Wczoraj profesor Andrzej Zybertowicz wygłosił w siedzibie Bydgoskiego Towarzystwa Naukowego wykład o konfliktach interesów, które, w opinii profesora, stanowią punkt archimedesowy polskiej rzeczywistości.

Profesor Andrzej Zybertowicz od wielu lat, w swoich pracach naukowych, w wystąpieniach publicystycznych próbuje odpowiedzieć sobie i tym, którzy chcą go słuchać, na pytania o systemowe mankamenty polskiej rzeczywistości społecznej i politycznej. Tłoczące się wydarzenia codzienne, afery, zachowania polityków, funkcjonowanie instytucji i mediów stara się interpretować globalnie. W prezentowanej przez niego rzeczywistości nie ma wydarzeń izolowanych, przygodnych ? wszystko co się nam przydarza, wyrasta z systemu politycznego i społecznego dominującego we współczesnej Polsce. Amber Gold, łapówkarka Beata Sawicka, mama Madzi, indolencja premiera, dziwne zachowania celebrytów, miny Moniki Olejnik, lateksowe kutasy Janusza Palikota, nerwica posła Niesiołowskiego czy budowa Stadionu Narodowego, mają w wizji profesora jednorodne źródło, jakby posiadały jakieś wspólne DNA. Co stanowi owo wspólne DNA, owo zarzewie dowcipów Leszka Milera, poprawiania ustawy na stacji benzynowej przez Sobiesiaka i Chlebowskiego, gigantycznych kosztów budowy autostrad czy Tańca z gwiazdami i tak dalej?

Profesor bardzo konsekwentnie i wiarygodnie dowodził podczas wczorajszego wykładu w Bydgoskim Towarzystwie Naukowym, że mechanizmem niszczącym polską rzeczywistość jest strukturalny konflikt interesów, w którym od lat tkwią poszczególni ludzie i instytucje. W taki konflikt interesów uwikłany jest zwykły urzędnik w gminie, który często podczas podejmowania decyzji podlega presji tych, o których sprawie podejmuje urzędniczą decyzję. Rozstrzyga przetarg, a tu do przetargu stanęła żona burmistrza! Wydaje decyzję na budowę, a to dotyczy szwagra przewodniczącego rady gminy! Urzędnik podejmuje w tym przypadku korzystne dla wpływowych w jego otoczeniu ludzi i środowisk. Żyje w sytuacji permanentnego konfliktu uczciwości i zaspokojenia potrzeb ludzi, którzy mają decydujący wpływ na jego życie. Państwo ani prawo nie uwalniają urzędnika od tego konfliktu. Zdaje się wręcz, że państwo polskie po 1989 roku nie tylko toleruje, ale i akceptuje ten stan rzeczy. Polska gminna została w ten sposób oddana w posiadanie lokalnych sitw. Ethos urzędnika samorządowego i państwowego leży w gruzach. Suwerenem są lokalne układy i układziki, a nie państwo, prawo czy, co już zupełnie nie do pomyślenia, lokalne społeczeństwo. Konflikt, między dobrem publicznym a apetytami sitwy, konflikt w którym żyje Polska powiatowa jest dramatycznie antyrozwojowy. Eliminuje też obywatelskość z życia publicznego. Wywołuje też często niechęć, a nawet nienawiść do instytucji samorządowych i rządowych. Lokalne struktury władzy są dotknięte systemowym niedowładem. Prorozwojowe mechanizmy grzęzną w matni lokalnych gier wpływu i presji. Urzędnik gminny i powiatowy znajduje się w sytuacji neurotycznej ? ma realizować prawo i działać na rzecz pomyślności lokalnej społeczności, a w istocie zmuszony jest (czasem całkiem się do tego pali) do realizacji roszczeń małych grup wpływu.

