Powołane z wielkim rozmachem spółdzielnie socjalne miały aktywizować zawodowo osoby tzw. wykluczone. Miała być to forma wyciągania tych ludzi z niebytu, pomocnej dłoni państwa, wyrównania szans. Uwarunkowania prawne i realia sprawiają, że padają kolejne spółdzielnie socjalne, a ci, którzy z trudem utrzymują się na rynku, stają się chlubnym wyjątkiem potwierdzającym niechlubną regułę.

Nie każdy zapewne wie, czym jest spółdzielnia socjalna . Otóż jest to specyficzne przedsiębiorstwo pracy, które stworzyć mogą osoby rekrutujące się z kilku konkretnych grup. Spółdzielnię socjalną mogą założyć osoby niepełnosprawne, byli więźniowie, bezdomni, bezrobotni. Taka forma zatrudnienia miała stanowić dla nich pomost do wyjścia w kierunku osób aktywnych zawodowo.

Paradoksy pojawiają się już przy początkach takich przedsięwzięć. Aby dostać od państwa dofinansowanie na stworzenie miejsca pracy trzeba zapewnić sobie miejsce działalności. Inaczej mówiąc, trzeba mieć wynajęty lub kupiony lokal. Jeżeli jednak przed założeniem spółdzielni wyda się choćby złotówkę (np. na zakup bądź wynajem), to taka dotacja na miejsce pracy przyszłego spółdzielcy nie należy się. Prawodawca wyszedł z założenia, że skoro ktoś inwestuje pieniądze przed założeniem firmy to znaczy, że nie trzeba jemu pomagać. Istny paragraf 22!

Drugi przykład: w chwili otrzymywania wkładów spółdzielczych każdy z przyszłych spółdzielców musi w jakiś sposób zagwarantować państwu, iż faktycznie chce pracować i nie zerwie umowy przed upływem roku albo dwóch. W tym momencie przyszły spółdzielca musi wykazać się rodzajem poręczenia bankowego. Zastanawiam się, kto może poręczyć za byłych więżniów, czy za bezdomnych! Z całym szacunkiem dla tych osób.

Podstawą prawidłowej, normalnej działalności spółdzielni jest odpowiedni dobór ludzi. Jest to sprawa niezwykle istotna. W spółdzielni wystarczy jedna negatywnie, roszczeniowo nastawiona osoba, aby zniszczyć całe dzieło. Jak to w życiu bywa – wiadomo. W naszym regionie jeszcze rok temu istniała spółdzielnia utworzona przez kilka bezrobotnych pań. Miały świetny pomysł. Zajmowały się prowadzeniem kawiarni połączonej z salonem kosmetycznym. Miały pracę. Bardzo szybko okazało się, że każda z nich chciała rządzić w spółdzielni. Dziś tej firmy już nie ma.

Inny przykład: w jednej z bydgoskich spółdzielni doszło do rozłamu w łonie kierownictwa. Buntownicy wyprowadzili ze spółdzielni najlepszych pracowników. Stworzyli inną firmę i dziennikarzowi opowiedzieli o rzekomych winach szefostwa. Dziś ta spółdzielnia jest w koszmarnej sytuacji finansowej.

Nawet przy doskonałym doborze ludzi konflikty w spółdzielni są wysoce prawdopodobne. W spółdzielniach nie ma czasu na przetestowanie wzajemnych relacji, na sprawdzenie przydatności każdego z potencjalnych spółdzielców do pracy. Każdy z założycieli momentalnie staje się pełnoprawnym spółdzielcą, którego bardzo trudno wyrzucić nawet za oczywiste przewiny. W ten sposób firmy, które miały promować osoby słabsze, wykluczone mają słabszą pozycję niż firmy komercyjne już na początku swojej działalności.

Konfliktom wewnątrz spółdzielni socjalnych sprzyjają niejednoznaczne przepisy. Z jednej strony teoretycznie każdy z członków spółdzielni jest współwłaścicielem firmy. Z drugiej – w oczach kontrolerów (np. PIP czy Sanepidu) za wszelkie ewentualne niedociągnięcia odpowiedzialność materialną ponosi personalnie prezes bądź zarząd spółdzielni. Nic dziwnego, że często dochodzi do swoistej schizofrenii. Kiedy chodzi o egzekwowanie praw pracowniczych spółdzielców, to oni są współwłaścicielami firmy. Kiedy natomiast trzeba podejmować odpowiedzialne decyzje, ryzykować majątkiem czy chociażby zapewnić w ciepłe dni wodę pracownikom, to nagle ci współwłaściciele mówią: ?Pracodawca ma obowiązek!?. Pracodawca – czyli oczywiście prezes lub cały zarząd.

Bardzo duży entuzjazm panuje zazwyczaj na początku całego przedsięwzięcia. Wtedy wszyscy spółdzielcy są pełni zapału, gotowi góry przenosić. Z czasem nieuchronna hierarchia zawodowa powoduje, iż część spółdzielców przyjmuje postawy roszczeniowe czy wręcz buntownicze. Wydaje mi się, że takie negatywne postawy z powodów zrozumiałych są nasilone u osób niepełnosprawnych. Większość z tych ludzi nosi w sobie zadrę, olbrzymi żal wobec świata za to, co ich spotkało. Wiadomo zaś, że złe emocje rodzą złe działania. W takich spółdzielniach tylko silna rola lidera potrafi uchronić firmę przed upadkiem.

