W czwartek, 14 czerwca, o godz. 18.00 w Galerii Autorskiej przy ul. Chocimskiej 5 nastąpi otwarcie wystawy fotografii Jacka Solińskiego pt. „Wszyscy bywamy żebrakami” (w 39. rocznicę powstania Galerii Autorskiej). Prezentacja tekstów: Karola Alichnowicza, Szymona Babuchowskiego, Jiři Červenki, Piotra Cielesza, Zbigniewa Chojnowskiego, Małgorzaty Grajewskiej, Barbary Gruszki-Zych, Jana Kaspra, Krzysztofa Koehlera, Wojciecha Kudyby, Lenki Kuhar-Daňhelovej, Małgorzaty Lebdy, Sławomira Matusza, Macieja Mazurka, Artura Nowaczewskiego, Krzysztofa Nowickiego, Jerzego Pluty i Piotra Wiesława Rudzkiego; utwory przeczytają – Mieczysław Franaszek i Roma Warmus.
Wystawa zdjęć „Wszyscy bywamy żebrakami” jest zwieńczeniem mojego tryptyku, na który złożyły się ekspozycje: „Obywatele świata” (2016) i „Katechizm żebraczy” (2017). Realizując każdą z tych części, żyłem w przeświadczeniu, iż próbuję przekazać coś istotnego. Ta osobliwa misja była dla mnie autodydaktyką. Dzięki niej uczyłem się tak patrzeć, by widzieć. Cykl został zakończony, ale płynące z niego przesłanie trwa dalej. Ufam, że towarzysząca zdjęciom poezja uaktywnia ten przekaz. Przecież poezja pomaga widzieć to, co jest niewidoczne dla oczu.
Prezentowany poniżej tekst stanowi wprowadzenie do ekspozycji.
Wszyscy bywamy żebrakami
Tego, co najważniejsze, okiem zobaczyć nie można…
Antoine de Saint-Exupéry
Zapowiadał się piękny dzień, była wiosna, zaczęło świecić słońce. Wczesnym rankiem szedłem ulicą, trochę nieobecny, jakby w półśnie. Moją uwagę jednak skupili, stojący w bramie „zbieracze” materiałów wtórnych. Niektórzy nazywają ich „złomiarzami”, ja wolę pierwszą nazwę, bo widzę w ich zajęciu coś pozytywnego, niemalże atawistycznego. Żywię szacunek dla osób zajmujących się tą profesją. Nasi rodzimi kloszardzi różnią się zasadniczo od tych, których widywałem w innych krajach Europy Zachodniej, bo pracują. Rytm ich aktywności związany jest z systematycznym wybieraniem ze śmietników metali i makulatury. Zaopatrzeni w wózki pojawiają się w tych samych miejscach, o stałych porach dnia. Są samotnikami, każdy działa na własną rękę, więc ich spotkania w grupie i rozmowy to rzadkość.
Tym razem zdarzył się wyjątek – zawiązała się grupa dyskutantów. Może była to szczególna okazja albo jakieś święto? Panowie zrobili sobie przerwę w pracy, oddając się degustacji piwa i rozmowie. Właściwie to tylko jeden z nich mówił, ale za to ze szczególnym zaangażowaniem i przejęciem. Pozostali z uwagą wpatrywali się w ulicznego kaznodzieję. Przechodząc obok, usłyszałem zaledwie zdanie: „Każdy człowiek ma w sobie energię, każdy człowiek ma w sobie prąd”. Należy podkreślić, że słowo prąd zabrzmiało tu w sposób wyjątkowy, wypowiedziane zostało z jakąś niespotykaną atencją i to właśnie mnie zelektryzowało. Niewątpliwie cała kwestia brzmiała podniośle, artykułowana z natchnieniem, niemalże proroczo. Tak przenikliwie wibrujące słowo prąd, usłyszałem po raz pierwszy. Nie zatrzymałem się, choć korciło mnie, by usłyszeć, jakie będzie rozwinięcie tych dywagacji. Nie miałem też ze sobą aparatu fotograficznego. Pocieszyłem się, że gdybym przystanął, z pewnością spłoszyłbym ulicznego filozofa i zmącił idylliczne rozważania. Najpierw pomyślałem: „coś w tym jest”, a chwilę potem: „przecież to kompletny banał”. Jednak, po jakimś czasie, poranna scena wróciła, widać miała w sobie energię. Opcja, że „coś w tym jest” – przeważyła. Kontekst sytuacyjny był osobliwy. Osoba głosząca te słowa robiła wrażenie dość dwuznaczne – jegomość wyglądał jak włóczęga, a i jego słuchacze nie kojarzyli się raczej z adeptami sztuki oratorskiej. Zaskakujące wyznanie zabrzmiało poważnie i zarazem komicznie. Niezależnie, jaką przyłożymy tu miarę, efekt