Opowiada się w bydgoskim teatrze o rasizmie, bo on jest podstawowym tematem sztuki Geneta, jako o problemie erotycznym ze znacznymi podtekstami sadomasochistycznymi. Genet w całej swoje twórczości sprowadzał ludzkie problemy do relacji najbardziej intymnych. Tak było w ?Dzienniku złodzieja?, ?Matce Boskiej Kwietnej?, ?Pokojówkach?, ?Balkonie?. Polityczne i społeczne problemy nabierały w tej twórczości mocy tylko wtedy, gdy udało się je sprowadzić do cielesnego wyrazu, relacji erotycznych, podszytych sadyzmem, miłością, śmiercią i często homoseksualizmem. Ów homoseksualizm był zawsze buntem przeciwko mieszczańskiemu społeczeństwu, religii, normom. Nie inaczej dzieje się w bydgoskiej realizacji ?Murzynów?. To przede wszystkim opowieść o sadomasochistycznej zbrodni, kontakcie erotycznym czarnych i białych. I widzowie wiedzeni są w asocjacyjnej narracji, przez doznawanie kontaktu białych i czarnych zupełnie elementarnego ? erotycznego właśnie. I jak to u Geneta, rasowa przemoc i zbrodnia wiodą bohaterów do mistycznego wręcz poznania samych siebie. Czarny mężczyzna i biała kobieta są sobą przerażeni, ale też zafascynowani. Gwałt i zbrodnia są ceremoniałami wtajemniczenia i inicjacji. I taki Immanuel Kant i voodoo spotykają się w cielesnym obcowaniu, takim jak przemoc, gwałt, zbrodnia.

Jednocześnie realizatorzy spektaklu pokazują w kilku scenach niemożność komunikacji między skonfliktowanymi, ale i zafascynowanymi sobą rasami. To jest w znacznej mierze sztuka o kryzysie komunikacji. Język ciała zaprzecza tu słowu. A i słowa zaprzeczają językowi ciała. Kilka scen w tej mierze w bydgoskim spektaklu jest całkiem udanych. Zwłaszcza te, kiedy aktorki dławią się swoimi głosami; kiedy ?niemo? perorują niczym Mussolini na wiecu w Neapolu.

Niestety nie udaje się uniknąć wygłaszania i demonstrowania na scenie zwietrzałych już banałów na temat rasizmu i jego kulturowych i politycznych okoliczności. W pewnym momencie pada ze sceny: ?Bóg od dwóch tysięcy lat jest biały?… Czyżby? Budda też jest biały? Krishna też biały? Laozi też biały? Zarówno prawodawcy religii nieeuropejskich jak i ich bogowie nie są doprawdy biali. A u Żydów, to nawet w ogóle nie wiadomo jakiego jest koloru Bóg i czy ma włosy!

Konstatacja, że Bóg jest jedynie biały i że jest to rasistowskie jest sloganem pokolenia beatników, sloganem, który już się zdezaktualizował i raczej może być przykładem ideologicznej manipulacji niż mądrości.

W pewnym momencie na scenie się też prawi, że Europa jest stara, zmurszała, no, ruina. A Afryka jest dynamiczna, zakorzeniona w biologicznych fundamentach życia i ludzie tu żywiołowi jak dziki na swobodzie. To też oczywiście nieprawda. Afryka jest dziś kontynentem AIDS, wojen plemiennych, katastrofy moralnej, biedy, prześladowań religijnych, a jej żywotność doprawdy jest bliższa agonii niż wiosennej eksplozji traw. A Europa, wbrew trwającym od prawie wieku zapowiedziom jej uwiądu, ma się wciąż całkiem, całkiem.

Błędem jest chyba i to, że w bydgoskim spektaklu próbuje się opowiadać jednocześnie o kilku problemach. Taki jest artystyczny zamysł. Kobiety grają tu mężczyzn; opowiadają o problemach mężczyzn. I taki bohater grany przez kobietę jest jednocześnie czarny i jest kobietą. Ufff… Kiedy odtwarza taka pani zachowania homofobiczne, to są one jednocześnie zachowaniami rasistowskimi. Dochodzi do pomieszania języków ? feminizmu, humanizmu, rasizmu, a jeszcze politologii na przykład. I tak, odtwarzane przez aktorki męskie ruchy kopulacyjne, są czymś homofobicznym i rasistowskim; brakuje jeszcze żeby okazały się czymś antysemickim. Aktorkom występującym w spektaklu sprawia to pewnie wiele uciechy, ale jasności wywodowi nie przydaje.

