Definiowanie samotności
Każdy rok kończy się dla mnie i jednocześnie zaczyna w dniu otwarcia wystawy urodzinowej. Roczny cykl pracy (od jesieni do jesieni) wyznacza mój rytm aktywności. Tak pracuję od dwudziestu pięciu lat, przygotowując w dniu 24 października w Galerii Autorskiej ekspozycję swoich linorytów. To równocześnie osobisty remanent twórczych dokonań. Ideą przewodnią moich dążeń artystycznych są poszukiwania uniwersalnego zapisu, otwartego na ?duchowy dialog?. Przyglądając się kolejnym odsłonom moich dokonań, mam wrażenie, że każda z nich to przystanek w czasie długiej podróży. Czas zaś to dla mnie ruchoma przestrzeń, w której zatrzymuję się od czasu do czasu. Przygotowując ekspozycję prac otwieram przejścia dla podróżnych. Tak właśnie widzę po latach te kolejne etapy. Nastrój wernisaży ma w sobie coś szczególnego, co charakteryzuje atmosferę dworca. Goście, czyli podróżnicy-przechodnie, tak jak na stacji kolejowej, przez chwilę przystają, przyglądają się, rozmawiają i w końcu odchodzą. Może kiedyś powrócą? Wielu z nich to moi przyjaciele. Umawiamy się w tym moim cyklu w prywatnej ?poczekalni?, by dokonywać konfrontacji upływu czasu z naszym ?stawaniem się?. Spotkania budują kronikę wzajemności. Z roku na rok teraźniejszość modelowana przez rozmaite okoliczności jest inna. Płynność towarzysząca temu zjawisku zaciera ślady zmian. Czy można to uchwycić ? nadać temu fenomenowi czytelny wyraz. Zajmowanie się grafiką, w moim wypadku, jest wciąż ponawianą próbą zapisu teraźniejszości, która staje się przeszłością. Mam wrażenie, jakbym ustawicznie wychylał się z przestrzeni nieogarnionej chwili ku przestrzeni równie nieogarnionej stałości. Powtarzanie tej czynności jest spełnianiem czasu, czyli nieustannym dążeniem do ?czegoś?. Uwięziony w chwilowości spisuję swój ?linorytniczy dziennik?. Wszystkie prace układają się w konfigurację będącą opisem przejściowości, tymczasowości. Zastanawiam się skąd ta systematyczność? Czyżbym tak bardzo uwierzył w czarno-biały świat linorytniczej syntezy? Odpowiedzi, które znajduję, zmieniają się, jak pory roku, a ja wciąż ?podpisuję? swoją październikową listę obecności. Po każdej skończonej ekspozycji zaczynam pracę, jakby od początku, ale jednocześnie mam wrażenie ciągłości drogi. Poruszam się w tym samym kierunku z przekonaniem, że twórczość pozwala, ujmując to poetycko, ?przeżywać różne stany grawitacji?, ?nadając na wielu częstotliwościach?. Przekaz, który umożliwia przeżywanie łączności z innymi, działa również jak przejście do sąsiedniego świata. Dzięki temu mogę dowolnie rozmieszczać akcenty w przestrzeni ?połączonej? ? miedzy życiem a zamyśleniami-postojami. Ta osobliwa podróż jest doświadczaniem czegoś odrębnego, co można nazwać właściwością ?bycia?.
Z naiwną wiarą dziecka, przez moment, spełniam się w wymyślonych strukturach i obrazach. Może podejmuję wysiłek właśnie dla takich chwil ?uniesień?. W rowkach, które żłobię szukam harmonii i uspokojenia, by w konsekwencji określić rytm znajdowania, efekt płynności, falowania ? transu. Ślady rozmyślań stają się moim ?kodem kreskowym?, zapisem odczuwania. Zajmując się linorytem, czyli dziś już ?archaiczną? techniką wypukło-druku, mozolnie poruszam się między bielą i czernią. Powoli i w skupieniu żłobię struktury, z których powstają kompozycje. Chociaż to długie monotonne chwile ? często zwykłej mechanicznej pracy ? jednak znajduję w nich głębszy sens. Mówiąc dosłownie i metaforycznie ?wydobywam z czerni biel?, i odnajduję w tej czynności równowagę. Traktuję ją również jako antidotum na ?aktualność? świata , z którą tracę kontakt. W ten sposób odreagowuję swoją nieprzystawalność do ?postępu?. Operując rylcem, mam wrażanie, jakbym żył w jakiejś bliżej nieokreślonej przeszłości i rzeźbił na tabliczkach znaki, opisujące moje poczucie realności. Świadomość, że ten alfabet odczyta jeszcze tylko kilka osób, w zupełności mi wystarcza. Tak oto postrzegam wędrówkę grafika-rytnika w świecie współczesnym, w czasoprzestrzeni rozpadu i rozproszenia.
Jacek Soliński