Urodziłem się całkiem umierający na nerczycę w czerwcu 1957 roku, więc rodzice ochrzcili mnie w dwa tygodnie po narodzinach, chcąc mi zapewnić pobyt w raju bez zbędnych trudów i ceregieli. Przeżyłem jednak w grzechu niemowlęcego marudztwa, które św. Augustyn uważał za wyjątkowo paskudne i złośliwe. Potem grzechów było oczywiście więcej i więcej…
W przedszkolu czułem się licho i protestując przeciwko koszarowo?klockowym metodom wychowawczym kilka razy uciekłem zaraz po śniadaniu. Podczas tych ucieczek zwiedzałem kanał bydgoski i próbowałem, niestety bez skutku, zostać Indianinem. Ucieczki i wagary nie uchroniły mnie przed ukończeniem równie męczących jak przedszkole ? szkoły podstawowej, średniej i co jeszcze dziwniejsze wyższej.
Pierwszy wiersz opublikowałem w bydgoskich ?Faktach? w 1979 roku. Tak mi się to spodobało, że publikowałem potem wiersze w ?Nurcie?, ?Nowym Wyrazie?, ?Więzi?, ?Regionach?, ?Kamenie?. Zebrało się tych wierszy tyle, że wydałem dwa tomiki: ?Czasowo nie ma wieczności? i ?Cienie i postacie?. Napisałem też opowieści ?Znikanie?, ?Robal?, ?Chłód?, ?Naga?, ?Papuga?.
Mało mi było tego, więc pisałem jeszcze scenariusze i sztuki teatralne. Scenariusz ?Pionek? i sztukę ?Rzecznik? wydrukował ?Dialog?. Kilka sztuk miało swoje próby czytane w teatrach: Współczesnym we Wrocławiu, Słowackiego w Krakowie, Nowym w Poznaniu. Na czytaniu się skończyło i aktorzy nigdy nie nauczyli się tych tekstów na pamięć.
W tak zwanym między czasie byłem nauczycielem, urzędnikiem, dziennikarzem, dyrektorem fundacji i zbieraczem ogórków oraz permanentnym bezrobotnym, co zapewne znacząco zdekompletowało moje ego i zrujnowało id.
Jestem przekonany, że warto pisać właśnie mając zrujnowane id i naruszone ego, bo tylko tak można dotrzeć do tego, co najważniejsze.
Aaaa, otrzymałem jeszcze nagrody literackie ? ?Czerwonej Róży? i ?Łuczniczki? ? ale od razu zastrzegam: dawno już nie mam tej forsy.
Krzysztof Derdowski
- * *
Przed laty, kiedy studiowałem na KUL-u, tamtejsza biblioteka była dla mnie świątynią wolności i supermarketem uciechy. Każdą wolną chwilę spędzałem wówczas w bibliotece. W środku komunistycznego kraju czytałem zakazanego Nietzschego, Celine?a, Schopenhauera. Tuż obok był zamek, w którym w latach czterdziestych mordowano akowców. Nieopodal żydowskie dzielnice z duchami wyrżniętych w pień Żydów. A pod miastem obóz koncentracyjny w Majdanku. K r a j o b r a z m o j e j m ł o d o ś c i. Naoczna wiedza, że w każdej chwili na ulice miast mogą wjechać czołgi; w każdej chwili mogą zacząć zapędzać ludzi do zamku lub gnać do koncentracyjnego obozu. A w samym centrum tego świata bezpieczna, cicha biblioteka i przedwojenne wydania Nietzschego, Schopenhauera, Kierkegaarda. Czytałem ich jak szalony. Byli moją wolnością. Wokół stan wojenny, Jan Paweł II, bibuła, Wałęsa, kartki na wódkę i cukier, saturatory, Urban i piwo na placu Litewskim od 13.00, woda brzozowa wypita w całym mieście! K r a j o b r a z m o j e j m ł o d o ś c i. Namiętnie czytałem Wolę mocy Nietzschego w tym bezwolnym kraju, ludzi umęczonych zdobywaniem kiełbasy, chleba, papierosów, ludzi gnijących zębów, szczęśliwych posiadaczy małych fiatów, rozrywających sobie koszule i płaszcze w kolejkach. Życie spod lady. Epopeje zakupu lodówki i skarpetek. Odyseusze w poszukiwaniu mleka w proszku, piwa w sobotnie popołudnie. Nasłuchujący, wypatrujący gdzie władza rzuciła sporty, kaszankę i papier toaletowy. Co za poniżenie. Co za wstyd! Przywykliśmy do tego wstydu. Zżyliśmy się z tym wstydem. K r a j o b r a z m o j e j m ł o d o ś c i!
Krzysztof Derdowski, “Wstyd”, 2011, fragment powieści