Kilka kreacji obrazów scenicznych jest natomiast całkiem udanych. Ot, wspomnę choćby o pomyśle ubrania białej bohaterki w baloniasty strój, który czyni ją podobną do gadżetowej figurki z epoki. Wokół tej figurki gromadzą się Murzyni ? służący; jeden z nich jest jej przyszłym zabójcą. Śliczny gadżecik zmienia się w horror. I tu chyba ukłony dla pań Natalii Mleczak i Dominiki Knapik, które w kilku scenach zapewniły wysoki kunszt plastyczny i choreograficzny.

Zaletą spektaklu jest niewątpliwie i to, że udaje się aktorkom zachować szyderstwo Geneta. I mimo, że opowiada się tu o zbrodni, rasizmie, kolonializmie, a więc o sprawach poważnych i bolesnych, nie mówi się całkiem poważnie i serio. Tu puszcza się do nas oko i powiada ? ależ to tylko teatr, to tylko iluzja, nie bądźmy wszyscy tacy serio. Bohaterki (a właściwie bohaterowie) sztuki nieustannie podpowiadają sobie kwestie, przypominają, że dramaturgia tego co się dzieje jest wcześniej uzgodniona i stanowi artystyczną kreację. To trochę teatr jarmarczny i dell?arte. Unikanie Gombrowiczowskiej ?gęby?.

Pod koniec sztuki dochodzi do rytualnego i symbolicznego zabijania białych i ich racji. Po prostu racje białych licho się bronią. Czarni są górą i ich będzie Królestwo na ziemi i w niebie. Ta wizja Geneta sprzed pół wieku mizernie się spełnia na naszych oczach. Czarna Afryka ugrzęzła w bylejakości, nędzy, braku pomysłów na życie i kulturę. Europa tych pomysłów poza konsumpcjonizmem i pożal się Boże hedonizmem też nie ma. Wizja czarnych odnawiających oblicze ziemi, którą zaserwował widzom Genet, w latach pięćdziesiątych XX wieku była dla ówczesnej publiczności szokująca i ozdrowieńcza. To był czas wojen w Algierii, Kongo, Czadzie itd. Dziś raczej już wiemy, że wyjście z rasizmu i kolonializmu jest procesem znacznie bardziej skomplikowanym niż rywalizacja żywotnych sił Afryki ze stetryczałą Europą. I doprawdy somalijscy terroryści nie są jutrzenką wolności nawet dla czarnych.

Spektakl mógł przekonać bydgoskich widzów, że mamy aktorki wygimnastykowane i zgrabne. To dano im w tym przedstawieniu pokazać. I właściwie niewiele więcej. Nie ma tu klasycznych postaci ? psychologicznie, wielorako umotywowanych, rozwijających się wraz ze scenicznymi wydarzeniami, wchodzących między sobą w ciekawe relacje. To były raczej stereotypy ? okrutnika, prześladowcy, pięknisi. No, trudno, taka to już konwencja teatralna. Nie ma w tej konwencji ludzi, a są figury i idee. Aktorka wykorzystywana jest tu do egzemplifikacji problemów politycznych, socjologicznych, a nie powierza się jej zadania bycia z krwi i kości kobietą. Nie mamy tu do czynienia z realizmem ludzi, lecz realizmem idei i konceptów socjologicznych. I oczywiście, można taki teatr lubić lub nie. Kwestia gustu. Ja wolałbym zobaczyć taką Anitę Sokołowską w świecie realnych namiętności i powikłań, raczej prowadzoną tekstem dramatu do szczęścia lub rozpaczy niż błaznującą w fikuśnej peruce jako ni to Murzynka, ni to biała, ni to chłop, ni to baba. Ale to nie jest teatr dla aktorów, psychologicznych niuansów; to jest teatr socjologicznych i antropologicznych konceptów.

Publiczność po zakończeniu spektaklu nagrodziła twórców gromkimi oklaskami. Ale, że publiczność w Bydgoszczy nagradza gromkimi oklaskami wszystkie spektakle, to nie mnie sądzić, czy był to wyraz szczerej aprobaty, czy kurtuazji.

  • Jean Genet
  • Murzyni
  • adaptacja i reżyseria: Iga Gan?czarczyk
  • scenografia: Lataladesign (Dagmara Latała, Jacek Paz?dzior)
  • kostiumy: Natalia Mleczak
  • choreografia: Dominika Knapik
  • muzyka: Dominik Strycharski
  • występują: Beata Bandurska, Marta Malikowska, Martyna Peszko, Sonia Roszczuk, Małgorzata Witkowska, Anita Sokołowska, Małgorzata Trofimiuk, Fatima Daffe, Elodi, Ndoloka Mbezi