Od 1990 roku, kiedy to mieszkańcy odzyskali wpływ na wybór miejskich, rządziły Bydgoszczą różne ekipy. Zmieniali się prezydenci i wiceprezydenci. Jedni byli mniej, inni bardziej lubiani. Jednak dotąd żaden bydgoszczanin nie podniósł ręki na miejskiego notabla. Tymczasem ledwie zaczęła się siódma kadencja rady miasta doszło do takiego zdarzenia. Obiektem agresji stała się w zeszłym tygodniu wiceprezydent Elżbieta Rusielewicz. Zaatakowała ją Renata Wiszniewska.

- Podtykała mi pod nos jakiś wyrok, a poproszona o zostawienie dokumentu w sekretariacie, wpadła w szał; opluła mnie, nazwała ścierwem, szarpała i popychała – skarżyła się mediom opluta wiceprezydent.

Fakt oplucia nie ciekawi mnie tak bardzo jak powód oplucia. – Zaprosiła mnie w Wielki Piątek i tłumaczyła, że powinnam przejść na wcześniejszą emeryturę, bo wyglądam na zmęczoną, a gdy odmówiłam i tak dopięła swego, likwidując naszą placówkę – wyjaśniła plująca.

Pasuwa. Całkowicie solidaryzuję się z panią Wiszniewską.

Platforma Obywatelska przedłużyła obowiązek pracy do 67 roku życia, a tu prominentna działaczka tej partii wysyła kobietę na wcześniejszą emeryturę. Rusielewicz może się cieszyć, że skończyło się na pluciu i szarpaniu. Gdyby o jej seksistowskim podejściu do kobiet o zmęczonym wyglądzie dowiedziały się Środa albo Dunin czy Szczuka, zrobiłyby rwetes na całą Polskę. Może nawet pani wiceprezydent zostałaby bohaterką jakiegoś eseju albo demaskującej panującą w Polsce dyskredytację na tle wyglądu pracy naukowej.

Rafał Bruski się tą sprawą nie zajmował, gdyż miał poważniejszy problem na głowie. W kopercie zaadresowanej do pana prezydenta znajdował się tajemniczy proszek. Poprzedni włodarze miasta nie otrzymywali przesyłek, których zawartością musiały się zajmować służby specjalne. Akurat na początku tej kadencji przyszła do ratusza koperta zawierająca niezidentyfikowaną substancję. To ewidentny znak, że nie będzie nudno w ratuszu w najbliższych latach. Wydaje mi się, że odgadłem, co się w najbliższym czasie wydarzy. Będzie to zakup, którego najbardziej zazdrościć będzie ratuszowi Tomasz Moraczewski.

Bruski wygląda na luzaka. W rzeczywistości to cykor, ciągle trzęsie się ze strachu przed niezadowolonymi z jego posunięć mieszkańcami. Dombrowicz powiedział w trakcie debaty przed drugą turą wyborów, że jego pierwszą decyzją w przypadku wygranej będzie likwidacja elektronicznego zamka w drzwiach do gabinetu, który kazał zainstalować Bruski. Ale zamek elektroniczny chroni prezydenta jedynie przed wtargnięciem kogoś niezaproszonego. Otwarta pozostaje kwestia bezpieczeństwa w trakcie zaplanowanych spotkań.

- Nie mamy ani podstaw prawnych, ani możliwości rewidowania osób, które wchodzą do urzędu – żalił się Rafał Bruski ?Expressowi Bydgoskiemu?. Faktycznie, rewizja osobista przed wejściem do gabinetu prezydenta nie wchodzi w rachubę. Zresztą to średniowieczna metoda. Na lotniskach, oprócz bramek wykrywających metale, rentgena prześwietlającego bagaże i psów szukających narkotyków pojawiają się obecnie tzw. skanery całego ciała.

Full body scanner to urządzenie, które dzięki naświetleniu człowieka milimetrowymi falami radiowymi jest w stanie uzyskać obraz tego, co dana osoba skrywa pod ubraniem.

To nie jest tanie urządzenie, ale najważniejsze jest przecież bezpieczeństwo prezydenta. Przewiduję, że w najbliższym czasie ratusz dokona tego zakupu. To będzie kolejne z serii niezwykłych rzeczy, w które obfitować będzie ta kadencja samorządu bydgoskiego.

Jak na razie mieliśmy tylko opluwanie, wysyłanie na wcześniejszą emeryturę i kopertę z tajemniczym proszkiem. Pora na full body scanner.