Z cyklu „Ślepym trafem”.
Od pięciu lat jestem niewidomy. Od kilku miesięcy chodzę samodzielnie bądź z instruktorem po ulicach Bydgoszczy. To, co spotykam po drodze, przypomina brutalną grę miejską, opartą o zasady twardej szkoły przetrwania. Często w grę nie wchodzą finanse, tylko zwykła bezmyślność...
Pewien mój widzący znajomy zapytał mnie ostatnio o nowości, które pojawiły się wraz z remontem ronda Grunwaldzkiego w Bydgoszczy. Zwrócił uwagę na żółte płytki z wypustkami, które znajdują się przed przejściem dla pieszych. Pytał, czy są one wyczuwalne dla niewidomych. On sam starał się butem wyczuć różnicę w fakturze w odniesieniu do sąsiadujących zwykłych płytek. Nie mógł znaleźć takiej różnicy.
Nie dziwi mnie to, bo różnice są naprawdę minimalne. Prawdopodobnie te przejścia przygotowywał widzący, potem widzący odbierał, a inny widzący inkasował pieniądze. Takie płytki z wypustkami musiały się znaleźć, ponieważ teraz dba się o likwidację barier dla niepełnosprawnych. Można było je zrobić lepiej, ale to pewnie byłoby droższe. Korzystniej zatem zrobić, co trzeba, ale za mniejsze pieniądze. Biznes się kręci, a nikt się nie może czepiać.
Takie płytki z wypustkami są niezwykle istotne dla ludzi z wadami wzroku. Dla niedowidzących ważny jest żółty kolor tych płytek. Dla niewidomych – ich wyrazistość i odpowiednie ułożenie względem krawężnika. Wypustki powinny być duże i łatwo wyczuwalne. Takie, jakie możemy zaobserwować np. na bydgoskim Dworcu Głównym. Tam wykonawca postawił na jakość. Pasek takich płytek powinien znajdować się równolegle do krawężnika, mniej więcej pół metra od niego. Niewidomy ustawia się wówczas na tym pasku i pójdzie prosto przez przejście dla pieszych. Przejdzie bezpiecznie na drugą stronę ulicy.
Zupełnym zaprzeczeniem tej idei jest taki żółty pasek z wypustkami na przejściu przez tory tramwajowe obok Wyższej Szkoły Gospodarki. Tam ten pasek został położony półkoliście! Inaczej mówiąc – niewidomy ma wielką szansę, aby zgodnie z prawidłami sztuki wejść na torowisko i zupełnie nieoczekiwanie wylądować na środku skrzyżowania dwóch ulic!
Od ronda Grunwaldzkiego odchodzi w głąb ulicy Grunwaldzkiej tak zwany rowek prowadzący. Jest to rodzaj szyny, w którą niewidomy wkłada laskę i może bezpiecznie iść przed siebie. Wykonawca zapomniał, że unieruchomiona biała laska w rowku nie pozwala badać okolicy. Niewidomy zatem minie wszystkie trzy wiaty przystankowe, ponieważ nie ma do nich rozgałęzień z takiej szyny.
Rowek kończy się zupełnie nieoczekiwanie w połowie budynku spółdzielni mieszkaniowej. Po co zatem taki rowek? Ano został wyodrębniony na fakturze, przyjęty i opłacony. I niech ktoś teraz powie, że miasto nie dba o niewidomych!
Taki rowek prowadzący w okolicach rondach Grunwaldzkiego byłby niezwykle potrzebny, ale w innym miejscu. Jedna strona ronda ma obecnie aż pięć pasów ruchu. To niezwykle długi odcinek do przejścia. Gdyby poprowadzić taki rowek przez środek przejścia dla pieszych, to niewidomy miałby pewność, że nie skręci przypadkowo w prawo lub w lewo i że bezpiecznie przejdzie na drugą stronę we właściwym miejscu.
Niektóre z naszych przejść mają wadliwie ustawioną sygnalizację dźwiękową. Tak zwane klikacze są słabo słyszalne, albo, co gorsza, jedno ze świateł ma klikacz dużo głośniejszy. Łatwo można pomylić się w ocenie i słysząc głośniejszy klikacz z innego przejścia wejść prosto pod nadjeżdżający samochód. Prawdopodobnie nikt nie pytał niewidomych o zdanie w tej sprawie.
Kolejną przeszkodą są krawężniki przy przejściach, które paradoksalnie zostały zmienione na potrzeby osób niepełnosprawnych. Schodzą płynnie na jezdnię i często nie można laską wyczuć różnicy pomiędzy końcem chodnika a początkiem jezdni. Rozwiązanie idealne dla osób na wózkach, ale groźne dla niewidomych.
