Prof. Teresa Hejnicka-Bezwińska zastosowała się do prośby, którą skierował do niej moderator spotkania, prof. Roman Leppert. Miała opowiedzieć o swoim życiu ze szczególnym uwzględnieniem momentów kluczowych i przełomowych dla kariery naukowej i to uczyniła, zaczynając od roku urodzenia. Najpierw jednak odpowiedziała na pytanie, co sobie myśli, gdy słyszy słowo mistrz. – Nie ma już świata, gdy żyli mistrzowie. Ja jeszcze pamiętam ten świat. Czasami dopiero po latach uświadamiamy sobie, że ktoś był dla nas mistrzem.
Przyszła pani profesor urodziła się w 1941 roku w Osieku nad Notecią i uważa przyjście na świat w tamtym okresie za korzystne. Po pierwsze, dzieci wtedy urodzone były za małe, by pamiętać okropieństwa wojny. Po drugie, lata świadomego funkcjonowania społecznego, czyli starszych klas szkoły podstawowej, przypadły na okres odwilży. Po trzecie, była ostatnim rocznikiem, który studiując pedagogikę, musiał wybrać też kierunek poboczny, gdyż pedagog miał być również nauczycielem jakiegoś przedmiotu. Dzięki temu prof. Teresa Hejnicka-Bezwińska jest nie tylko pedagogiem, ale także filologiem.
Autorka podręcznika ?Pedagogika ogólna? nauczyła się w dzieciństwie miłości do książek. Od mamy. – Mama była fanatycznie zakochana w książkach i dużo czytała. Przez to ja nauczyłam się czytać zanim poszłam do szkoły – wspominała bohaterka spotkania. – Od ojca nauczyłam się zasady, że w życiu musi się wszystko zgadzać: to, co myślę, to, co mówię i to, co robię. A osiemnaście lat ode mnie starszy brat studiował psychologię i robił na mnie eksperymenty psychologiczne, w związku z tym uodporniłam się nieco na różne eksperymentowanie innych ze mną – podsumowała pierwszy okres życia prof. Hejnicka-Bezwińska.
Opowiedziała też uczestnikom spotkania o jednym wydarzeniu z czasów szkolnych, żeby pokazać, iż była trudnym dzieckiem. Odmówiła w piątej klasie nauki języka rosyjskiego, gdyż słyszała w domu rodzinnym, że Rosjanie są okupantami. Do jej buntu przyłączyli się inni uczniowie, choć nie z powodów ideowych, im się po prostu nie chciało uczyć. – Na szczęście miałam mądrych nauczycieli – podsumowała dzieje swego dziecięcego buntu bohaterka spotkania. Wychowawczyni porozmawiała z mamą krnąbrnej uczennicy i udało się doprowadzić do tego, że córka zaniechała bojkotu.
Ciepło wspominała pani profesor lata spędzone w Liceum Pedagogicznym w Nakle, gdzie zdobyła praktyczne umiejętności bardzo przydatne w pracy nauczycielskiej. Z okresu studiów w Toruniu zachowała w pamięci prof. Kazimierza Sośnickiego. – Nawet nie pamiętam tego, co on mówił, ale pamiętam jego stosunek do tekstu i tego, czego nas nauczył – zwierzała się jego była studentka, która temu mistrzowi zawdzięcza poznanie reguł obowiązujących w pracy z tekstem.
Pracę magisterską pisała przyszła autorka ?Pedagogiki ogólnej? na temat kształcenia dawniej dziewcząt. Wynikało z jej badań, że główną rolę odegrał w tym zakresie Kościół, a to była teza niewłaściwa ideologicznie. Podpadł też wtedy Zbigniew Kwieciński, jej kolega z roku, później wybitny naukowiec. – Japończycy udowodnili, że jak środki audiowizualne się wprowadza, to osiąga się lepsze wyniki. A Zbyszkowi wyszło z badań, że nie – zakomunikowała z rozbawieniem prof. Hejnicka-Bezwińska.
Z porównań dokonanych przez panią profesor i innych naukowców uczestniczących w spotkaniu, a wypowiadali się najczęściej prof. Ryszard Gerlach i prof. Krzysztof Jakubiak, wynikało, że w tamtych czasach uczelnie nie były jeszcze tak koszmarnie zbiurokratyzowane, jak są obecnie. – Dzisiaj mam napisać, co będę za rok mówiła na wykładzie – krytykowała autorka ?Pedagogiki ogólnej? obecne wymagania.