był jednak pobudzający. Zdanie nawet, jeżeli zostało wyrwane z kontekstu, stało się samodzielne. Wypowiedziane o świcie z taką siłą i impetem działało sensacyjnie, jakby na zaspanej ulicy rozległ się dźwięk porannego budzika. Dla zamyślonego przechodnia ta nagła pobudka miała znamiona metafizycznej refleksji. Czy to przypadek? Jak to ocenić? W końcu potraktowałem zdarzenie osobiście, jakbym był wybranym adresatem. Sytuacja dość dziwna. Wynurzenia ulicznego mądrali głoszone do ludzi żyjących jak ptaki niebieskie, okazują się odkryciem? Bawiła mnie groteskowość tej sceny i jednocześnie nurtowała jej powaga. „Energetyczne hasło” nie dawało mi spokoju. Nie miałem już wątpliwości – to, co zobaczyłem i usłyszałem, było telegraficznym skrótem, pełnym, acz lakonicznym przekazem. Dzięki temu twórczym, bo otwartym na własne doświadczenia. Stąd uznałem, że rozwinięcie, czy też zakończenie, które chciałem usłyszeć, jest w każdym z nas. To nie tyle sprawa wyobraźni, ile duchowej wrażliwości. Należało „wpatrzeć się” w to wydarzenie wnikliwiej. Uświadamianie sobie czegoś podstawowego okazuje się dobrym sygnałem do osobistego remanentu. Oczywistość może stać się odkryciem w chwili, kiedy wymknie się nawykom, a podjęty trop zadziała wyzwalająco, w myśl słów: zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom (Mt 11,25). Potrzebny był jeszcze łącznik. Uznałem, iż niewątpliwie patronem tego zdarzenia jest św. Franciszek z Asyżu, który nadał żebractwu duchowe szlachectwo. Biedaczyna z Asyżu swoją ewangeliczną misję łączył z naturą, widząc w każdym jej przejawie ślad Stwórcy. Głosząc kazanie do ptaków wiedział, że świat ożywia energia płynąca z Miłości. To był prawdziwy przełom w rozpoznaniu wszystkiego, co nas otacza. Podstawą jest tu szacunek i uwielbienie całego dzieła stworzenia. Zawarte w tym obrazie poetyckie tchnienie może otworzyć poszukującym umysł i oczy. Ludzie z „bractwa ubogich” częstokroć pojmują wiele ważnych spraw w sposób pokorny i prosty, może dlatego, że dachem ich domu jest niebo. Przyjmują wszystko z wdzięcznością. Natura bezpośrednio wpływa na ich codzienną egzystencję. Cieszą się, widząc ofiarowany im świat. Czyż usłyszany przeze mnie uliczny kaznodzieja nie emanował właśnie tą radością? Zachwyt bijący z tego odkrycia promieniował na włóczęgów konfratrów jak życiodajna wiedza. Zasłuchanie uczyniło ich braćmi św. Franciszka. W prostocie serca stali się zakonną jednością. Żarliwy mentor miał w sobie franciszkańską moc, otwartość i prostotę. Cóż może być bardziej wiarygodnego? Żebraczy misjonarz „badający” tajemnice energii. To działa wyzwalająco. Dlatego przemówił tak energotwórczo, bo „zobaczył”. Sprawiał wrażenie, jakby dobrze znał słowa z Księgi Mądrości: Głupi już z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga (13,1). Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę (13,5).
Ktoś zbyt racjonalnie nastawiony do rzeczywistości nie uwierzy, że słowa: „każdy człowiek ma w sobie prąd” potrafią tak zaskoczyć. Kto wie, może trzeba trafić na szczególną chwilę? Tę wyjątkową, w której ta konkretna treść porazi nas jak prąd? Przecież tyle istotnych przesłań pozostaje wokół nas nieodczytanych albo potraktowanych marginalnie, zignorowanych, jakby były niepotrzebne. Jakże często brakuje nam wewnętrznej refleksji – zadawanych sobie pytań i udzielanych na nie odpowiedzi. Tak rzadko myślimy o darowanym nam potencjale jako o czymś kluczowym. Afirmacja tego „energetycznego faktu” czyni zwyczajność czymś nadzwyczajnym, gdy taka myśl trafi na podatny grunt osobistych rozważań, może nastąpić coś nieprzewidywalnego. Działa to jak dotknięcie transcendencji, można wówczas powiedzieć, że w wyobraźni „Ktoś” zapalił światło.