Ideałem byłby podział takiego przejścia na dwie części: jedną z krawężnikiem dla niewidomych, drugą schodzącą łagodnie – dla wózkowiczów. Na tak szerokie spojrzenie wobec niepełnosprawności przyjdzie nam jednak pewnie poczekać.
Przechodząc do kwestii komunikacyjnych, muszę pochwalić naszych sąsiadów z Torunia. U nas klikacze przy przejściach dla pieszych odzywają się tylko wtedy, gdy jest zielone światło dla pieszych. W Toruniu oprócz tego jest także tzw. sygnał oczekujący, który pozwala zlokalizować niewidomemu przejście dla pieszych. Kolejne świetne toruńskie rozwiązanie – na przystankach można wcisnąć guzik informujący o najbliższym autobusie czy tramwaju. U nas o przyjeździe takiego pojazdu informują niedostępne dla niewidomych wyświetlacze. Dobre rozwiązania warto powielać.
Stoimy już jednak na przystanku w Bydgoszczy, przyjeżdża oczekiwany autobus. Otwierają się drzwi, ludzie wsiadają i wysiadają. Dokładnie po 4 sekundach od zatrzymania pojawia się komunikat głosowy informujący o numerze tego autobusu. Jeżeli wsiadających i wysiadających nie było dużo, to niewidomy zostanie na przystanku, bo nie zdąży wsiąść.
Kolejna kwestia – ściszanie bądź wyłączanie gadaczki w autobusach i tramwajach. Rozumiem, że przez 8 godzin każdemu kierowcy znudzi się wysłuchiwanie komunikatów o kolejnych przystankach. Dla nas jednak jest to niezwykle istotne. Nie tylko zresztą dla nas – także dla ludzi starszych czy schorowanych.
Wreszcie idziemy chodnikiem obok ulicy. Zgodnie z zasadami bezpieczeństwa niewidomy powinien trzymać się zewnętrznej krawędzi chodnika w stosunku do jezdni. Zwykle oznacza to spacer wzdłuż murów kamienic. Tu pomysłowość ludzka nie zna granic! Na drodze pojawiają się lampy, znaki drogowe, kosze na śmieci itp. Wszystko, co mogłoby znaleźć się tuż przy jezdni!
Studiowałem ostatnio projekt ustawy o dostępności +. Teraz trwają konsultacje społeczne tego projektu. Konkretów tam niewiele, rozwiązania szczegółowe mają znaleźć się w ustaleniach poszczególnych ministerstw. Są jednak dwie niezwykle obiecująco kwestie. Po pierwsze: instytucje, które nie zapewnią dostępności wszystkim niepełnosprawnym mają płacić kary z przeznaczeniem na Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Wtedy pieniądze popłyną szerokim strumieniem i PFRON będzie pewnie najbogatszą instytucją w kraju. Pytanie, co zrobić z tak gwałtownym napływem gotówki? Widząc obecne funkcjonowanie tej instytucji, obawiam się, że na naszych ulicach niewiele się zmieni.
Drugą, dużo lepszą wiadomością, jest zapowiedź powołania rady dostępności. Ma ona składać się z osób, które ustalą standardy dostępności w odniesieniu do całego kraju. Jest szansa, że z tego grona wyjdzie wiele ciekawych i pożytecznych rozwiązań. Warunek jest jeden: właściwy dobór członków takiej rady.
Byłem raz świadkiem odbioru nowoczesnych wagonów bydgoskiej Pesy przez ekipę z Polskiego Związku Niewidomych. Zupełnie przypadkowo jechałem tym samym pociągiem. Grono osób niedowidzących obchodziło wraz z kolejarzami cały wagon, oglądało rozwiązania techniczne. Jedyna niewidoma w tym gronie usiadła w fotelu i do końca tej inspekcji nie ruszyła się z miejsca. Można zatem powiedzieć, że my sami, my niewidomi, wycofujemy się na własne życzenie z życia społecznego!
Na zakończenie tych nieco gorzkich dywagacji postawię olbrzymi własny +. Niezależnie od ustawowych rozwiązań, urzędniczej bezmyślności podczas tych moich spacerów z białą laską spotykałem się z niezwykłym zjawiskiem: ze zwykłymi ludźmi, którzy w każdym momencie oferowali swoją pomoc. Dochodzę do wniosku, że znieczulica to wymysł dziennikarzy! Jak widać, nasze społeczeństwo w dużo większym stopniu osiągnęło dostępność + na tym najniższym, oddolnym, ludzkim poziomie, niż całe nasze otoczenie urzędniczo – polityczne.