Od 1999 Bydgoszcz stanowi (w teorii) współstolicę województwa kujawsko-pomorskiego, co wobec nieudolności miejscowych ?elit? i demokratycznych do bólu reguł funkcjonowania, sprowadza miasto de facto do roli podrzędnej wobec Torunia. W tym sztucznym zaszeregowaniu budzimy się codziennie już od 15 lat, czyli 3,5 roku ponad XX-wieczną średnią i zaledwie 9 lat mniej niż ?żyło? najdłużej istniejące w tym czasie województwo bydgoskie, między rokiem 1975 a 1999.
Najgorsze jest to, że obecny podział nie był kreślony nawet ręką jakiegoś poczciwego urzędnika, który na podstawie różnych słupków i wyliczeń, w pocie czoła starałby się go ?zoptymalizować?. Nasze województwo to dziecko kampanii wyborczej, wytwór politycznych rzeźników, kiełbasa, która traci świeżość i zaczyna okropnie śmierdzieć, zwłaszcza w Bydgoszczy i zachodnich powiatach.
Ustawa o województwach była przepychana w parlamencie do ostatniej chwili, rozmaitymi członkami, a jej rządowy projekt i liczba województw zmieniały się jak w kalejdoskopie (12, 13, 15, 17, 25, w końcu stanęło na 16). Kolejne ugrupowania, jak z kapelusza, wyciągały mapki Polski z proponowanym nowym podziałem, obracając w niwecz solidną podbudowę merytoryczną przygotowaną przez naukowców. W efekcie końcowym, w Bydgoszczy zapanowała euforia, ?klaksonowy i budzikowy? protest mieszkańców przyniósł skutek i tylko nieliczni z nielicznych przypominali, że ?lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć?.
Kujawsko-Pomorskie jest zlepkiem różnych krain historycznych i od samych narodzin boryka się z problemem własnej tożsamości. Niektórzy twierdzą, że tkwi w tym potencjalna siła i czynnik twórczy, gdyż z wielu różnych tożsamości, może w końcu wyewoluować ta nowa, piękna, dobra, pożądana. Takie małe ?multikulti?, bogactwo w różnorodności.
Problem w tym, że ci, którzy takie tezy głoszą, za bardzo nie potrafią (bo nie mogą) wskazać, jak miałoby dojść do jej realizacji. Jest to kompletnie oderwana od rzeczywistości idea, tlącą się w głowach marzycieli. Przez minione 15 lat nie znalazła się żadna osoba albo instytucja dysponująca odpowiednią wiedzą, wizją, autorytetem, charyzmą koniecznymi do nakreślenia i wdrożenia w życie śmiałego planu rozwoju całego regionu.
W sytuacji kiedy włodarze miast i gmin nie potrafią uchwalić takiej uchwały budżetowej, aby nie trzeba było zmieniać jej kilkanaście razy w roku, nie możemy brać na poważnie kolejnych strategii rozwoju województwa do roku n-tego. Tworzenie tych dokumentów ma na celu jedynie ratowanie przemysłu papierniczego oraz walkę z bezrobociem wśród urzędników i nie można brać ich na serio w dyskusji na temat przyszłości województwa.
Jeśli dołożymy do tej diagnozy fakt nieustającej, politycznej wojny bydgosko-toruńskiej, a także przeszacowane inwestycje, fatalne rankingi mówiące o jakości życia, gospodarczy niedorozwój i gigantyczne zadłużenie samorządu (Toruń i Bydgoszcz zajmują czołowe miejsca wśród najbardziej zadłużonych miast wojewódzkich w Polsce!), to ciężko patrzeć na przyszłość inaczej niż w czarnych barwach.