Jeżeli taka konstatacja w kimś „zaiskrzy”, to może wyzwolić twórczy żywioł i duchową głębię. Przychodzi euforia i nic już nie jest takie, jak było wcześniej. Uliczny akt strzelisty budzi z nijakości i otwiera nową przestrzeń. Niepozorne wyznanie – osobliwy wyraz uwielbienia – zyskuje moc sprawczą, okazuje się, że kolejność spraw ważnych jest już oczywista. Żebraczy akt wiary, przedstawiony w całej prostocie serca staje się świadectwem ufności, zgodnie ze słowami: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej, niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? (Mt 6,25-26).
Gdyby ktoś chciał zarzucić, że temu aktowi strzelistemu brak wyraźnego wskazania – Źródła czy Mocodawcy, do którego skierowano wyznanie – to postąpiłby pochopnie. Wyjaśnienie jest oczywiste. Witalność tego przekazu ma wyraźne znamiona spontanicznej radości i uwielbienia, stąd naprowadzenie na adresata staje się pozawerbalne. Siła tej fascynacji jest wyjątkowo nośna, wręcz zaraźliwa, wyraźnie widać, że mówca został naznaczony – przeżył olśnienie, odkrywając tajemnicę. To właśnie stanowi dowód, że istnieje (ukryty) Adresat. Zauroczenie Dawcą Życia uwzniośliło przemawiającego, on „przejrzał”. Dzięki temu przekroczył swoją horyzontalność i wskazał kierunek wertykalny. Ta wspaniała uliczna mistyka, prosta i porywająca, nie potrzebuje zawiłych wywodów. Działa trzeźwiąco, jak silny powiew wiatru. Czy można zobaczyć to inaczej? Kto jest Źródłem i Dostawcą tego „prądu”? Intencjonalne przesłanie zostało zawarte w euforii i przez nią wskazało Mocodawcę. Forma i treść przekazu okazały się jednoznacznie komunikatywne. Nic więcej nie trzeba wyjaśniać.
Z pewnością każdy ma prawo podejść do tego indywidualnie. Interpretacja staje się tu również deklaracją. Ale czy można opisać to inaczej? Jak rozsądzić: Czy zdarzenie to było żebraczą iluminacją? Czy tylko zwyczajnym, ulicznym monologiem? Można to różnie przeżyć, nie odsłaniając się i milcząc albo podzielić się z innymi. Przesłanie tego incydentu działa jak echosonda. Okazuje się, że ten kaznodziejsko-włóczęgowski epizod spełnia ważną misję. Dla mnie, narratora, sprawa jest oczywista, bo zostałem dotknięty i zdałem sobie sprawę, jak często prostota pomaga uciec od nadmiaru gadulstwa.
Czy niedostatek może predestynować do zrozumienia czegoś ważniejszego? Może dzięki niemu wyzwolenie się od życiowej nudy i stagnacji rozświetla egzystencję. Zmaganie się z przeciwnościami często pomaga duchowo dorastać. A cierpienie, czyż nie może stać się drabiną duchowego wzrostu? Wiele osób odpowie: no tak, ale chyba mamy inne realia. Dziś wydaje się to anachroniczne, wręcz uwłaczające. Współczesna rzeczywistość jest raczej „wyścigiem szczurów” i targowiskiem próżności. Świat ma inne priorytety. Dobrobyt stał się celem, a doraźny sukces określa miarę szczęścia. Przeświadczenie o cywilizacyjnej samowystarczalności człowieka zaciera perspektywę metafizyczną. Ludzie zaczęli wierzyć w „samo-zbawienie”. Kult technologii nie służy duchowej refleksji, przecież my sami „wytwarzamy prąd”. Dziejowa dalekowzroczność, oparta na przesłankach duchowych, przestała być ważna, a nawet stała się kłopotliwa. Ale skoro ludzie żyjący w nędzy przeżywają takie uwznioślenia, to znaczy, że dostatek niekoniecznie jest najważniejszy. Zbyt często zapominamy o ewangelicznym napomnieniu: troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało (Łk 10,41-42). W tym kontekście warto zastanawiać się, czy żebrzący swoją obecnością „mówią” nam coś ważnego? Z pewnością tak, ale jak to dostrzec w szerszej skali? Relacja z Obcym to nie tylko problem społeczny, ale również osobisty, każdego z nas. Widzieć tego drugiego to także sztuka diagnozowania swojego egoizmu. Patrzeć na kogoś innego normalnie, widzieć w nim człowieka, oznacza również zobaczyć siebie w sytuacji upadku. Czy w parku, na dworcu, pod mostem widać, kto w tych miejscach jest bezdomny? Niekoniecznie wygląd konkretnej osoby musi nam to wyjaśnić. Może ktoś noclegujący na ławce jest w swoim „domu”, a ktoś, kto tam pobłądził, uciekając od swojego dostatku, jest prawdziwie bezdomnym? Kim zatem są ci zagubieni ludzie? Przecież bezdomność nie musi wynikać z doraźnego braku dachu nad głową, bezdomność może być również wtedy, gdy zapominamy, że „dachem” doczesności jest niebo. Kiedy nie umiemy „popatrzeć” głębiej, to oznacza stan duchowego bankructwa. Ten problem miłościwie panującej nam współczesności jest ustawicznie bagatelizowany. W świecie zdominowanym przez mass media duchowa nędza to kłopotliwy temat, niepasujący do lansowanych formuł i modeli życia. Ludzki kapitał ulokowano gdzie indziej. Żebracy „kompromitują” syty świat dobrobytu. Idealizowany i zmanipulowany obraz rzeczywistości kłóci się z ich obecnością. To uwiera i przeszkadza, lepiej tego nie widzieć.
