Gościem specjalnym kolejnego spotkanie Klubu Historycznego im. Stefana Roweckiego „Grota”, które odbyło się tym razem w sali Bydgoskiego Marca 1981 r. urzędu wojewódzkiego w Bydgoszczy, był prof. Wojciech Skóra. Mówił o mjr. Janie Żychoniu oraz o działalności bydgoskiej ekspozytury wywiadu II RP.
Zebranych powitał dr Przemysław Wójtowicz z bydgoskiego IPN i przedstawił prelegenta. Prof. Wojciech Skóra jest kierownikiem Zakładu Historii XX wieku w Akademii Pomorskiej w Słupsku, członkiem Instytutu Kaszubskiego, Instytutu Bałtyckiego w Gdańsku, Gdańskiego Towarzystwa Naukowego, Polskiego Towarzystwa Historycznego. Specjalizuje się w badaniach nad historią stosunków międzynarodowych XX wieku, historią Pomorza, zajmuje się zagadnieniami związanymi z wywiadem wojskowym, szczególnie polskim wywiadem wojskowym działającym na Pomorzu.
Prelegent na wstępie uznał za nieco naciągane sformułowanie, jakoby Bydgoszcz była stolicą wywiadu II RP, ale jednocześnie przyznał, że w latach 30. XX wieku była jednym z najważniejszych miast na mapie polskiego wywiadu. - Jeżeli dodać do tego jeszcze Rejewskiego, dodać do tego historię związaną z Enigmą, to rzeczywiście Bydgoszcz może starać się o to, żeby wywiad był jednym z elementów rozpoznawania Bydgoszczy i jej tożsamości na tle reszty kraju – uważa prof. Wojciech Skóra.
Z optymizmem odniósł się do dyskusji, która toczyła się na bydgoskim podwórku na temat Jana Żychonia, po tym jak wojewoda Mikołaj Bogdanowicz nadał jego imię jednej z fordońskich ulic. Uznał, że cały ten szum może być swoistym przełomem, przesileniem, które rozwieje pewne wątpliwości i dzięki temu można będzie oczekiwać równie godnego upamiętnienia jego osoby, jak Mariana Rejewskiego.
W trakcie wykładu dowiedzieliśmy się, że to dzięki mjr. Żychoniowi w Bydgoszczy usytuowano w 1930 r. siedzibę jednej z ekspozytur wywiadu. Jeśli chodzi o zarzuty, które stawiali mu inni oficerowie „Dwójki”, to zostały one sądownie oddalone podczas II wojny światowej.
Kwestie jego działania na rzecz Niemiec lub pod ich kontrolą nie znalazły również potwierdzenia w źródłach niemieckich. Dokumenty niemieckie, w tym wspomnienia ich oficerów wywiadów (np. Oskara Reille), są natomiast świadectwem, że Niemcy z respektem odnosili się do działalności mjr. Żychonia. W znajdujących się w Berlinie blisko 200-stronicowych aktach dotyczących Żychonia można odnaleźć raport, w którym tak został przedstawiony: „człowiek bezwzględny, który nie cofa się przed żadnymi środkami, żeby osiągnąć cel, jest brutalny, krańcowo niebezpieczny, bo skuteczny”. Prof. Skóra stwierdził, że Żychoniowi daleko było do Dekalogu, ale jednocześnie zaznaczył, że oficerowie wywiadu nie mogą żyć zgodnie z zasadami chrześcijańskimi, bo byliby nieefektywni.
Archiwa niemieckie wskazują, że w Berlinie nie wiedziano nic na temat sztandarowej akcji bydgoskiej ekspozytury wywiadu tj. „Ciotki”, zwanej potem akcją „Wózek”. Polegała ona na przeglądaniu (tzw. „ciotkowaniu”) poczty niemieckiej przewożonej tranzytem kolejowym z Prus Wschodnich do Rzeszy właściwej, podczas przeładunku w Tczewie. Jak się okazuje, polscy wywiadowcy dokonywali ok. 50 tys. zdjęć niemieckiej korespondencji rocznie. Niemcy do czasu przejęcia akt wywiadu, zdeponowanych w warszawskim Forcie Legionów, po zajęciu stolicy we wrześniu 1939 r., nie znali także dokładnej siatki agentury, jaką dysponowała bydgoska „Dwójka”, rozciągającej się na linii Hamburg-Berlin-Kłajpeda.
Przybliżając genezę sił wywiadowczych, prof. Skóra zwrócił uwagę, że ich dynamiczny rozwój przypadał na okres I wojny światowej. W 20-lecie międzywojenne krąg najważniejszych państw wchodził już z dobrze rozwiniętym wywiadem. Dla II Rzeczypospolitej istnienie wywiadu było koniecznością, ze względu na położenie między Niemcami a Rosją Sowiecką, a także na fakt, że sojusznicy byli względnie daleko. Ponadto odradzająca się Polska swoje granice wywalczyła zbrojnie, z większością państw sąsiadujących była zantagonizowana. Werbunek agentów odbywał się według tzw. zasady 4xp. Kierowano się: patriotyzmem, pieniądzem, przymusem (poprzez szantaż) oraz poczuciem krzywdy.
