Z okazji 75. urodzin Zdzisława Prussa w Miejskim Centrum Kultury odbył się benefis połączony z promocją najnowszej jego książki zatytułowanej „Optymizm specjalnej troski”.
Świętowanie urodzin zbiegło się z obchodami 55-lecia twórczej działalności Zdzisława Prussa i była to świetna okazja do wspomnień i pochylenia się nad twórczością bydgoskiego poety i satyryka. - Poezja była w cieniu estrady, kabaretu, dlatego koledzy po piórze mieli mi za złe, że tak się rozdrabniam, że za jednym razem łapię tyle srok za ogon. Z tym, że te wszystkie sroki mnie dokształcały. Lubiłem środowisko aktorów, muzyków. Nie żałuje tych lat, one mnie ukształtowały, dały mi specyficzne, trochę głębsze spojrzenie na ludzi - mówił jubilat o początkach swojej twórczości.
O wyższych sferach rzeczywistości opowiada ironicznie i lekko, o przyrodzie - z kompleksem i z refleksją nad mikroskopijnością człowieka, o miłości - bardzo rzadko, bo jak sam przyznaje, stale go onieśmiela. - Kiedyś koledzy namówili mnie, żebym wstał o 5 rano i zobaczył, jak pięknie słońce wschodzi nad jeziorem. Gdy potem pytali mnie, jak było, mówiłem: Słońce wyszło, bo nie miało innego wyjścia. Nie wzruszyłem się tym. To jest taka moja uproszczona wersja wrażliwości. Zawsze były mi bliższe rzeczy doraźne. Nigdy nie przenosiłem uroków przyrody w moje wiersze. Ona mnie zawsze peszyła swoją pięknością. To nie moje pióro, aby ją jeszcze poprawiać, dodawać. Jak coś jest piękne samo w sobie, literatury do tego nie potrzeba. Zawsze uwodziła mnie szpetota krajobrazu. Widok rudery jest dla mnie bardziej przejmujący niż najpiękniejszy szklany dom. Rudera ma w sobie historię, dramat. Ona mówi ci, że ty też kiedyś taki będziesz - opowiadał Zdzisław Pruss.
Jest szczery i obiektywny względem samego siebie, z dystansem podchodzi do swojej twórczości. - Jestem autorem, który nie odczuwa natchnienia. Nie jestem wybrańcem losu, który nagle doświadcza stanu wyższej uczuciowości. Ja piszę na zimno, nawet te utwory, w których jest pewna emocja. Po prostu zawsze mam plan, ile wierszy napisze w tym tygodniu i tego się trzymam. Zdaję sobie sprawę, że może brzmieć to fatalnie, ale stać mnie na szczerość. Oczywiście koryguję napisane wiersze z tym, że nie bez końca. Nie jestem poetą całodobowym, który odczuwa i przeżywa wszystko, co się wokół niego dzieje. Ja biorę z powierzchni. Jak ktoś mi mówił, że pracuje już miesiąc nad wierszem, to w głowie rodzi się pytanie czy nie lepiej zacząć pisać drugi, skoro ten idzie tak opornie. Jak długo można mordować się nad jednym? Wiem, że jest to podejście może mało ambitne, ale nie można mścić się nad materią bez końca - ironizował twórca i odtwórca siedemnastu „Szopek Bydgoskich”.
We współpracy z MCK-iem, z Michałem Tabaczyńskim na czele, powstał najnowszy wybór jego wierszy pt. „Optymizm specjalnej troski”. - Te moje wiersze to jest optymizm specjalnej troski, taki śmiech przez łzy. Idealnie pasuje powiedzenie mojej mamy, która mówiła: „Tyle naszego co się naśmiejemy”. Nawet w ciężkich czasach śmiech utrzymywał nas w jako takim optymizmie – zwierzał się bohater wieczoru i odczytał kilka swoich wierszy.
Ostatni utwór, jak sam przyznał, zawiera jego pogląd na świat. („Tego się trzymam i jak się w to wierzy, to można się jeszcze jakoś uchować”). Oto zacytowany przez poetę fragment tego wiersza:
miód na języku, w źrenicy piorun,
w czwartek ci dali, w piątek zabiorą,
teksty się ciągle kłócą z melodią,
wszystko jest między dodać a odjąć.