Kilka dni temu portal bydgoszcz24 opublikował artykuł Damiana Kierstana, w którym autor uzasadniał, dlaczego chętnie spędza czas w pubie Merlin. Ja również lubię ten pub, ale zaglądam też do innych, a także do kilku bydgoskich klubów. Tak czyni większość moich rówieśników. W wolnym czasie chcą się dobrze bawić, przebywać w miejscu, które wprawia w dobry nastrój. Jednakowoż nie wszyscy.

Dwóch moich kolegów jest swego rodzaju odmieńcami. Zajmują się w wolnym czasie działalnością polityczną, należą do organizacji, o których mówi się, że są młodzieżowymi przybudówkami partii. Jeden z nich ma sympatie lewicowe, a drugi prawicowe, więc są członkami różnych ugrupowań. Obserwując ich mogę jednak z całą stanowczością stwierdzić, że nie ma różnicy między tymi organizacjami, jeśli chodzi o wymagania stawiane należącym do nich osobom.

Należy przede wszystkim doskonale się orientować, z jakimi ugrupowaniami są związani miejscowi decydenci, żeby wiedzieć kogo trzeba, a kogo w żadnym wypadku nie należy krytykować. Przydaje się też całkowita nieczułość na draństwa albo głupoty wyczyniane przez osoby związane z partią, której dana młodzieżówka jest przyporządkowana. A ponieważ ludziom w młodym wieku brakuje nieczułości na draństwo, muszą przyswoić sobie moralność Kalego. Skądinąd zawodowi politycy w dziedzinie podwójnych standardów moralnych są znakomitymi nauczycielami. W ich wypowiedziach to samo, co określa się ewidentną grandą, gdy sprawcą jest przeciwnik polityczny, przeistacza się cudownie w mało znaczący błąd, jeśli niecnego czynu dokonuje towarzysz partyjny albo koalicyjny.

Młodzieżówki aż tak bezwzględnie nie są tresowane. Partyjnym bossom wystarcza, że młodzi udają ślepych i głuchych, gdy dzieje się granda. Czy jednak nie jest to łamanie kręgosłupów? Moim zdaniem, to wpajanie, już na początku politycznej działalności, że nie należy być uczciwym, jeśli interes partii tego wymaga. Z niezrozumiałych dla mnie względów, ów interes partyjny uchodzi w Polsce za coś mającego bezwzględny priorytet. W hierarchii ważności mieści się znacznie wyżej niż rzetelność czy obiektywizm, nie wspominając o zwyczajnej uczciwości.

Co to takiego ów interes partyjny? Każda partia chce wygrać wybory. I to jest chyba interes partii, a nie ochrona jednego czy drugiego osobnika, który dobremu wynikowi partii w wyborach tylko może zaszkodzić, bo odstręczy ileś osób od listy, na której znajduje się jego nazwisko. Kierownictwo każdego ugrupowania powinno być żywotnie zainteresowane, żeby twarzami partii nie były osoby, które są znane na swoim terenie ze strony w Warszawie nieznanej i niekoniecznie przysparzającej sympatii.

Gdyby młodzi mieli coś do powiedzenia, pewnie nie pojawiałyby się na listach wyborczych danej partii ciągle te same nazwiska, choć od dawna wiadomo, na co stać, a raczej nie stać noszących je osób. Ale młodych nikt nie słucha, są potrzebni głównie podczas kampanii wyborczej do roznoszenia ulotek i wieszania plakatów. Mają udawać, że partia, którą wspierają, jest najlepsza, nawet gdyby się paliło i waliło.

Przypatrzmy się Federacji Młodych Socjaldemokratów. Wydaje mi się, że wstępują do tej organizacji ideowi ludzie, którym rodzice wpoili głęboką wiarę w to, że najlepiej działo się w Polsce za czasów Gierka. Wstępują więc do młodzieżówki SLD, żeby przyczynić się do tego, by było w naszym kraju znowu tak wspaniale jak wówczas. Rozglądają się i co widzą w Bydgoszczy? Upadek kolejnych zakładów pracy, rosnące bezrobocie, podwyżki czynszów i cen biletów, kolesiostwo i arogancję władzy.

