Komisja Gospodarki Przestrzennej Rady Miasta Bydgoszczy postanowiła zająć się problemem, jaki stworzył miastu właściciel Tartaku Bydgoszcz, który stanął okoniem i nie chce się ruszyć z miejsca. A na nieszczęście swoje i całej wspólnoty samorządowej miasta Bydgoszczy ciągle stoi tam, gdzie ma przebiegać Trasa Uniwersytecka. Z nową inicjatywą wyszedł Jan Szopiński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, której nikt nie był przeciwny!
Zajęcie się przez Komisję Gospodarki Przestrzennej Rady Miasta Bydgoszczy problemem, jaki stworzył miastu właściciel Tartaku Bydgoszcz Krzysztof Pietrzak, nie nastąpiło tak wprost, bo stosowny punkt w obradach komisji zatytułowany był: "Aktualna sytuacja oraz terminy zakończenia poszczególnych odcinków budowy II etapu Trasy Uniwersyteckiej". Kłopot w poprawnym sformułowaniu pierwszego punktu obrad pokazuje, jak bardzo samym meritum sprawy obciążeni i zafrasowani musieli być jego autorzy.
W każdym razie pełniący obowiązki zastępcy dyrektora ds. inwestycji drogowych Maciej Gust zanim Komisja Gospodarki Przestrzennej zaczęła dyskutować nad problemem, jaki w realizacji Trasy Uniwersyteckiej stwarza urzędnikom Tartak Bydgoszcz, poinformował radnych i gości komisji, że 45% całości prac zostało już wykonanych. Dyrektor Gust do multimedialnej prezentacji wprowadził również zdanie, że wojewoda na koniec marca planuje przeprowadzić egzekucję i oddanie inwestorowi tych fragmentów budowanej drogi, które nie przeszły jeszcze fizycznie w jego władanie.
Po sprawozdaniu dyrektora Gusta atak na prezydenta Bydgoszczy w formie stwierdzeń i pytań przypuścił radny Bogdan Dzakanowski, który stwierdził, że Rafał Bruski miał 7 lat na to, by z mieszkańcami rozmawiać i się dogadać, a tego dogadania nie ma i dlatego zasadne jest pytanie, czy dotrzymany będzie termin 30 czerwca 2018 roku jako data zakończenia inwestycji. Domagał się też obecności ("skoro prezydent nie przyjdzie") doradcy prezydenta Stefana Markowskiego, który - według radnego Dzakanowskiego - odpowiada za prawidłowy przebieg inwestycji. Wtedy rozpoczęła się dyskusja, a właściwie stwierdzenia miejskich urzędników, że sprawa w rozumieniu prawa jest zakończona, bo egzekucja terenu tartaku została dawno ogłoszona i teraz nie ma już możliwości, żeby właścicielowi tartaku wypłacić coś więcej ponad to, co wynika z operatu szacunkowego. Bogdan Dzakanowski wyegzekwował odpowiedź na pytanie, ile kosztuje miasto nadzór inwestorski nad budową: 450 tys. zł.
Wszystkie dylematy i wątpliwości byłyby rozstrzygnięte niezwykle pozytywnie, żeby oczyma wyobraźni dostrzec już wybudowane dwa pasma Trasy Uniwersyteckiej, gdyby nie obecność na posiedzeniu komisji Krzysztofa Pietrzaka, któremu towarzyszyła żona i córka oraz doradca. Wszak wszyscy wiedzieli, że właściciel tartaku nie chce, zgodnie z decyzją zridowską, której nadano nawet klauzulę natychmiastowej wykonalności, zajmowanej nieruchomości opuścić i zadowolić się przyznaną w decyzji wywłaszczeniowej kwotą odszkodowania. Czuło się "gęstą atmosferę". Bo właściwie jak to jest, że procedury wszystkie zostały przeprowadzone, wszystko odbywa się zgodnie z prawem, a "nie pozwalam" pana Pietrzaka ma taką moc, że paraliżuje wszystkie samorządowe i rządowe organy uprawnione do wyegzekwowania prawa. Wyegzekwowania prawa, czyli do wyrzucenia jego i jego rodziny z nieruchomości (budynek mieszkalny + urządzenia tartaku), którą zajmuje już właściwie nieprawnie, bo po decyzji wywłaszczeniowej należy ona już do samorządu województwa i powinna być w rękach inwestora (miasta Bydgoszczy), a ten powinien ją przekazać wykonawcy inwestycji, żeby roboty mógł zakończyć do 30 czerwca.
Co jest z tym naszym demokratycznym państwem prawa? - chciałoby się zapytać. Dlaczego właściwe organy, takie są nieskore do egzekucji prawa? Na to pytanie odpowiedź nie jest prosta. U nas w Polsce, jak wiadomo nic nie jest proste, a już zwłaszcza w Bydgoszczy.
Otóż nie jest to sprawa prosta, bo pan Pietrzak z Tartaku Bydgoszcz nie jest dla urzędu miasta, ZDMiKP i pana prezydenta łatwym przeciwnikiem. A to że nie jest łatwym przeciwnikiem można się przekonać, czytając zyskujący coraz większą popularność profil na Facebooku "Tartak Bydgoszcz", gdzie pan Pietrzak nie owija słów w bawełnę i "jedzie" po wszystkich, a zwłaszcza miejskich notablach, ostro. Walczy o swoje. Należy przy tym zaznaczyć, że pan Pietrzak przegrywa póki co sprawy w sądzie (zaskarżenie przez pana Pietrzaka decyzji o ZRID wojewody, poprawionej przez ministra budownictwa, przed warszawskim sądem administracyjnym okazało się nieskuteczne), ale straszy, że jeśli nawet przegra w ostatniej krajowej instancji w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, odwoła się do trybunałów europejskich. Zaznacza też, że do końca marca ze względu na ochronę, jaką prawo polskie zapewnia lokatorom, jest nie do ruszenia, a na początek kwietnia szykuje kolejną "bombę prawną". "Wyprowadzić mnie będą musieli w kajdankach przy użyciu Specnazu" - mówi wprost.
