Maja Kleczewska stworzyła widowisko na temat ludzkich koszmarów, majaków, obsesji. W trwającym prawie dwie godziny przedstawieniu spotykamy się z motywami i zachowaniami dręczącymi, wręcz cudacznymi. Mamy więc do czynienia i oglądania starcze obżarstwo i chęć manipulacji losem najbliższych. Mamy histeryczną miłość, której nie da się oddzielić od wzajemnego pożerania i poniżania. Mamy koszmary ambicji, nadziei, nienawiści. A wszystko to dzieje się w atmosferze onirycznych przeczuć kosmicznej katastrofy, kresu cywilizacji. Postacie miotają się na brzegu baśniowej szekspirowskiej wyspy, poniżają się, knują przeciwko sobie, popadają w wapory i depresje. Odtwórcy głównych ról Karolina Adamczyk, Mirosław Guzowski, Piotr Jankowski, Michał Czachor, Marta Nieradkiewicz, Małgorzata Witkowska, a nawet pies Kenzo znakomicie wywiązują się ze swego aktorskiego zadania. Wydobywają z siebie skrajne emocje ? nie żałują kości, ekshibicjonizmu, narcyzmu. Dla nich samych, zapewne, udział w przedstawieniu ma znaczenie traumatyczne.

Spektakl zbudowany jest na zasadzie małych psychodram odtwarzających bolesne dylematy współczesnego człowieka. Miesza się tu pornografia z miłością; zbrodnia z litością. Jest znakomita scena żalów seksualnych, egzystencjalnych dojrzałej kobiety. Jest też nuda wczasowiska, która staje się opresją i wykluczeniem człowieka ze wspólnoty. Brakuje natomiast ewidentnie głębszych uzasadnień zachowań miotających się na scenie i we własnym wnętrzu postaci. Nie wiadomo na przykład, dlaczego Miranda godzi się z zadziwiającą łatwością na spisek na życie swego ojca Prospera. W dramacie Szekspira istnieją potencjalne wyjaśnienia ?chłodu? Mirandy wobec ojca. Ot, choćby instrumentalne traktowanie Mirandy w ojcowskim planie zemsty; jego brak akceptacji dla miłosnych uniesień córki. Szekspir, nawiasem mówiąc, był mistrzem opisu relacji dziecko-rodzic, choćby w ?Królu Learze?.

Stawką zmagań bohaterów jest ocalenie własnego człowieczeństwa. Wszystkie postacie zbliżają się do granicy, po przekroczeniu której popada się w zezwierzęcenie lub, w najłagodniejszej wersji, w letargiczny egoizm. Przeczucie końca znanego im świata dręczy nieomal wszystkich bohaterów tej opowieści. Katastrofa raz jawi się jako dopust zjawisk kosmicznych, innym razem jako klęska moralna, dezintegracja negatywna do szpiku kości. To natężenie doznań kreowanych przez wszystkie nieomal postaci czyni spektakl gęstym od znaczeń i asocjacji. Tu nie ma ?nieznośnej lekkości bytu?. Tu gest, słowo, spółkowanie są częścią wyniszczającego procesu, wypaczającego ludzi i porządek kosmosu. Dobrze robi przedstawieniu ciążąca w mentalności bohaterów chęć zmienienia swego życia w imprezę, bal, balangę. Bohaterowie miotający się ze swoimi dylematami, jednocześnie chcą, żeby życie było balowaniem. Żądają balu! Ta właściwość odczuwania dziś świata przez wielu ludzi została znakomicie uchwycona przez reżyserkę i aktorów ? im większe świństwa, potworności i zwyrodnienia, tym ma być huczniej i weselej. Dzisiejszy człowiek degraduje się nie w procesie ponurych ceremonii, ale właśnie imprezując, wczasując. W rzeczy samej, człowiek dziś popełnia największe świństwa właśnie w atmosferze karnawału chuci i władzy.

Interesującym zabiegiem mającym swoją wagę metafizyczną jest zaprezentowanie przez Maję Kleczewską i aktorów rzeczywistości, w której moralne czyny powodują wydarzenia nie tylko w zasięgu ludzkich relacji, ale także w całym kosmosie. Mamy tu ewidentny powrót do wyobrażeń zdawałoby się już archetypicznych i trudnych do zaoferowania współczesnemu widzowi.

Ale… W spektaklu nie ma prawie w ogóle tekstu Szekspira. Bohaterowie noszący Szekspirowskie imiona, grający w Szekspirowskiej ?Burzy? nie wypowiadają Szekspirowskich tekstów. Klną jak najbardziej współcześnie, gawędzą o piłkarzu Maradonie, biegają z kamerą, rozwiązują całkiem współczesne krzyżówki. Czy jest to jeszcze Szekspir? Są to na pewno interesujące wariacje na temat Szekspirowskiej ?Burzy?. Co może ciekawe, najmniej przekonywające są owe wariacje, kiedy zbliżają się do oryginalnego tekstu Szekspira. Mało przekonywający jest na przykład Prospero, relacjonujący dynastyczne komplikacje swego rodu w scenografii wiejskiego wesela. Jest to zresztą od lat kłopot w inscenizowaniu sztuk Szekspirowskich, czy antycznych. Dzisiejszy człowiek z lichą pensją, dziesięcioletnim samochodem ma się nijak do dylematów książęcych i królewskich. Człowiek współczesny dopiero w ostateczności zmaga się z losem, czy Bogiem. Znacznie chętniej korzysta z adwokatów i procedur. I doprawdy nie zna duchowych zmagań królewskich wobec Boga, ojczyzny i losu.