianna, Mick i toczące się kamienie na początek…

Wybierając świadomie muzykę soul jako kierunek muzycznej realizacji, Krzysztof nie rezygnuje z dorobku kierunków pokrewnych. On nadaje im tylko swoje szlachetne, osobiste piętno. Rozpoczynając swój recital, 9 lutego 2016 roku, dał temu wyraz w utworze “As Tears Go By”, spółki kompozytorskiej Jagger-Richards. W 1965 roku zaśpiewała to anielskim wówczas głosem Marianne Faithfull, potem sami Rolling Stonesi. Krzysztof wraca do tego utworu bardzo chętnie. Publiczność już poczuła, że będzie to niebanalny recital.

Lekcje miłości

“Lessons In Love”, Cliff z Shadowsami zamieścił na swoim albumie “The Young Ones” z roku 1961. Wcześniej urodzeni zapewne pamiętają film wyświetlany z poślizgiem w naszych polskich i bydgoskich kinach, pod tytułem “Chcemy się bawić”. Kiedy 28 kwietnia 2015 roku Krzysztof Czabański zadebiutował u nas z tym nagraniem, w naszym 4. wieczorze Big Beat Jazz Clubu, zaskoczył wszystkich. Teoretycznie nie pasujący do niego utwór potrafił tak przysposobić na swoją modłę, że stał się w pełni jego scenicznym kawałkiem. Kto nie był 9 lutego stracił po raz drugi okazję, aby odkryć ten interpretacyjny fenomen…

Sam Cooke, idol Roda Stewarta

Sam Cooke, jeden z ojców muzyki soul, może nawet ten najważniejszy, to człowiek od takich hitów jak “You Send Me”, “Chain Gang”, “Wonderful World” czy “Twistin` The Night Away” – ulubiony kawałek Roda Stewarta. Krzysztof Czabański sięgnął jednak po inny wielki hit Coooke`a, a potem The Animals i wielu innych, czyli “Bringing On Home To Me”. Znowu zaśpiewał z głębi duszy, Krzysiek to potrafi jak mało kto…

Siedząc nad zatoką

“Sitting On The Dock Of The Bay” z roku 1967, to jeden z największych przebojów 20. wieku. Otis Redding, muzyczny guru Krzysztofa, zrobił z niego taki niemalże swój znak firmowy. Oprócz tego utworu, bohater wieczoru zaśpiewał również “These Arms Of Mine” i ponownie warto wrócić do określenia Zdzisława Pająka, redaktora muzycznego Radia PiK w Bydgoszczy, który kiedyś Czabańskiego nazwał najlepszym na świecie interpretatorem dorobku muzycznego Otisa Reddinga. Podobnego zdania byli przed kilkoma laty jurorzy oraz publiczność telewizyjnego programu X-Factor. Warto czasami poszperać na YouTube i przekonać się o sile tego występu raz jeszcze!

Znam Ciebie na pamięć

“I Know You By Heart”, tłumaczony z idiomatycznym zacięciem, to po prostu “Znam ciebie na pamięć”, a piosenka ta była kiedyś w repertuarze boskiej, jak to mawiano, Betty Midler. Od 20 lat natomiast, kojarzymy tę kompozycję z wykonaniem Evy Cassidy. Artystka znana kiedyś tylko w okolicach Waszyngtonu, po swojej śmierci, stała się niemalże przedmiotem kultu. Jej nagrania w tempie błyskawicy dotarły do wszystkich zakątków naszego globu. Stała się w ten sposób jednym z nienotowanych wcześniej zjawisk w show biznesie.

Krzysztof też nie jest obojętny na anielski tembr głosu Evy i włączył “I Know You By Heart” do swojej żelaznej recitalowej set listy. Publiczność przyjęła tę decyzję z zachwytem, nagradzając go po raz kolejny rzęsistymi oklaskami.

Artystyczny alter ego?

Nie zapomnę tego dreszczyku z kwietnia ubiegłego roku, kiedy usłyszeliśmy “Morning Has Broken” w ElJazzie po raz pierwszy! Poruszenie na sali, potem kompletna cisza, bardzo preferowana przez Krzysztofa i ten jego lekko wibrujący głos, niczym Cata Stevensa.
9 lutego 2016 roku to samo wrażenie, niepokojąco piękny utwór i niezwykle sugestywnie przekazany nam z estrady…

Pani od Bacharacha

Dionne Warwick śpiewała w Sali Kongresowej w Warszawie 10 grudnia 2008 roku i kolejny raz w Polsce, 13 lipca 2013 roku, w Gdyni w ramach “Gdynia Ladies` Jazz Festival”. Wtedy nie była już osobą najmłodszą.
Dzisiaj mając 75 lat nadal potrafi wzruszyć i zachwycić. W 1982 roku zaistniała z superenergetycznym “Heartbreaker”.
Krzysztof (również podzielam ten pogląd) wolał jednak cofnąć się w czasie aż do roku 1964. Utwór “Walk On By” to cudowny standard, z okresu kiedy to młoda Dionne Warwick była ulubioną wykonawczynią wielkiego Burta Bacharacha, tego samego, który we wspomnianej Sali Kongresowej kierował swoją orkiestrą podczas legendarnej wizyty Marleny Dietrich w Warszawie, właśnie w 1964 roku.