Czyż wszyscy ci proszący o jałmużnę: żebracy, włóczędzy, kalecy, grajkowie, śpiewacy, sztukmistrze, klauni i mimowie, nie są współczesnymi celebrytami ulicy? Oczywiście, ich wpływ na przechodniów jest osobliwy i szczególny, ale z pewnością istnieje, nawet, jeżeli nie są „zauważani”. W tej przestrzeni stają się prześmiewczymi ikonami naszego czasu. Ich misja jest prosta – przypominają, że każdy z nas może zająć ich miejsce. Wychylenia huśtawki losu są nieprzewidywalne, wszyscy w swoim życiu doświadczamy sytuacji, w której potrzebujemy wsparcia.
Postać osoby żebrzącej stanowi metaforę ludzkiej kondycji. W żebrzących najlepiej widać darowaną mam energię, owo tchnienie istnienia. Obnażając siebie wskazują, że wszyscy jesteśmy dłużnikami oczekującymi miłosierdzia. Współcześni nędzarze w oczywisty sposób przypominają o sensie ludzkiej godności, czyli o sprawach najważniejszych. Fenomen istnienia jest tu odarty z blichtru. Żebrzący nie są medialnymi ikonami ubóstwianymi przez tłumy, ale tymi, którzy pojawiają się naturalnie, bez nachalności, jak sygnały ostrzegawcze. Upominają się o odkrycie czegoś podstawowego. Ich przekaz jest prosty – wręcz oczywisty: Oto człowiek (J 19,5).
Czy dziś, przy zawrotnej prędkości życia, możliwe jest zauważenie tego drugiego? Jakże znamienne okazują się tu słowa proroka Izajasza: patrzeć będziecie, a nie zobaczycie (Iz 6,9). Zatem, jak przejrzeć na oczy? Żebrzący są wszędzie, choć tego nie widzimy. Przecież wszyscy bywamy żebrakami. Stwierdzenie, że nasza empatia nie zawsze dobrze nami kieruje, nie jest niczym odkrywczym. Umiejętność patrzenia przenikliwie na człowieka to dar. Być przy kimś autentycznie obecnym i wesprzeć go ze zrozumieniem, to już wiele. Czy jednak nie polega to na czymś innym? Może trzeba zacząć od zobaczenia siebie jako osoby ogołoconej ze wszystkiego, co stanowi o naszej wartości, wyjątkowości, by oddalić się od tego, co współtworzy nasze dobre, codzienne samopoczucie? Stać się, choćby tylko przez moment świadomości, nikim – to dopiero oznacza szansę na zrozumienie drugiego. Przecież bieda ubogich materialnie to tylko przyczynek, by odkryć biedę wiele groźniejszą – naszą wspólną nędzę duchową. W tej nędzy jest też nadzieja, bo z niej może zrodzić się pokora, mistrzyni cnót. Dlatego należałoby powtórzyć za św. Franciszkiem: „Nie wstydźcie się waszej biedy, bycie biednym to nie wstyd”. W tę apologię Mistrza z Asyżu dobrze wpisuje się akt strzelisty moich ulicznych filozofów. Zawołanie, że „każdy człowiek ma w sobie prąd”, to manifest wdzięczności i radości, wbrew wszelkim okolicznościom. Świadomość tego daru umacnia, bo cóż możemy więcej potrzebować, jeżeli potrafimy to docenić? Przecież zostaliśmy zapewnieni, że nawet nasze: włosy na głowie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli (Mt 10,30). Zatem ufajmy i patrzmy wnikliwie.
Jacek Soliński
Dwumiesięcznik literacki
„TOPOS” 3 (160) 2018