Zdzisław Polsakiewicz, ur. 1928 r. w Bydgoszczy, zm. w 1974 w Bydgoszczy. Uczestnik Powstania Warszawskiego. W latach 1947-1950 studiował w Akademii Nauk Politycznych, próbując jednocześnie swych sił w dziennikarstwie. Jako poeta zadebiutował w 1951. Pracował w dziale kulturalnym ?Gazety Pomorskiej? i dwutygodniku ?Fakty i Myśli?, którego był współzałożycielem. Oprócz działalności poetyckiej uprawiał krytykę literacką i plastyczną. Publikował w prasie bydgoskiej i ogólnopolskich pismach literackich recenzje poetyckie i plastyczne, felietony i reportaże o tematyce kulturalnej, wywiady z ludźmi sztuki, szkice literackie o wybitnych twórcach współczesnych, m.in. o Julianie Przybosiu i Zbigniewie Bieńkowskim. Wydał dwa zbiory wierszy: Milczenie i czas (1966) i Na pamięć (1969). W 2009 r. ukazał się tomik ?Wszystkojedno?.

(?) Ten poeta zapewne nieświadomie, a więc najlepiej jak można w sztuce postąpić, instynktownie łagodzi sprzeczności. Jest sentymentalny i wstydliwy jednocześnie. Swoim doznaniom, doświadczeniom uczuciowym nie stawia tamy. Odwrotnie, mnoży niuanse, warianty, odcienie. Ale w swojej ambicji wyrażenia wszystkiego siebie poetę kontroluje i sprawdza sobą obserwatorem, sobą analitykiem. Jego potopy sentymentalne trzymane są w ryzach niemal naukowych dysertacji. Poematy o miłości stają się traktatami. Poeta swoją poezją bada siebie, odkrywa sobie skalę własnego uczucia, jednym słowem poznaje siebie. Dlatego szczerość tej poezji jest jej warunkiem istnienia. To nie poza, nie gra ekshibicjonistyczna, lecz warunek absolutny, umożliwiający autopoznawczą funkcję poezji. (?)
Ta poezja postawiła bardzo poważny cel przed sztuką poetycką: szczerość. Cel poważny i niewymierny jednocześnie. Właściwie sam poeta może być swoim świadkiem i sędzią zarazem. (?)
Dzisiaj odczytując całe zamknięte ostatecznie przez śmierć poety dzieło poetyckie Polsakiewicza, jeszcze wyraźniej niż przy pierwszej lekturze widzę wybitność tej ambicji skromności. Być absolutnie szczerym wobec siebie, wobec swoich doświadczeń uczuciowych, znajdować dla nich właściwą skalę, by ich ani nie okaleczyć, ani nie zafałszować mitem mistyfikacji ? toć to cały program, program jednej poezji.
Zbigniew Bieńkowski

——

Spotkania z poetą
Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku działał w Bydgoszczy klub ?Kierunki?. Siedziba jego mieściła się ?wysoko?, bo na drugim piętrze starej kamienicy przy placu Teatralnym, nazywanym wtedy placem Zjednoczenia. Miejsce ciekawe, ponieważ można tam było spotkać różnych twórców: tych z dorobkiem artystycznym, a także takich, którzy tylko wiele opowiadali o sobie i swojej twórczości. Gośćmi klubu byli między innymi: Andrzej Budziak, Joanna Witt-Jonscher, Lech Skarżyński, Zenon Kubiak, Leon Romanow, Jan Piechocki, Ewa Studencka-Kłosowicz, Waldemar Byrger i Zdzisław Polsakiewicz. W obecności skromnego audytorium odbywały się spotkania autorskie, wystawy i długie dyskusje. Alkoholowy poczęstunek gwarantował obecność stałych bywalców.

Pojawiliśmy się tam, wspólnie z Janem Kają, wprowadzeni przez mojego, o siedem lat starszego, brata Krzysztofa. Sytuacja była o tyle osobliwa, że mieliśmy po piętnaście lat, na tyle też wyglądaliśmy. Jednak nie stanowiło to przeszkody. Zostaliśmy przyjęci do szczególnego grona, a że zwykliśmy dużo mówić i wywoływać spory z pewnością stanowiliśmy nie lada atrakcję. W takich okolicznościach poznaliśmy Zdzisława Polsakiewicza, który szybko stał się naszym towarzyskim protektorem. Z zainteresowaniem oglądał obrazy i grafiki, które tam eksponowaliśmy. Zwracał się do nas i przemawiał jak do rówieśników. Był o trzydzieści lat starszy, ale nigdy nie dał odczuć różnicy wieku. Czuliśmy się wyróżnieni osobliwym partnerstwem, on zaś stał się dla nas kimś szczególnym. I tak już zostało. Trudno dziś wyjaśnić na czym ten niezwykły związek polegał, ale z pewnością była to zażyłość zbudowana na wzajemnym szacunku. Być może poeta odnalazł w nas swoją młodość, a my poczuliśmy powiew poetyckiej wolności, owo wytęsknione artystyczne tchnienie. Jestem przekonany, że dobrze się czuł w naszym towarzystwie, a czas spotkań płynął jakby poza doraźnymi uwarunkowaniami i dzielącymi nas latami. Ten wyjątkowy kontakt trwał niestety krótko. Poeta po niespełna dwóch latach naszej znajomości zmarł.

Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś będzie mi dane ponownie poznać Zdzisława Polsakiewicza. W 1978 roku Wydawnictwo Morskie opublikowało zbiór skromnego dorobku poety. Ten drugi kontakt okazał się równie ważny, bo uświadomił mi wartość poetyckiego przeżycia, dając impuls do kolejnych spotkań, tym razem już w prowadzonej przez nas Galerii Autorskiej. Pamięć, poczucie wdzięczności i daty działają mobilizująco. I tak rozpoczął się drugi, kolejny etap naszego spotkania z poetą. Wspólnie z zaproszonymi aktorami przywołaliśmy poetycki wizerunek naszego protektora sprzed lat. W 1987 roku wiersze przypomniał przyjaciel poety, Hieronim Konieczka, w 2004 roku Alicja Mozga, a w 2009 roku Aneta Ingielewicz-Solińska. Każdy z tych wieczorów był zupełnie inny, nowy, a siła oryginalnej poezji Zdzisława Polsakiewicza, zadziwiająco świeżej, zawsze poruszała, inspirując w wieloraki sposób. Spotkania z poetą po latach uzmysłowiły mi, że nasza zażyłość ocalała i nadal trwa.

Kolejne wydarzenie poetyckie, które zorganizowaliśmy z okazji 40. rocznicy śmierci poety dowodzi ciągłości naszej przyjaźni, a nowe interpretacje wierszy przygotowane przez Mieczysława Franaszka pozwalają zapewne ?wejrzeć? w tę twórczość znów inaczej.
Jacek Soliński

——————

Zdzisław Polsakiewicz

IV

Dedykacja

Wierzę, że ludy … Wierzę ?

w drogi zwyczajne i drogi marzenia,
w ciemne drogi nienawiści i drogi pod dobrą gwiazdą,
w drogi schodzące na bezdroża i drogi odnalezione,
w drogi wiodące do celu i nawet te bezcelowe,
usunięte spod stóp, drogi poległe pod głową,
także w drogi zamilkłe i drogi nie wypowiedziane,
drogi nie do pojęcia, drogi bezpowrotne
drogi, na których
idą,
idę.

Jeśli nie dojdę, odnieście mej córce i matce zmyśloną różę poety.