Nie inaczej rzecz się ma w dużych instytucjach państwowych. Zmieniają się tylko gracze konfliktu. Ministerialni urzędnicy stają tu już nie wobec roszczeń lokalnego producenta pietruszki czy kochanki pana wójta, lecz wobec potężnych korporacji i tuzów biznesu. Istota konfliktu jest jednak dokładnie taka sama. Powinności ministerialnych urzędników wobec ogółu Polaków stają tu naprzeciwko interesów możnych graczy rynkowych. Konflikt ten zazwyczaj rozstrzygany jest na korzyść owych globalnych graczy. Dlatego od lat w Polsce wielkie sieci handlowe nie płacą rzetelnych podatków. Dlatego nieopodatkowane są transfery bankowe. Dlatego wielkie firmy wbrew rozsądkowi otrzymują pozwolenia na budowy szpecące na przykład Warszawę. No, przykładów można mnożyć.
Często w konflikt interesów popadają najwyżsi urzędnicy państwowi. Przykładem takiego konfliktu interesów, zdaniem Andrzeja Zybertowicza, może być sytuacja, w którą popadli sędziowie Trybunału Konstytucyjnego i minister Zbigniew Ćwiąkalski. Zacznijmy od Ćwiąkalskiego. Przyszły minister Ćwiąkalski prowadził w Krakowie renomowaną kancelarie prawną, która sporządziła kilka korzystnych dla znanych polskich biznesmenów opinii prawnych. Między innymi taką opinię pozyskał Andrzej Krauze, jeden z najbogatszych Polaków. Była to opinia przeciwstawiająca się ustaleniom i zarzutom prokuratury. I oto Ćwiąkalski zostaje ministrem sprawiedliwości, który wówczas jeszcze nadzoruje bezpośrednio prokuratury. I co teraz? Prokuratorzy mają nadal oskarżać Andrzeja Krauzego, czy raczej przychylić się do korzystnej dla biznesmena opinii kancelarii prawnej Ćwiąkalskiego? To wręcz modelowy konflikt interesów. A wspomniany Trybunał Konstytucyjny? Otóż Trybunał ustalał swego czasu sprawę konstytucyjności ustawy lustracyjnej. Szybko się okazało, że rozstrzyga we własnej sprawie. Uwikłani w różne formy kooperacji z służbami specjalnymi PRL okazali się niektórzy sędziowie, a także członkowie ich najbliższej rodziny. I znów ? konflikt interesów oczywisty. ? To jest sytuacja taka, jakby grupa gangsterów ustalała według jakich kryteriów prokuratura może wobec nich prowadzić postępowanie ? mówił Zybertowicz.

Nie wolne od konfliktu interesów są także media. Dziennikarz staje w konflikcie między misją a komercyjnym celem mediów. Dziennikarz nie ma dociekać prawdy ? ma dostarczać kasę dla właścicieli. Polskie media wciąż dręczą także ich niegodziwe narodziny po 1989 roku. Komunistyczni dziennikarze nie rozliczyli się na początku ustrojowej transformacji ze swoją przeszłością. A przypomnijmy, że bardzo wielu z nich było członkami PZPR, potrafili też należeć do ORMO, PRON, pisywali wystąpienia partyjnym bonzom, nie byli w istocie dziennikarzami, ale propagandystami. I tacy sprywatyzowali sobie lokalne gazety. Owi dziennikarze i ich wychowankowie żyli i żyją w głębokim konflikcie między służeniem prawdzie a neutralizowaniem swojej niegodziwej przeszłości. Ci dziennikarze, a dziś już często ich potomkowie i wychowankowie zawsze będą przeciwko lustracji, dekomunizacji, wartościom wolnym od koniunktur i konfitur politycznych i finansowych, patriotyzmu. Czują się jak ryby w wodzie, w świecie postmodernistycznej blagi i tę blagę oferują swoim czytelnikom, słuchaczom i widzom. Blaga ta bowiem ukrywa ów konflikt w którym żyją ? konflikt między prawdą a komunistyczną przeszłością nestorów współczesnego dziennikarstwa i ich wiernych uczniów. Już teraz wiemy, dlaczego Monika Olejnik, córka milicjanta, nie zadaje pewnych pytań, robi dziwne miny, kiedy słyszy coś o lustracji i uważa PiS za siedlisko zgorszenia? Już wiemy, dlaczego Adam Michnik lubi Kwaśniewskiego, Tęczę i ma alergię na polską flagę?

Konfliktem rozdzierającym rzetelność polskich mediów jest też sprawa zagranicznych właścicieli znacznej części mediów ? szczególnie lokalnych. No, jak nie ma przeżywać konfliktu resztek przyzwoitości dziennikarza w niemieckiej gazecie, który chciałby napisać coś krytycznego o pani Merkel lub jakiejś niemieckiej korporacji? Cierpienie, gotowe, jak nic.

