Fikcyjny rozwód i pseudopojednanie
PO i SLD podpisały w minionym tygodniu umowę koalicyjną. Ugrupowania rzekomo się pogodziły, po hucznym rozwodzie ogłoszonym kilka miesięcy przed zeszłorocznymi wyborami samorządowymi. A przecież nie było żadnego rozwodu w 2014 roku, tylko megaściema. Obie partie uznały, że osiągną lepszy wynik wyborczy, udając rozstanie. Dla stworzenia pozorów prezydent odwołał zastępcę z SLD, ale pozostawił towarzyszy Jana Szopińskiego na wszystkich kierowniczych stanowiskach i w radach nadzorczych spółek komunalnych. To był rozwód z zachowaniem małżeńskiej wspólnoty majątkowej, czyli fikcyjny.
W poprzedniej kadencji Platforma mogła lekceważyć koalicjanta. W ważnych głosowaniach głosy SLD nie były bezwzględnie potrzebne. Zawsze można było liczyć na ratunek ze strony radnych z klubu Dombrowicza. Raz ratował Bruskiego z opałów Maciej Grześkowiak, innym razem Maciej Eckardt, jeszcze innym Tadeusz Kondrusiewicz.
Obecnie PO musi szanować SLD. Bezwzględnie. Ani klub radnych PiS, ani tym bardziej Bogdan Dzakanowski, nie zagłosują zgodnie z wolą Bruskiego, gdy koalicjant wierzgnie.
Dlatego podpisana została cudaczna umowa koalicyjna. Radni SLD zagwarantowali sobie prawo do odmiennego głosowania w najważniejszych dla miasta kwestiach. Zwiefka i Szopiński ściemniali, że zamierzają z czasem wypracować wspólne stanowisko w sprawach budzących kontrowersje. W czasach ich młodości taką nawijkę nazywano bujdą na resorach. Oni teraz muszą się ?pięknie różnić?, ponieważ zbliżają się wybory prezydenckie i parlamentarne. A po wyborach? Bydgoski SLD pokazał w poprzedniej kadencji do czego jest zdolny dla zapewnienia dobrze płatnych stanowisk wybranym osobom.
Bez fotoszopu i bez konkursu
Małgorzata Stawicka wygrała konkurs na dyrektora Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Żninie, a Bogna Wojciechowska-Blachowska została wicekuratorem oświaty. Kandydatka na prezydenta Bydgoszczy, która przerąbała mimo kosztownej kampanii, przekonała się przy tej okazji, że udawanie o dwadzieścia lat młodszej nie jest drogą wiodącą do sukcesów. Przydał się jej za to wieloletni konflikt z prezesem MWiK-u. Musiała dogłębnie poznać wroga i posiada obecnie ogromną wiedzę na temat Wodociągów.
Bogna Wojciechowska-Blachowska przerąbała w wyborach do rady miasta. W jej przypadku słaby wynik wyborczy był skutkiem bardzo oszczędnej kampanii wyborczej. Tak jakby dzisiejsza pani wicekurator doskonale wiedziała, że nie musi zabiegać o mandat radnej, bo czeka na nią dobra posada.
Popłynął i na tym się nie skończyło
Nie mijają reperkusje nieszczęśliwej wypowiedzi Rafała Bruskiego podczas poprzedniej sesji rady miasta. Prezydent został zapytany przez radnego opozycji, czy to prawda, że nowe baseny będą pozbawione dodatkowego wyposażenia. Bruski palnął wtedy, że zrobił błąd, pytając dyrektorów szkół o zdanie w tej sprawie, bo wszystkim marzą się wypasione baseny przyszkolne, a on uważa, że pływalnie służą do pływania i nie należy robić z basenów kurortów.
Zareagowało na to palnięcie nawet najbardziej zaprzyjaźnione z Andrzejem Wajdą medium w Polsce. Mimo że specjalizuje się w wyjaśnianiu czytelnikom, jaki głęboki sens kryje się w posunięciach przedstawicieli PO, opublikowało w minionym tygodniu artykuł pt. ?Osiedlowe baseny symbolem bydgoskiego dziadostwa?. Jego autorka poużywała sobie na bydgoskim aktywiście PO.
Ponieważ nie potrafię tak precyzyjnie jak dziennikarka Agory punktować prezydenta, zacytuję fragment: ?Naturalną odpowiedzią byłby brak pieniędzy. Ale jak tę odpowiedź pogodzić z opowieściami Bruskiego o świetnej kondycji finansowej miasta? Dwa tygodnie temu prezydent ogłosił przecież, że poprzedni rok zakończył z nadwyżką budżetową większą, niż planowano, aż o 25 mln zł. Może to więc nie tyle kwestia portfela, co filozofii zarządzania miastem. Filozofii, którą w białych rękawiczkach można nazwać ?optymalizacyjną?. Możemy iść przecież dalej i zoptymalizować funkcje szeregu miejskich instytucji. Po co nam MCK? Może wystarczy remiza? Możemy zoptymalizować Bydgoszcz do, dajmy na to, Aleksandrowa Kujawskiego (bez urazy!).?