Późną jesienią odbędą się wybory do Rady Miasta Bydgoszczy i dużo ważniejsze prezydenckie. Czas płynie, a wraz z nim upływa kolejna kadencja, a po niej słodki czas rządzenia przez PO i SLD zostanie poddany nerwowej próbie wyborów. Czas więc już najwyższy, by tworzyć takie warunki i okoliczności, by wybory były wygrane. Niekiedy ta twórczość jest rezultatem wyrafinowanego, eksperckiego doradztwa, ale nieraz rozwój wypadków jest zupełnie spontaniczny, tak jakby do końca nikt nie panował nad biegiem spraw. W tym drugim przypadku, co choć rzadko, ale nieraz się zdarza, trzeba mieć szczęście. Już Bonaparte rekrutując swoich marszałków, zawsze sprawdzał, przed ich awansowaniem, gdy byli oficerami niższej rangi, czy mają oni w życiu i walce szczęście. Ci, którzy nie mieli życiowego farta, na służbę u Napoleona nie mieli co liczyć.
Trudno nie zauważyć, że właściwie wszyscy współpracownicy prezydenta Bruskiego dobrani zostali również po sprawdzeniu, czy dotąd mieli powodzenie w życiu. Przecież niemal wszyscy oni powinni już myśleć o emeryturze, albo dopiero zacząć zdobywać odpowiednie kwalifikacje. Tymczasem są nie tylko niezbędni, ale i na wyznaczonych im przez prezydenta Bruskiego “obszarach” niezastąpieni. Można to oczywiście tłumaczyć wyjątkowymi, “niedostrzegalnymi” kwalifikacjami, albo po prostu fartem. W związku z tym, że trudno znaleźć inne wytłumaczenie doboru współpracowników Rafała Bruskiego dymisja wiceprezydenta Szopińskiego musi zadziwiać, a wieść hiobowa o końcu koalicji PO-SLD w naszym mieście powodować przecieranie oczu. Wieść, która musiała wstrząsnąć nie tylko postępową opinią naszego miasta, ale i kraju, kto wie, czy nawet nie zagranicy i wcale nie mam tu na myśli jedynie opinii krzemieńczuckiej.
Przecież koalicja PO-SLD od trzech lat wydaje się naturalna, oczywista i co najważniejsze wyjątkowo skuteczna. Żadnej innej nie udało się w ostatnich 20 latach tak skutecznie, niemal bez dyskusji, podnosić cen na wszystkie usługi komunalne, dyscyplinować budżet, załatwiać dla rodzin 3+ kolejnych dobrodziejstw, z Obywatelską Radą Kultury kreować dla twórców perspektywy nieznane gdzie indziej, wyznaczać śmiałe budżetowe plany dla Straży Miejskiej i wywalczyć niewyobrażalnie wielką budżetową nadwyżkę operacyjną, która w perspektywie unijnej do 2020 roku pozwoli przez kolejne lata czerpać pełnymi garściami z unijnej manny.
Przecież nie można dać wiary temu, że głosowanie nad ZIT-em, nad nędznymi 154 mln euro zniweczyło dorobek ponadtrzyletniej tak owocnej kooperacji. Głosowanie, które przecież i tak zostało wygrane. Można powiedzieć, że czerwona kartka została pokazana za lekkie popchnięcie, poprzedzone wyraźnym przymrużeniem oka. Wyborczym przymrużeniem oka. Gdyby wybory były za trzy lata inna przecież byłaby śpiewka.
Wyobraźmy sobie teraz, że PO i SLD ruszają do wyborów w przyjaznej koalicji. PO chwali się minioną kadencją, SLD też chwali się minioną kadencją. PO chwali się budżetem, SLD też chwali się i dodaje, że nadwyżka operacyjna to rezultat ich głosowań. PO mówi, że w Bydgoszczy nastał złoty wiek w kulturze, a SLD dodaje, że to dzięki Szopińskiemu odpowiedzialnemu za kulturę, PO agituje, że ekstraklasa i Zawisza, a SLD że to też Szopiński. PO nie wytrzymuje i tłumaczy, że ponad miliard zadłużenia to przez SLD, a lewica odpowiada, że budżetem rządził prezydent. Przecież Rafał Bruski wtedy dopiero mógłby się zezłościć na koalicjanta.
Tymczasem po zerwaniu koalicji i dymisji Szopińskiego ileż nowych emocjonujących wątków kampanijnych się rodzi. Niektóre już pojawiły się na mieście na wielkich bilbordach: “kilkaset milionów dla Bydgoszczy” – ma się rozumieć, dzięki ZIT. Awansowanie radnej Rusielewicz na stanowisko wiceprezydenta tworzy przy tym nową jakość w relacjach z Toruniem, która od teraz, przed wyborami, będzie harmonijna, da szanse cywilizacyjnego awansu obu współpracującym miastom, a przyjaźń i współpraca z rządem gwarantuje realizację wszelkich zamiarów.
Tymczasem SLD, po zerwaniu koalicji z PO też nabierze wigoru i wiatru w żagle. Dla odmiany retoryka nie będzie konstruktywna i już teraz w kampanii do europarlamentu “liberalizm” i brak wrażliwości Platformy zostanie obnażony. W sprawie ZIT-u Jan Szopiński wraz z radnymi będzie mógł ogłosić status męczennika, który nie zawahał się stanąć w obronie Bydgoszczy przed toruńskim spiskiem Platformy. Będzie to też czas Jacka Bukowskiego, który nieskrępowany statusem koalicjanta ujawni niejedną rewelację. Nawet niewykluczone, że szanse sprawdzenia poparcia w demokratycznych wyborach dostanie Grzegorz Gruszka. A wtedy drżyjcie liberały z PO.
Gdy zaistnieją w naszym mieście te dwie mocne narracje liczyć się może będzie jeszcze tylko jedna – Prawa i Sprawiedliwości. Zaistnieje jeszcze kilka, ale nie już tak mocnych, by mogły się one zakwalifikować do drugiej tury wyborów prezydenckich.
Wtedy niechybnie okaże się, że rozłam, teraz tak spektakularny, wcale nie będzie aż tak trwały. Wyjdzie na to, że to było takie wakacyjne rozejście, które w nowoczesnych związkach nie tylko jest dopuszczalne, ale nawet zalecane, by ta nasza demokracja, która jest przecież coraz bardziej dojrzała, nie była dla wyborców nudna.
Ważne przy tym jest jeszcze, rzecz jasna, jedno. Żeby oprócz Jana Szopińskiego, nikt inny nie cierpiał z powodu rozpadu koalicji. A jeśli już by miały cierpienia nastąpić, to w nowej umowie koalicyjnej, która jakaś przecież na koniec roku, po wyborach, będzie musiała zostać zawarta, przewidziane były satysfakcjonujące rekompensaty. Nie ma innej możliwości, bo o tym, kto ma szczęście zostało już wykazane.