Za błędne prelegent uznał powierzenie wywiadu de facto wojsku, którego działalność stanowiła 90% działań wywiadowczych. Co prawda istniały komórki wywiadowcze w straży granicznej czy policji jak również cywilne, ale to „były strumyki przy rzece”, jaką był wywiad wojskowy, do którego przepływały wszystkie informacje. Obecny wywiad polski prof. Skóra uznał za lepiej zorganizowany niż w okresie międzywojennych, gdyż zajmują się nim 4 służby - po dwa wywiady i kontrwywiady (wojskowe i cywilne). W okresie międzywojennym lepiej zorganizowani wywiadowczo od Polski byli zarówno Niemcy, jak i Sowieci. Posiadali oni po kilka struktur wywiadowczych, co powodowało rywalizację między nimi oraz wzajemną kontrolę.
Początkowo główny polski ośrodek wywiadowczy na Pomorzu umiejscowiony był w Wolnym Mieście Gdańsku, który uchodził za istną arkadię dla szpiegów. Sprzyjał temu chociażby brak karalności za działalność szpiegowską w prawie gdańskim. Na mapie wywiadowczej był miejscem krzyżowania się dróg agentów porównywalnym z takimi ośrodkami, jak Berlin, Wiedeń, Tanger czy Genewa.
Wspomniana placówka wywiadowcza w Gdańsku powstała w 1920 r., a na jej czele stał Karol Dubicz-Penher. Siatka szpiegowska została stworzona tam poprzez werbunek grupy polityków oraz dziennikarzy. Na potrzeby polskiego wywiadu pracowało odpłatnie kilku członków parlamentu gdańskiego, a dziennikarze pisali teksty prezentujące polski punkt widzenia. Po I wojnie światowej skorzy do podjęcia współpracy, która wiązała się ze wsparciem finansowym, okazali się mieszkający tam Niemcy.
Sytuacja zmieniła się w 1923 r., kiedy powstała w Gdańsku placówka niemieckiej Abwehry, z Oskarem Reille na czele. Niekorzystnym dla polskiego wywiadu stało się coraz śmielsze postępowanie niemieckiego odpowiednika. Z czasem dochodziło do uprowadzania polskich agentów i wywożenia ich na teren Prus Wschodnich, gdzie następnie byli sądzeni i skazywani za szpiegostwo.
Gdańsk przestał być arkadią dla polskich agentów. Na chwilę jeszcze złapała oddech nasza gdańska placówka wywiadowcza w 1928 r., kiedy na jej czele stanął uchodzący za cudowne dziecko polskiego wywiadu Jan Żychoń, który ją rozbudował i zreorganizował. - Zwalnia całą dotychczasową kadrę i przyjmuje nowych pracowników, poddając ich drobiazgowej weryfikacji – weryfikacji przez praktykę, dając im zadania, patrząc, jak się z nimi uporają. Jeżeli były tam jakieś potknięcia, nie miał żadnych wahań, żeby ich zwalniać. Zawsze w placówkach kierowanych przez Żychonia była duża fluktuacja kadrowa – opisał postępowanie bohatera prelekcji goszczący w Bydgoszczy naukowiec.
Ten sposób działania był przyczyną sukcesów Żychonia. W 1929 r. doszło jednak do wydarzenia, które wyhamowało początkowy impet. Podczas jednego ze spotkań towarzyskich polskich oficerów wywiadu, które odbywało się w mieszkaniu Żychonia, doszło do wypadku - zginął od strzału w głowę por. Grunwald. Sprawa została nagłośniona w prasie. Przypomniano o wcześniejszych samobójstwach polskich oficerów i zaczęła się nagonka, m.in. na Żychonia.
Coraz cięższe warunki pracy powodują, że Żychoń postuluje przeniesienie placówki do Bydgoszczy, gdzie stosunek liczebności ludności polskiej do niemieckiej był odwrotny niż w Gdańsku. Umiejscowienie siedziby ekspozytury wywiadu w naszym mieście związane było z reorganizacją struktury całej „Dwójki”. Bydgoszcz leżała w połowie drogi miedzy Gdańskiem i Poznaniem, w których likwidowano dotychczasowe placówki i dokonywano fuzji tamtejszych ekspozytur. Posiadała tez dobrą sieć komunikacyjną i własne lotnisko. Lepsze warunki na pozyskanie lokali w Bydgoszczy przesądziło, że siedzibą nie stał się rozważany wówczas także Toruń.
Okres bydgoski w życiu Jana Żychonia (1930-1939), to, zdaniem prof. Skóry, czas jego szczytowych osiągnięć. Apogeum kariery tego oficera przypada na lipiec 1940 r., kiedy to zostaje szefem wywiadu wojskowego, którym kieruje do lutego 1944 r. Był to jednocześnie początek końca kariery Jana Żychonia.
Oficerowie służący przed wojną na mniej skutecznym kierunku wschodnim, tj. mjr Tadeusz Nowiński (jego poprzednik na stanowisku szefa wywiadu) oraz kpt Jerzy Niezbrzycki, zaczęli podważać jego przedwojenne sukcesy. Podczas spotkań towarzyskich rozpuszczano wieści, że Żychoń to zdrajca, współpracownik niemiecki, że jego sukcesy są przereklamowane i niemożliwe do osiągnięcia bez pomocy Niemiec. Zaczęła się stopniowa izolacja i podważanie jego autorytetu.
Co prawda Żychoń wytoczył proces swym oponentom, który w zasadzie wygrał (wykazał brak dowodów na współpracę z Niemcami), ale plotkom głowy nie uciął. Z tego powodu wystąpił w lutym 1944 r. o przeniesieni do jednostki liniowej. Wziął udział w bitwie pod Monte Cassino, gdzie został ranny i nazajutrz w wyniku odniesionych ran zmarł. Został pochowany na cmentarzu polskich żołnierzy.
Zdjęcia: Przemysław Wójtowicz