Można powiedzieć, ze w 99 % los spółdzielni zależy od właściwego doboru osób zakładających daną firmę, od ich mądrości. Tej mądrości musi być wiele, bo niemal na każdym szczeblu państwa widzimy przykłady obojętnego bądź nawet wrogiego podejścia do tego typu form zatrudniania. Samorządy wbrew ustawowym obowiązkom nie angażują się specjalnie w pomoc dla spółdzielni socjalnych. W naszym regionie jedna z takich spółdzielni za wspólnika ma gminę miejską. Dochody tej spółdzielni w części wracają zatem do kasy miejskiej. Czy oznacza to, że gmina dba o zlecenia dla tej spółdzielni? Otóż niekoniecznie. Inna spółdzielnia założona ze wspólnikiem w postaci podbydgoskiej gminy prowadzi parking miejski. Okazuje się, że za tę usługę otrzymuje od swojego wspólnika, czyli gminy, mniej niż pilnująca poprzednio parkingu firma komercyjna.

Mistrzostwem świata jest uzyskanie od gminy umowy użyczenia lokalu zamiast najmu. Nie słyszałem o przypadkach przekazania przez gminę obiektów na rzecz spółdzielni socjalnych. Powie ktoś, że trudno faworyzować jeden podmiot gospodarczy kosztem drugiego i będzie miał racje. Nikt nie mówi tu o faworyzowaniu. Mamy do czynienia z bardzo specyficzną firmą, której z mocy prawa należy się wyrównanie szans wobec firm komercyjnych. Jeżeli ktoś myśli, że spółdzielnia socjalna złożona z osób niepełnosprawnych będzie pracowała w sposób równie wydajny jak komercyjna firma zatrudniająca specjalistów, to jest w błędzie. Wysoko wyspecjalizowane przedsiębiorstwa zawsze wygrywają z garstką zapaleńców, których celem istnienia jest aktywizacja zawodowa i którzy rozpoczęli działalność w imię przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu. Te osoby chcą same złowić rybę, potrzebują jedynie wędki – czyli pomocy samorządów i państwa.

Przejdźmy teraz do uwarunkowań na poziomie ogólnopaństwowym. Jak zaznaczyłem na wstępie, prawodawca w żadnym miejscu nie podkreślił odrębności takiej formy zatrudnienia, jak spółdzielnia socjalna. Oznacza to na przykład, że jeżeli spółdzielcy w imię dobra wspólnego zgodnie przekraczają normy pracy, to prawo pracy łamie pracodawca ( prezes lub zarząd). Tak dzieje się też w przypadku wszystkich mandatów, które są nakładane na spółdzielnie socjalne.

Dotacje do wynagrodzeń dla osób niepełnosprawnych otrzymuje zarówno firma komercyjna, jak i spółdzielnia socjalna. W tym wypadku prawodawca obdzielił razami po równo te obie formy działalności. W 2012 sejm przyjął nowelizację ustawy o refundacjach kosztów pracowniczych z PFRON. Wspomniana nowelizacja mówi o tym, iż w chwili kiedy firma ma zaległości w opłaceniu ZUS przekraczające 14 dni, to dotacja musi być zwrócona. Oznacza to ukaranie spółdzielni socjalnej za to, że ma za mało pieniędzy.

Pewnej spółdzielni brakowało na opłacenie składek ZUS, ale po czasie uregulowała te należności. Dziś w imię tego idiotycznego przepisu przed spółdzielnią tą pojawia się widmo bankructwa. PFRON w oparciu o wspomniany przepis zażądał zwrotu kilkudziesięciu tysięcy złotych. A przecież wiadomo, że przy braku kapitału w spółdzielniach socjalnych zakończy się to zniszczeniem firmy, likwidacją miejsc pracy, zmarnotrawieniem ludzkiego potencjału. W ten sposób parlamentarzyści zamienili PFRON – instytucję powołaną rzekomo do obrony praw niepełnosprawnych – w likwidatora.
Jakoś tak się dziwnie składa, że większość spółdzielni socjalnych po dwóch, trzech latach działalności upada lub zmienia formę funkcjonowania. Niebagatelną rolę odgrywa tu fakt, iż refundacja ZUS-u pracodawcy w tym okresie zmniejsza się od 100% do zera.

Przedstawiłem tu tylko kilka przykładów mało konsekwentnej pomocy państwa, samorządów adresowanej do tak specyficznego tworu, jakim jest spółdzielnia socjalna. Warto, aby szereg instytucji państwowych i samorządowych, przypomniało sobie o ustawowym obowiązku wspierania takich przedsięwzięć. Nie można traktować spółdzielni socjalnej na równi z firmą komercyjną. Równe traktowanie w tym przypadku oznacza wsparcie dla słabszych. Inaczej kolejne spółdzielnie socjalne będą padać jak muchy w zetknięciu z brutalnym rynkiem i urzędniczą rzeczywistością. A przecież chyba nie to było zamysłem prawodawcy, który powołał spółdzielnie socjalne do życia.