W mojej opinii nie ma dostatecznych sił społecznych, politycznych i gospodarczych, aby podtrzymać przy życiu administracyjnego trupa, jakim jest Kujawsko-Pomorskie, w perspektywie dłuższej niż kolejne 15 lat. W tej sytuacji mamy dwa wyjścia: albo ?rozbierzemy? województwo sami, albo poczekamy aż znowu zrobi to za nas ktoś inny wg niewiadomo jakiego kryterium. W przypadku Bydgoszczy (Toruń mało mnie w tych rozważaniach obchodzi) każde inne rozwiązanie jest mydleniem oczu i kupowaniem kolejnej zdrapki w nadziei, że wygrana zrekompensuje dotychczas poniesione straty.
Żyjemy w demokracji, więc rozstrzygają liczby. Okręg toruński ma jednego posła i jednego senatora więcej niż okręg bydgoski, a dodatkowo, być może, będzie miał więcej o jednego radnego sejmiku województwa. Co by nie mówić, w Toruniu mają również silniejsze zaplecze intelektualne, a i z definiowaniem własnej tożsamości i poczuciem przynależności jakby u nich lepiej, w związku z czym dalej będą ?kiwać? kolosa na glinianych nogach, jakim jest Bydgoszcz.
Poza tym nie zanosi się w najbliższym czasie na odpolitycznienie samorządu i na nic zdadzą się wojenne zapewnienia naszych włodarzy, groźne miny i dramatyczne tytuły w bydgoskich gazetach. Jeśli, któryś polityk powie państwu w tej lub jednej z trzech nadchodzących kampanii wyborczych, że w obecnych warunkach coś epokowego dla Bydgoszczy załatwi, to zwyczajnie KŁAMIE i będziecie mieli pełne prawo obrzucić go zgniłymi jajami, nawet jeśli będzie miał tylko jedną rękę.
Problem, z którym się borykamy, jest złożony, nie tylko lokalny, ale i ogólnopolski, ustrojowy. Z różną siłą daje o sobie znać w wielu częściach Polski. Po 25 latach od zmiany szyldu państwowego i 15 latach od wprowadzenia drugiego etapu reformy samorządowej nasila się dyskusja na temat jej sensu i rezultatów. Tam, gdzie istnieje najsilniejsze zaplecze społeczne, historyczne i poczucie niesprawiedliwości, dochodzą do głosu regionalne siły postulujące zasadnicze zmiany. Oprócz najbardziej znanej autonomicznej organizacji, Ruchu Autonomii Śląska istnieją także Ruch Autonomii Podlasia czy Ruch Autonomii Warmii i Mazur, działają też stowarzyszenia na rzecz utworzenia różnych województw i gmin.
Podobno w Bydgoszczy powstała już jakaś inicjatywa zmierzająca do utworzenia województwa kujawsko-krajeńskiego. Jeśli zakłada ona włączenie w skład przyszłego województwa całości historycznego obszaru Kujaw, to podpisuję się pod nią rękami i nogami, niezależnie od tego, kto jest pomysłodawcą. Zadanie jest trudne, bo wymaga zmiany ustawy.
Podstawowymi kryteriami tworzenia nowych województw w 1999 roku miały być istniejące na danym obszarze więzi społeczne, kulturowe i gospodarcze. Na podstawie tych samych czynników możliwe jest dokonywanie zmian w ustawie o wprowadzeniu zasadniczego trójstopniowego podziału terytorialnego państwa. Na mocy rozporządzenia można zmieniać granice istniejących już województw i powiatów, jednak utworzenie nowego województwa wymaga zmiany ustawy, co wiąże się z koniecznością przygotowania odpowiedniego gruntu społeczno-politycznego i jest czasochłonne, ale warto to wyzwanie podjąć.
Samo rozpoczęcie debaty na ten temat powinno dać błogosławione skutki w postaci zainteresowania bydgoszczan historią własnego miasta i regionu, a w konsekwencji może doprowadzić do powstanie szerokiego, lokalnego ruchu społecznego wolnego od wpływów central partyjnych. Jeśli demokracja ma sprawdzać się gdziekolwiek, to jedynie w formie bezpośredniego uczestnictwa na szczeblu lokalnym i warto tę szansę wykorzystać…