Wydawało się kilka miesięcy temu niemożliwe, żeby bydgoszczanie nie dali Platformie Obywatelskiej czerwonej kartki za sposób traktowania naszego miasta przez władze rządzącej partii w Warszawie i Toruniu. Mam na myśli przede wszystkim kłamstwa na temat S5 i sposób dzielenia środków unijnych. Tymczasem prezydent z PO wygrał wybory. To wbrew logice. Czy może w całkowitej zgodzie z logiką?

Przywykliśmy już do nienormalnego postępowania mediów. W normalnych krajach media patrzą władzy na ręce i opisują każdą wtopę. W Polsce media zajmują się krytykowaniem opozycji. Ten model obowiązuje też w Bydgoszczy. Zauważyłem pewną zadziwiającą prawidłowość. Kiedy portal bydgoszcz24 publikował artykuł, na podstawie którego można było dojść do przekonania, że coś jest nie tak, jak należy, natychmiast zaprzyjaźnione z ratuszem media – chodzi mi o dwie bydgoskie gazety – spieszyły na ratunek i sprawa ulegała rozmyciu.

Gdyby największe bydgoskie media nie lukrowały rzeczywistości, przedstawiały rzeczy, jak się one faktycznie mają, gdyby nie panowała zmowa milczenia w różnych sprawach, Bruski nie miałby najmniejszych szans na reelekcję.

Nie mogę jednak kategorycznie twierdzić, że wszyscy głosujący na Bruskiego ulegli manipulacji. Wiele osób w ogóle nie czyta gazet. Wyrabia sobie zdanie na podstawie tego, co widzi. A w mieście się dużo dzieje. Mieszkańcy nie zajmują się dociekaniem, kto zainicjował jakieś działania. Im to żabka plum. Ważne, że coś nowego powstaje w mieście. Zdaniem moich sąsiadów, budowa nowego dworca PKP to zasługa prezydenta Buskiego.

Bydgoszcz24 dworowała sobie z ?niespodziewanych? i ?spontanicznych? wizyt w mieście VIP-ów z Warszawy. Ale na pewną grupę mieszkańców to podziałało. Oto przyjeżdża sama pani premier albo jakiś ważny minister, żeby pochwalić Bruskiego.

Nie czepiam się kończenia inwestycji i przecinania wstęg tuż przed wyborami. Tak postępują rządzący na całym świecie. Bruski chciał uchodzić za tego, który buduje. Nawet to nośne hasło nie uratowałoby go przed klęską w wyborach, gdyby miał naprawdę groźnego konkurenta. Miał dwóch. Ale pozornie groźnych.

Dombrowiczowi, kiedy był prezydentem, udało się zrazić do siebie bardzo wiele środowisk. Podobno nawet urzędnicy miejscy mieli dość jego niektórych pupilków. Wątpię, by bardzo tęsknili za Dombrowiczem. Kibice Zawiszy, zwani przez ?Gazetę Wyborczą? kibolami, nienawidzą Osucha, a więc przy okazji również Bruskiego. Nikt mi jednak nie wmówi, że z tego powodu polubili poprzedniego prezydenta. Nie cierpieli Dombrowicza i dalej go nie znoszą. Dlatego najprawdopodobniej nie odniósł skutku apel internetowy do kibiców, żeby w drugiej turze głosowali na rywala Bruskiego.

Pozornie groźnym kontrkandydatem był Marek Gralik. Z całkiem innym powodów niż Dombrowicz. Gralik nie wywoływał żadnych emocji. Jako radny od kilku kadencji dał się zapamiętać jako jednostka całkowicie bezbarwna. Tymczasem w kampanii wyborczej pojawił się we wcieleniu jastrzębia.

Bardzo dobrze wypadał Gralik w debatach. Zręcznie atakował Bruskiego, ale powinien to robić przez minione cztery lata jako radny. Mieszkańcy powinni znać jego nazwisko jako największego krytyka prezydenta Bruskiego. Mocno podejrzewam, że mimo kampanii większości nadal kojarzy się z belfrowaniem. Gdyby faktycznie był drapieżnikiem, bydgoszczanie by o tym wiedzieli.

Gralik zaszkodził sobie populizmem w ostatniej fazie kampanii wyborczej (bilet za złotówkę), a Dombrowicz nieudanym procesem w trybie wyborczym. Odświeżył o sobie pamięć jako osoby małostkowej, pamiętliwej i zawziętej. To mu odebrało przypuszczam pewną ilość głosów.

Suma summarum, Bruski nie mógł tych wyborów przegrać.