Po drugie i to jest też w publicznej debacie i dla jej oglądu niezwykle istotne. Podczas posiedzenia komisji, w której głos zabierali i radni, i urzędnicy wysokiego szczebla (zastępca prezydenta Mirosław Kozłowicz i dyrektorzy urzędu miasta oraz ZDMiKP) głos przedsiębiorcy pana Pietrzaka był mocny i kategoryczny, a jego twierdzenia o przysługujących mu prawach nie były jednoznacznie zdezawuowane twierdzeniami przeciwnymi, co więcej właściciel tartaku zapowiedział, że "furtki prawne" mogą się jeszcze otworzyć, a miasto poniesie konsekwencji finansowe błędnych decyzji. Nikt z radnych, ani urzędników twierdzeń pana Pietrzaka jednoznacznie nie podważał. Wszyscy obecni podczas posiedzenia komisji, w tym orędownicy polskiej demokracji i państwa prawa słowa oskarżenia Krzysztofa Pietrzaka o tym, że przez lata, kiedy chciano go przymusić do rezygnacji ze stawianego oporu i poddawany był wielokrotnym kontrolom Państwowej Inspekcji Pracy, urzędów skarbowych, ZUS-u nie wzruszyły, nawet fakt wizyty agentów ABW, którzy zagrozili mu, że może być oskarżony o terroryzm. Nikogo to nie oburzyło i nikt nie chciał zweryfikować tych informacji.
Co jednak najważniejsze, nikt też nie kwestionował stwierdzenia właściciela tartaku, że nikt z nim nie usiadł do stołu i nie negocjował warunków, na jakich zgodziłby się wydać posiadaną nieruchomość. Wskazał, że spór wynika z przyjęcia przez prezydenta opcji zridowskiej. Zakładała ona przyjęcie wysokości odszkodowania według wyceny rzeczoznawcy majątkowego. Na konto właściciela tartaku z tytułu przyznanego odszkodowania przed świętami Bożego Narodzenia 2017 wpłynęła kwota 530 tys. zł, co stanowi 70% przyznanego odszkodowania. Krzysztof Pietrzak wyraźnie stwierdza, że dzieje się wielka niesprawiedliwość, bo za taką kwotę to o kupnie nieruchomości o podobnych parametrach, z domem mieszkalnym i przeniesieniem tartaku w nowe miejsce może tylko pomarzyć.
Obecna na posiedzeniu komisji przedstawicielka wojewody kujawsko-pomorskiego Paulina Wenderlich, dyrektor generalny KPUW stwierdziła, że wojewoda w sprawie nie uczestniczy aktywnie z tego powodu, gdyż prawo wyznacza mu rolę wykonawcy wniosków inwestora, czyli Miasta Bydgoszczy, o ile są zgodne z przepisami.
Tartak Bydgoszcz na drodze budowy Trasy Uniwersyteckiej. Fot. Jacek Nowacki
I tutaj właśnie jest pies pogrzebany. Bydgoscy radni nie zostali przekonani, że choć wszystko formalnie toczy się zgodnie z prawem, to jednocześnie dzieje się sprawiedliwość. Tym zapewne należy tłumaczyć wniosek wiceprzewodniczącego bydgoskiej rady Jana Szopińskiego, aby wystosować do prezydenta Bydgoszczy wniosek o ugodowe załatwienie sprawy. Radni nie wskazali konkretnie na jakich zasadach miałoby dojść do ugody. Jan Szopiński wykazał, że miasto jest właścicielem wielu nieruchomości i negocjacje przy otwartej kurtynie mogłyby doprowadzić do jakiegoś kompromisu. - Czy prezydent wskazał miejsce zamienne? - pytał Szopiński. Wniosek musiał odpowiadać opiniom radnych, do jakich doszli w tej sprawie. - To jest bardzo dobry wniosek! - przyznał Dzakanowski. Wniosek nie miał przeciwników! Poparło go czterech radnych: poza wnioskodawcą, za byli: Magdalena Krysińska (SLD), Bogdan Dzakanowski (niezrzeszony), Stanisław Grodzicki (PiS), a radne PO Bernadeta Różańska-Majchrzak, Monika Matowska i Alicja Witowska-Araszkiewicz wstrzymały się od głosu. Radni na rozeznanie możliwości wypracowania kompromisu wyznaczyli termin jednego miesiąca.
Głosy zastępcy prezydenta Mirosława Kozłowicza ("Czekamy na egzekucję") i radnego Janusza Czwojdy z PO ("Pan prezydent ma zaproponować wyższą stawkę? Państwo polskie powinno wyegzekwować decyzję i koniec") zostały zlekceważone.
Na zakończenie posiedzenia komisji właściciel tartaku stwierdził, że wniosek przegłosowany przez radnych pokrywa się w części z jego prośbą do prezydenta o zgodę na mediację w sporze.