Działacze FMS powinni więc ciągle organizować jakieś akcje, marsze, happeningi, piętnujące politykę w mieście. Powinni krzyczeć wielkim głosem, żeby Sojusz Lewicy Demokratycznej nie był kwiatkiem do kożucha i nie brał na siebie odpowiedzialności za skutki działań podejmowanych w Bydgoszczy przez Platformę Obywatelską. Mogliby na przykład sprezentować prezydentowi Rafałowi Bruskiemu breloczek z doczepioną menzurką, żeby mu się lekcje chemii przypominały, a przy okazji Zakłady Chemiczne ZACHEM. Rzut oka na breloczek i od razu prezydent by się zastanawiał, czy odwdzięczył się już wystarczająco Konradowi Mikołajskiemu.

Niestety, młodzi mają związane ręce. Muszą chronić tyłek Jana Szopińskiego, który jest szefem SLD w Bydgoszczy i wiceprezydentem Bydgoszczy. Dlatego bydgoska młodzieżówka SLD stale potępia polityków Platformy Obywatelskiej, ale nie z Urzędu Miasta, lecz z Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu. Odważnie wygarnęła Całbeckiemu i Hartwichowi. Nawet Komorowskiemu się oberwało. Wraz z odległością od Bydgoszczy rośnie w bydgoskim Forum Młodych Socjaldemokratów odwaga i szczerość.

O ile młodzieżówka SLD ma ręce związane, ale też możliwość poluzowania więzów, o tyle Młodzi Demokraci tej szansy nie mają. Są stowarzyszeni z Platformą Obywatelską, a w mieście, województwie i kraju ta właśnie partia rządzi. Politykom rządzącej koalicji w Urzędzie Miasta, w Urzędzie Marszałkowskim, w Radzie Ministrów niejedno można zarzucić. Młodzi Demokraci nie mogą. Mają udawać, że żyje się lepiej. Wszystkim. I kropka.

Bydgoscy Młodzi Demokraci próbują przypomnieć o swoim istnieniu, organizując akcje na poziomie zerówki. Ostatnio można ich było zobaczyć na Wyspie Młyńskiej. Rozkładali plansze z literami. Akcja polegała na tym, żeby ułożyć z tych liter słowo Chorwacja. I udało się. Hurra!!! Tylko gratulować wysoko postawionej poprzeczki.

Obecna sytuacja zdaje się szczególnie sprzyjać Forum Młodych PiS. Jako młodzieżówka największej partii opozycyjnej w naszym kraju ma duże pole do popisu w mieście i województwie, w których rządzi Platforma Obywatelska. Tymczasem nie widać żadnych działań Forum Młodych PiS, chociaż kiedyś była to bardzo widoczna w mieście grupa młodych ludzi. Relacje z organizowanych przez nich happeningów znajdowały się we wszystkich lokalnych mediach, także w TVB. Ale tak było zanim prezesem okręgowym Prawa i Sprawiedliwości został Kosma Złotowski. Ten polityk ma chyba jakąś magiczną siłę w dłoniach, bo potrafi wprawić w letarg wszystko, czego się tylko dotknie. Poseł Złotowski także samego siebie potrafi wprawić w stan niebytu. Ostatnio wyczytałem, że od roku nie aktualizuje swojej strony internetowej.

Nie widać też w Bydgoszczy znaków aktywności Ruchu Młodych. Jego członkowie pojawili się na Starym Rynku kilka tygodni temu, żeby stworzyć tło dla popisów elokwencji posła Janusza Palikota. Chyba naprawdę partia z jego nazwiskiem w nazwie powstała wyłącznie po to, by umożliwić karierę polityczną politykowi z Biłgoraja. Młodzi zostali wykiwani, gdyż prawdopodobnie sądzili, że Ruch Palikota miał przed sobą inne cele.

Na zakończenie niezbędna informacja. Nie podpisałem się swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Mój szef jest działaczem partyjnym. Gdyby ktoś z partii odkrył, że autor tego tekstu jest jego podwładnym, mogłyby pojawić się naciski, żeby mnie zwolnił albo zdyscyplinował. Nie chcę stracić pracy ani być pozbawionym możliwości szczerego wyrażania swoich sądów. Dlatego nie ujawniam swojego nazwiska i nie zapiszę się do żadnej młodzieżówki.