Gorąco, czule i południowo

Percy Sledge urodził się w 1941 roku w Alabamie, na amerykańskim Południu. Kto wie, czy gdyby nie jego gigantyczny szlagier, “When A Man Loves a Woman” z 1966 roku, poza mieszkańcami krainy Dixie, ktoś by dzisiaj o nim jeszcze pamiętał?
Krzysztof 9 lutego 2016 roku wieczorem zaśpiewał inny utwór tego samego artysty, również z 1966 roku zatytułowany “Warm and Tender”, bardzo klimatyczny i nie odbiegający zbytnio od innych propozycji Sledge`a.

Była taka amerykańska grupa…

…której można śmiało przypisać harmonię wokalną, precyzyjne aranże i doskonałe instrumentarium. Takich grup w latach 60. jak i później nie brakowało w USA. Natomiast wcale nie było czymś oczywistym, że przy tym bogactwie wyboru, Krzysztof zaśpiewa akurat piosenkę z dorobku grupy The Association. Mógł zaśpiewać “Windy” czy “Cherish” z katalogu tej grupy, ale zdecydował się na inny brylant, “Never My Love” z roku 1967. Melodia ta dociera do nas nadal dość często, co wcale nie oznacza, że zdążyła się zużyć. Kiedy jeszcze Krzysztof nadał jej swój interpretacyjny wyraz, to potencjalna banalność ustąpiła miejsce świeżości.

Perfekcyjni bracia

Don i Phil Everly nauczyli, począwszy od lat 50., harmonii głosowej nie tylko całe zastępy mniej znanych wykonawców. Nawet najwięksi po latach, przyznawali że to Braciom Everly zawdzięczają swoje perfekcyjne brzmienie w sferze wokalnej. Czynili to Simon i Garfunkel, The Beach Boys, nie wyłączając The Beatles. Piosenka “Crying In The Rain”, to ta którą rozsławili również Brytyjczycy, Peter and Gordon, a także w latach 80. norweska grupa AHA.
Krzysztof Czabański zinterpretował tę kompozycję bardzo, bardzo interesująco i chyba przy następnej okazji będzie jedną z kandydatek do bisowania!

Elvis is Back!

26 stycznia 2016 roku mieliśmy na koncercie trzech Elvisów, a jeszcze ciągle nam mało! Krzysztof Czabański, wyczuwając być może to nieustające zapotrzebowanie na muzykę króla rock`n`rolla zaproponował nam również coś z jego dorobku. Padło na supermelodyjny kawałek, “Can`t Help Falling In Love”. Ten szlagier z filmu “Blue Hawaii”, to naprawdę stuprocentowy pewniak i żadnego miłośnika Elvisa nie pozostawia obojętnym. Wykonanie Krzysztofa było nienaganne w jego łatwo już dla nas rozpoznawalnym stylu!

Zazdrosny facet

“Jealous Guy” to zazdrosny facet. John Lennon o Elvisa Presleya zazdrosny nie był, nie miał powodu. Kiedyś miał powiedzieć, że “przed Elvisem nie było niczego”. Stwierdzenie bardzo radykalne, ale jeśli John zawsze deklarował się jako superfan króla, to miał prawo to powiedzieć! To właśnie on, najbardziej z całej czwórki z Liverpoolu, nalegał na spotkanie stulecia, które w domu Presleya odbyło się 27 sierpnia 1965 roku. Beatlesi i Presley pod jednym dachem, czy coś to kiedyś przebije?!

Wspomniany utwór Lennona “Jealous Guy”, powstawał jeszcze w okresie beatlesowskim, ale światu objawił się dopiero na solowym albumie Lennona “Imagine”, w roku 1971. W wykonaniu Krzysztofa był jednym z mocniejszych fragmentów jego recitalu. Ponownie sprawił bardzo pozytywne wrażenie i szczere owacje zebranej w komplecie publiczności!

Rubinowy wtorek

Jak już wspomniałem, Krzysztof w moim odczuciu nie chciał być drugim Mickiem Jaggerem i wybrał artystyczne wskazania Otisa Reddinga. Jednak dobór kolejnego już utworu z repertuaru Stonesów, świadczy o ogromnym szacunku dla “toczących się kamieni”!