Podobny konflikt między misją a niegodziwą przeszłością dręczy także byłe środowiska opozycji antykomunistycznej. Środowiska te nie potrafiły uczciwie pokazać, co w ich działalności oprócz tego, że było szlachetne i wspaniałe, było niestety podłe, uwikłane w agenturę komunistyczną. Profesor wywodził, że im bardziej było aktywne środowisko antykomunistyczne, tym większej podlegało inwigilacji SB i WSI. Im wspanialsze więc dokonania, tym większe prawdopodobieństwo pokaźnej agentury. Brak rozliczenia się z agenturalną przeszłością środowisk opozycyjnych spowodował, że żyją one po 1989 roku w neurotycznej sytuacji między zasługą i chwałą, a hańbą i donosicielstwem. Nie inaczej rzecz się miała z Kościołem katolickim. Około 10% księży żyło w agenturalnej komitywie ze specsłużbami PRL. W III RP Kościół nie rozliczył się z tej przeszłości. I konflikt między religijną i moralną misją, a niegodziwą przeszłością gotowy. Dziś, agenturalni klerycy są proboszczami, a bywa, że biskupami. Jak mają z otwartym sercem i umysłem sprawować swoją posługę? Konflikt interesów, będący tu także dotkliwym konfliktem sumienia niszczy Kościół.

Postawić oczywiście wypada pytanie, które profesor Zybertowicz też stawia: Dlaczego państwo nie znosi lub co najmniej nie neutralizuje niszczących polskie życie społeczne konfliktów, w które popadają urzędnicy, politycy, biznesmeni, dziennikarze i instytucje? I tu otrzymujemy od profesora niezwykle frapującą odpowiedź. Rządy, które próbowały znieść owe konflikty i podjęły radykalne reformy, szybko i bezpowrotnie upadły, grzebiąc także formacje polityczne, które je powołały. To przytrafiło się na przykład rządowi AWS. Zdaniem profesora rząd Platformy Obywatelskiej jest pierwszym rządem w dziejach III RP, który doskonale sobie zdaje sprawę z istniejącej niszczącej polskie życie sytuacji permanentnego i strukturalnego konfliktu interesów i dla zachowania władzy nie likwiduje owego strukturalnego konfliktu. To jest rząd, który za fasadą procedur demokratycznych zarządza mniej bądź bardziej udolnie owymi rozdzierającymi polskie życie publiczne konfliktami. Rząd PO zdaje sobie doskonale sprawę z dystrybucji przywilejów i kapitału w systemie konfliktu interesów, kulisów decyzji parlamentarnych, urzędniczych, kampanii medialnych. Realna polityka jest tu polityką zawsze zakulisową. Nieprzejrzystość procedur i decyzji jest sposobem sprawowania władzy. Zachowanie status quo jest tu pierwszym przykazaniem. Taka polityka nienaruszania istotnych interesów Polski lobbystycznej generującej konflikty w gminach, powiatach i w całym państwie pozwala skutecznie unikać rządowi kontroli społecznej i neutralizuje skandale i afery. Dlaczego rząd nie upada po skandalicznym śledztwie smoleńskim, po Amber Gold, po ustawce hazardowej Drzewieckiego i Chlebowskiego, po infoaferze? Ano, zdaniem profesora Zybertowicza, dlatego, że rozmyślnie nie znosi konfliktów interesów i znajdującej się w samym ich centrum uprzywilejowanej pozycji wielkich i małych graczy na rynku korupcji i nieformalnych przywilejów. Beneficjenci tego systemu gotowi są wybaczyć rządowi jakieś okazyjne karanie łapówkarzy, jakieś przypadkowe ściganie aferzysty z ich grona ? nie wybaczyliby jednak zmian systemowych przywracających godność i misję urzędom, mediom, państwu.

Profesor Zybertowicz nie odpowiedział wprost na nasuwające się pytanie o żywotność i możliwość trwania tego patologicznego stanu rzeczy. Uznał, że rozwiązanie zawierają programy PiS, które są skrupulatnie sporządzonym rejestrem poczynań koniecznych przy demontażu konfliktu interesów w gminach i w całym państwie. O tym, czy program ten pozyska poparcie zdecydują oczywiście wyborcy. Profesor zapytany przez jednego z uczestników spotkania o to, jak to możliwe, że lobbystyczna i klientystyczna mniejszość sprawuje w Polsce władzę, a przynajmniej sprawuje się ją w jej imieniu, odpowiedział, że bardzo często władzę sprawują właśnie mniejszości, które mają duże zdolności mobilizacji i wywierania presji na większość. Złudzeniem jest to, ze świat jest rządzony przez masy. I trudno się z profesorem nie zgodzić. Książęca drużyna licząca czasem ledwie kilkudziesięciu ludzi potrafiła terroryzować wielotysięczne społeczności. Garstka bolszewików potrafiła opanować wielkie państwo. Małe środowiska gejowskie potrafią narzucać swoje mniemania o świecie całej Europie.