Na początku czerwca prezydent Grażyna Ciemniak, podczas oficjalnego zakończenia 1 etapu rewitalizacji bulwarów i nabrzeży Brdy, mówiła: – Celem realizowanego projektu jest przywrócenie Bydgoszczy tej wielkiej roli na trasie międzynarodowej drogi wodnej E70 łączącej Berlin z Kaliningradem. Cel, moim zdaniem, słuszny. Niestety dziś trzeba ruch na Brdzie i innych rzekach przywracać po tym, jak wcześniej go zniszczono, ale to inna historia. Tym niemniej przebudowano nabrzeże, oświetlenie, ścieżki rowerowe i pisze, zrekonstruowano zabytkową śluzę workową.

Zbudowano także kilka nowoczesnych przystanków przyjmujących tramwaj wodny. Ten przy dworcu PKS został już wstępnie zdewastowany. Tak estetyczny obiekt w miejscu, gdzie w godzinach nocnych odbywają się regularne pijatyki, jest jak tarcza na strzelnicy. Łatwo przewidzieć, że stanie się obiektem ataków. Zadaję sobie pytanie i wiem, że nie jestem odosobniony, czy przystanki na tramwaj wodny są potrzebne, a jeśli tak, to czy muszą być aż tak nowoczesne. Zamiast szkła i drewna lepiej byłoby użyć jedynie kamienia, betonu i stali.

Nabrzeże Brdy w wielu miejscach straszy. Jego rewitalizacja z pewnością poprawi estetykę miasta. Czy jest to inwestycja pierwszej potrzeby, to już inna kwestia. Natomiast mam wrażenie, że przystanki dla tramwaju wodnego postawione są “sobie a muzom”, a konkretnie są zachcianką włodarzy odpowiadających za to, że wpisali je w projekt rewitalizacji bulwarów i nabrzeży. Wcale nie musiały się tam znaleźć. Wystarczyło postawić kilka solidnych ławeczek. Osłona przed deszczem i wiatrem jest zbędna. Przy kiepskiej pogodzie turysta i tak musi wyposażyć się w parasol zanim wyruszy zwiedzać miasto.

Tramwaj wodny nie cieszy się dużą popularnością, ani wśród mieszkańców, ani wśród turystów. Nierzadko widać go, gdy płynie jedynie z załogą albo kilkoma pasażerami na pokładzie (tak, czasami też bywa wypchany po brzegi). Przy zbędnych przystankach postawiono także elektroniczne rozkłady jazdy, jak gdyby kartka papieru nie wystarczyła, żeby zorientować się, że na tramwaj trzeba czekać godzinę albo półtorej. Prędzej czy później jakiś kamień trafi i w ten pomnik marnotrawstwa.

Projekt rewitalizacji bulwarów i nabrzeży oficjalnie jest w połowie finansowany z pieniędzy miasta. W rzeczywistości w większej części, bo Polska płaci składkę i ponosi koszty przynależności do Unii i koszty pozyskiwania funduszy. Tak więc – nic nowego – wandale zniszczyli coś, za co sami zapłacą w podatkach. W miejscu pomnika marnotrawstwa ktoś “stworzył” pomnik frustracji. Futurystyczne wiaty stały się ofiarą dzisiejszego gniewu i beznadziei. To z pewnością nie zmieni postawy prezydenta, który podpisywał projekt rewitalizacji. Osoby wydające publiczne pieniądze mają problem z ustaleniem priorytetów i co rusz próbują wybić się na nieprzeciętność.