Tym utworem był “Ruby Tuesday”, z okresu kiedy Mick i przyjaciele, przeżywali niewątpliwą fascynację muzyką hippisowską i tym wszystkim, co nazwaliśmy Flower Power właśnie. Jeśli jeszcze ocenimy to w kontekście muzycznej psychodelii, to pozwolę sobie stwierdzić, że do stylu Krzysztofa pasuje to niesamowicie. W dużej mierze styl Krzysztofowego interpretowania, o tę właśnie psychodelię ociera się niemal w każdej jego propozycji, nie tylko w “Ruby Tuesday”…

Just Like Eddie (Hinton)?

“Ruby Tuesday” zakończył podstawowy program recitalu Krzysztofa i wtedy nadszedł moment na prezent dla bohatera wieczoru. Z ekranu niespodziewanie dla Krzysztofa zagrał i zaśpiewał Eddie Hinton, nieżyjący niestety od 21 lat, a który to całe artystyczne życie poświęcił na muzyczne hołdy dla Otisa Reddinga. Ta bratnia Krzysztofowi dusza i jeden z jego ulubionych wykonawców. “Hymn For Lonely Hearts” zabrzmiał tak dobrze, że nie tylko Leszek Agaciński zaczął mu wtórować wokalnie, ale i cała sala rozpoczęła rytmiczne klaskanie! Gorąco polecam poszukiwanie w komputerze i innych piosenek Eddiego Hintona – naprawdę warto!

Nowa Scena Muzyczna dla Bydgoszczy!

Zanim Krzysztof wyśpiewał pierwszy bis, gospodarz klubu ElJazz, Józef Eliasz, poprosił zebranych o poparcie jego inicjatywy, budowy Nowej Sceny Muzycznej w miejscu zrujnowanego, byłego budynku Teatru Kameralnego, przy ulicy Grodzkiej w Bydgoszczy.

Marzenie Józefa przyjęto niedawno bardzo, bardzo pozytywnie na posiedzeniu Komisji Kultury Rady Miasta Bydgoszczy. Również przez naszą bigbit-jazzową publiczność zostało przyjęte brawami. Maria Nadolna nie musiała zbytnio zachęcać zebranych, bo chętnych do składania podpisów pod zbiorczą listą poparcia nie brakowało. Jeśli czytający tę relację chcieliby poprzeć tak potrzebną naszemu miastu ideę powstania Teatru Muzycznego polecam wizytę w klubie ElJazz, gdzie listy zbiorcze będą wyłożone przez najbliższych kilka tygodni. Nasz podpis może decydować o powstaniu instytucji tak potrzebnej całemu środowisku. Do dzisiaj korzystamy z wizjonerskiego dorobku Andrzeja Szwalbe z Filharmonią Pomorską na czele. Nie zapominajmy jednak, że potencjał kulturalny Bydgoszczy trzeba odnawiać i rozszerzać. Jeśli spojrzeć na przykład niedawnej jubilatki, 90-letniej Gdyni, widać jak ważną instytucją dla miasta jest słynny tamtejszy
Teatr Muzyczny. Nowa scena muzyczna nad Brdą, w cieniu symbolicznych spichrzy. Już widzę oczyma wyobraźni te premiery musicalowe, koncerty, spektakle muzyczne… Nie zmarnujmy szansy, aby móc to przeżywać!!!

Bis dla Zbyszka

Kiedy Józef Eliasz skończył swoje krótkie wystąpienie, na estradę już wskoczyli Nicolas, Pascal i inni muzycy z francuskiej grupy NICO’ZZ, lecz po Józkowym “Please not yet!” i moim “Just a minute”, Francuzi głodni bluesa zrobili w tył zwrot!
Przecież przed nami był jeszcze finałowy moment recitalu Krzysztofa Czabańskiego, jak to nazwałem, taki programowy bis.
“Sitting On The Dock Of The Bay” jest dla nas członków Big Beat Jazz Clubu utworem szczególnym. Grywał go na tej estradzie wielokrotnie, nieodżałowany Zbyszek Bardadyn (zmarły ponad 5 lat temu), zarówno w składzie reaktywowanych na krótko w 1996 roku Nietoperzy i później, podczas słynnych muzycznych wtorków w ElJazzie, które Zbyszek Bardadyn prowadził i wspólnie z przyjaciółmi muzycznie oprawiał.