Po skończeniu studiów przyszła teoretyk pedagogiki przez 11 lat uczyła języka polskiego w szkołach średnich. – Ale w tym czasie, oczywiście, spełniłam wszystkie obowiązki, jakie ma kobieta, to znaczy i wyszłam za mąż, i dwoje dzieci urodziłam, tak więc nie tylko praca – relacjonowała bohaterka spotkania, uznając to, co mówi, za tak oczywiste, że nie zauważyła, iż uczestnicy spotkania szeroko się uśmiechają. Dopiero prof. Leppert zwrócił jej uwagę na panujący nastrój. – Pani profesor mówi o tym w kategoriach obowiązku, to wywołuje powszechną wesołość. Moglibyśmy mówić o realizacji zadań rozwojowych – zaproponował żartobliwie.
Następny etap życia prof. Hejnickiej-Bezwińskiej rozpoczął się w 1975 roku, kiedy zaczęła pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy. WSP na gwałt poszukiwała wówczas pracowników naukowych, a mąż pani profesor, pracując jako nauczyciel w Olsztynie, napisał pracę doktorska. Dr Adam Bezwiński był dla WSP łakomym kąskiem, więc mógł stawiać warunki. Zgodził się na przyjazd do Bydgoszczy pod warunkiem, że zatrudniona zostanie też jego żona. I tak zaczęła się kariera naukowa Teresy Hejnickiej-Bezwińskiej. Zdecydowała się pisać pracę doktorską na temat orientacji życiowych młodzieży. – Jedenaście lat pracy nauczycielskiej dało mi takie przekonanie, że sukcesy lub ich brak bardziej są związane z orientacjami życiowymi młodych ludzi niż z czymkolwiek innym – uzasadniła wybór tematu.
- Wprowadzenie stanu wojennego było o tyle, o ile można tak powiedzieć, korzystne, że oboje z mężem zajęliśmy się pracą naukową. Głównie. Ta inna praca odbywała się w salkach katechetycznych. Ale to nie było aż tak absorbujące, żeby przeszkadzało w pracy naukowej – wyjaśniała prof. Hejnicka-Bezwińska. Wyjaśnienie nastąpiło w związku z wystąpieniem jednej z uczestniczek spotkania, która opowiedziała, że zobaczyła panią profesor po raz pierwszy w 1982 roku: – Wtedy miała pani wykład na Błoniu i tak pięknie opowiadała o wolności. Byłam wtedy w czwartej klasie liceum.
W tym przygnębiającym dla Polaków okresie powstały prace habilitacyjne obojga małżonków. Za jaśniejsze chwile uważa prof. Hejnicka-Bezwińska seminaria czwartkowe organizowane przez prof. Zbigniewa Kwiecińskiego oraz konferencje w Jabłonnie, których gospodarzem był prof. Bogdan Suchodolski. – To były takie dwie wyspy wolnej myśli humanistycznej – opowiadała współpracownicom i współpracownikom z Instytutu Pedagogii UKW. – Spotkałam tam niezwykłych ludzi. Cały kwiat współczesnej humanistyki. To były okna na świat.
W 1989 roku ukazała się książka Teresy Hejnickiej-Bezwińskiej pt. ?W poszukiwaniu tożsamości pedagogiki?, którą prof. Leppert nazwał przełomową, gdyż odkrywała całkiem inny sposób myślenia o pedagogice niż obowiązujący w Polsce lat 80. – To jest, używając określenia Suchodolskiego, moja pedagogika – oświadczyła jej autorka. Książka powstała z notatek, które sporządzała, przygotowując wykłady dla studentów. – Zajęło mi kilka miesięcy, żeby zrobić z tego monografię – zdradziła prof. Hejnickia-Bezwińska i wyznała również, iż nie przypuszczała, że jej książka będzie miała tak wielki rezonans. Pokazała też grubą teczkę, zawierającą rozdziały nowego dzieła. – To książka, którą przygotowałam na swoje rozstanie z pracą. Dotyczy praktyki edukacyjnej – powiedziała wybierająca się na emeryturę kierownik katedry Pedagogiki Ogólnej i Porównawczej.
Na zakończenie spotkania została zapytana o niespełnione marzenia i odrzekła: – Jedno z nich właśnie spełniam. Chcę być wolnym człowiekiem. Żeby mi nikt nie mówił, że muszę jutro przyjść albo pojutrze. Albo że muszę wypełnić taki papiurek, albo inny. Na pytanie, czy czuła się spełniona, pracując na tej uczelni, począwszy od WSP do UKW, odpowiedziała: – Myślę, że to jest najlepsze z możliwych miejsc na tej ziemi, jakie mogłam dla siebie znaleźć.