?Pieśni Leara? są zbudowane z epizodów stanowiących podwaliny Szekspirowskiej opowieści o życiu i śmierci króla Leara oraz nieszczęściach, które na swą rodzinę i kraj ów król sprowadził. Każdy z tych epizodów stanowi samowystarczalną całość, choć sąsiedztwo innych epizodów tej dramatycznej opowieści o starym, zdziwaczałym i nieroztropnym królu oraz jego córkach, wzbogaca i rezonuje na odbiór i interpretację całości przedstawienia. Poszczególne epizody są głównie opowieściami o uczuciach miłości, zawiści, arogancji i zatraty.

Materiałem, z którego zbudowane są ?Pieśni Leara? są przede wszystkim głosy aktorów. Ich pieśni i melodeklamacje. Dźwięki, którymi operują aktorzy stanowią jakby krajobraz emocji, o których opowiadają. Te dźwięki, czasem rozlewają się w stronę publiczności; czasem spadają na publiczność jak grzmoty; a czasem snują się jak kwilenia czy zawodzenia samego skrzywdzonego bądź okaleczonego istnienia. A przypomnę może, że melodeklamacje były jeszcze modne w okresie renesansu, a zatem zaledwie pięćset lat temu. Z melodeklamacji bierze się zapewne powiedzenie, że ludziom coś w duszy gra.

Główną bohaterką scenicznej opowieści Teatru Pieśń Kozła jest ukochana, a jednocześnie najdotkliwiej skrzywdzona córka Leara ? Kordelia. To jej osamotnienie, zagubienie i krzywdy są w tym spektaklu najbardziej wyeksponowane. Nie będę ukrywał, że takie postawienie sprawy dramatu Leara mi osobiście bardzo odpowiada, bowiem sam król Lear drażni mnie od wielu lat swoją krótkowzrocznością, wręcz głupotą i mam trochę takie niedobre odczucie, że nieszczęścia, które go spotykają i spotykają jego zwolenników, są całkowicie przez niego zawinione ? tego zarozumiałego, egoistycznego władcę spotyka to, na co rzetelnie zapracował. To egoista i głupiec, który pogrążył swój kraj w chaosie.

Podczas spektaklu dość ograniczona została ekspresja ruchowa aktorów. Nie eksploatują oni całej sceny. Często tkwią nieruchomo podczas nawet najdramatyczniejszych pieśni i dźwiękowych pasaży. Mamy tu do czynienia ze zręcznie eksponowanym powstrzymywaniem się przed ruchem czy też tańcem. Tym wyraziściej do widzów dociera warstwa dźwiękowa, nierozpraszana innymi działaniami scenicznymi. To ascetyczne wręcz operowanie ciałem przez aktorów połączone ze scenograficzną powściągliwością daje, w moim przekonaniu, znakomity efekt koncentracji na głosach aktorów, a nie na ich ruchu czy mimice. W tym spektaklu doskonale się wie, co się chce pokazać i co jest materiałem, z którego buduje się sceniczne emocje. I naprawdę wystarczy, że aktorka siedzi na krześle, związana wewnętrznie eksponowanym cierpieniem i przejmująco śpiewa o swych krzywdach i żalach. Nie musi doprawdy rwać szat czy szamotać się po scenie, popadając w narrację właściwą przypadkom psychiatrycznym. W moim przekonaniu rzucanie się po scenie aktorów, histeryczne wygibasy świadczą najczęściej o ubogości środków wyrazu i intelektualnych władz umysłowych reżyserów. “Pieśni Leara” dowodzą, że jeśli się ma coś do opowiedzenia i dysponuje się środkami ekspresji, nad którymi się panuje i swobodnie nimi dysponuje, nie trzeba histeryzować na scenie, a emocjonalna powściągliwość, umiejętnie dozowane doświadczenia bólu, cierpienia i nadziei docierają do widzów w formie, że tak powiem – krystalicznej. Krwawa sztuka Szekspira otrzymała formułę syntetycznych emocji. I to jest najpoważniejsze osiągnięcie tego niebanalnego spektaklu.

Prawdziwym zwieńczeniem “Pieśni Leara” jest scena lamentacji, kończąca przedstawienie. Śmierć sióstr i Kordelii jest opłakiwana w tej scenie. Lament skrzy się dosłownie różnymi poziomami ludzkiej rozpaczy ? od wrzasku po skomlenie!
Nic dziwnego, że po tej scenie publiczność żegnała aktorów gromkimi brawami, na które twórcy “Pieśni Leara” w pełni zasłużyli.