Zbyszek jest takim symbolicznym patronem, naszych obecnych bigbit-jazzowych,wtorkowych wieczorów. To właśnie jemu Krzysztof Czabański chciał oddać hołd, śpiewając na bis, jakby dla niego raz jeszcze, “Sitting On The Dock Of The Bay”.
Krzysztof dał z siebie maximum i serca, i duszy. W tle, na ekranie klubowym, kultowe zdjęcie Nietoperzy (to z “Dziennika Wieczornego”, z ramą obrazu, z 1967 roku!) i drugie zdjęcie Zbyszka Bardadyna wraz z Henrykiem Drążkiem wykonane w foyer Filharmonii Pomorskiej 3 grudnia 2007 roku.

Richie i… Nico na pożegnanie karnawału!

Kiedy wszystkim wydawało się (łącznie z piszącym te słowa), że Krzysiek na sam koniec “zabisuje” czymś oczywistym i już uprzednio odśpiewanym, zaskoczył nas kompletnie! Nagle usłyszeliśmy bowiem “Stuck On You” z katalogu nagrań Lionela Richie i zabrzmiało to znowu wyśmienicie.
Krzysztof Czabański żegnany był gorącymi brawami. To był naprawdę doskonały, wysmakowany repertuar i wspaniałe, przejmujące wykonanie!

Żegnaliśmy również tegoroczny karnawał, ale zanim to nastąpiło ostatecznie, mieliśmy okazję wysłuchać potężną kaskadę dźwięków w wykonaniu wspomnianej francuskiej grupy NICO`ZZ. To nic, że to już był inny koncert, ale prawie cała bigbit- jazzowa publiczność pozostała na swoich miejscach, bo przecież muzykę dzieli się na dobrą i złą, a nie na naszą… i nie naszą! Ci, którzy wytrwali, co najmniej 60 minut, mogli usłyszeć bardzo dobrą sekcję i sprawnego wokalistę, choć używającego bardzo bardzo skromnych, nie wyszukanych środków wyrazu. Dźwięki z repertuaru Alberta Kinga, B.B. Kinga czy Hendrixowskie “Voodoo Child”, to w pierwszych kilkudziesięciu minutach…

Obietnica powrotu

My wrócimy z bigbit-jazzową kontynuacją, ale nie wcześniej jak po Wielkanocy. Potrzebujemy naturalnej refleksji. Wielki Post jest idealnym czasem ku temu. Musimy pogrupować nowe pomysły na te realne i te mniej wykonalne, trzeba ten nowy repertuar i przemyśleć i przedyskutować z zaprzyjaźnionymi muzykami…

Big-beat wrócił do Bydgoszczy w kwietniu ubiegłego roku i mamy wolę przy nim trwać! Bezcennymi będą wszelkie podpowiedzi repertuarowe, deklaracje współpracy ze strony muzyków starszych i młodych i wszystkich z Państwa.
Będziemy wdzięczni za nadsyłanie swoich próśb, podpowiedzi, deklaracji muzycznej współpracy na adres e-mailowy: michalski.z@poczta.onet.pl Odpowiem na każdy list!

Wszelkie muzyczne wspomnienia z Bydgoszczy z lat 50., 60., 70., a i późniejsze, ale przesiąknięte big-beatem i rock`n`rollem. Czekam na sygnały od wszystkich, którzy grali na bydgoskiej scenach w latach 60. i 70. lub ich dzieci, wnuków… prawnuków!!! Porządkujmy wspomnienia, scany zdjęć, nagrania, choćby z sypiących się taśm szpulowych i kasetowych, z nagraniami grup naszej młodości, może gdzieś cudem zachowanych.

Już odnaleźliśmy kilka nagrań Szkwałów, Troudom, Temperamentów – spróbujmy odnaleźć choćby pojedyncze nagrania Trioli, Rekonesansu, Nietoperzy i innych. Jakość techniczna tych nagrań może być nawet fatalna, to nie ma znaczenia, tym bardziej, że znane są dzisiaj skuteczne sposoby ich rewitalizacji. Wkrótce ruszy cykl rozmów z bohaterami bydgoskiego big-beatu, rocka, szeroko pojętego jazzu i muzyki rozrywkowej na łamach portalu bydgoszcz24.pl.

Może za parę lat, w nowo wybudowanym Teatrze Muzycznym przy ulicy Grodzkiej w Bydgoszczy, ktoś zdąży zrobić wielką galę z udziałem bydgoskich gwiazd big-beatu i jazzu. Może gdzieś tam, w skromnej sali, zgromadzimy pamiątki po tym niezapomnianym boomie big-beatu i rock`n`rolla? Może, a na pewno bardzo warto, bo wiele innych miast w świecie, Europie, a i w naszym kraju już to zrobiło, lub planuje to uczynić.

Pozdrawiamy big-beatowo!

Zbigniew Michalski, w imieniu również Andrzeja Sieradzkiego i całego Big Beat Jazz Clubu w Bydgoszczy.