Wychylenie
Zdarza się, że w niepozornym zjawisku dostrzegamy coś, czego inni nie zauważają. Ocaliłem w pamięci pewien epizod z klasztornej codzienności. Rzecz dzieje się w kaplicy. Właśnie nastała chwila gaszenia świec. Zapada półmrok. Smugi dymu unoszą się w powietrzu. Widoczność jest ograniczona. Kłębiące się białe linie przypominają swobodnie płynące myśli. Przybierają formy ludzi, zwierząt, przedmiotów i sprawiają wrażenie, jakby to wszystko poruszało się w tanecznym splocie. Wydawać by się mogło, że jakiś duch wodzi palcem w przestrzeni i rysuje opowieść, w której wszystko może się pojawić. Wrażenie dziwne i nierzeczywiste. Obrazy układają się w ciągi skojarzeń. Niewidzialny przybysz kreśli ulotne znaki i wprawia je w ruch. Smugi rozpływającego się pisma przemykają jak senne marzenia. Wolność skojarzeń zdaje się nieograniczona. Kontury falują w tajemniczym misterium przenikających się kształtów. Powoli bledną. Za moment bezpowrotnie znikną. Leniwie snujące się dymne nitki wtopią się w ciemność, w przestrzeń innego skupienia. Powietrze zmatowieje, wchłaniając to widowisko. I tak też się stało. Wystarczyło mgnienie i osobliwy teatr przeminął, rozproszył się w półmroku. Pozostała jedynie cisza ? wierny świadek łączący przeszłość z teraźniejszością. Jak długo to trwało? Nie potrafię powiedzieć. Obserwowałem to zjawisko, jakby upływ czasu mnie nie dotyczył. Może widziałem to raczej w sferze własnego odczucia niż w zewnętrznej ? konkretnej rzeczywistości? Jakie to ma znaczenie? Otóż, odkryłem w tym zdarzeniu coś osobliwego, coś w rodzaju anatomii skojarzeń. W wyobraźni mogę wracać do tego ?widowiska? jak do fantasmagorycznej projekcji. Odczułem w tym frapującym doświadczeniu bliskość, bo znalazłem analogię do moich rytniczych zmagań. Uzmysłowiłem sobie wartość przelotnych chwil skupienia, krótkich osobnych wrażeń, które zazwyczaj znikają zbyt szybko, by je ocalić. Praca grafika nad linorytem polega na badaniu i archiwizowaniu właśnie takich zdarzeń, inaczej mówiąc na przyswojeniu wyobraźni intrygującego rysunku ?znalezionego? w przestrzeni. Dzięki temu procesowi przeszłość staje się teraźniejszością, a wrażenie obrazem. Wyłaniające się z czarnego tła linorytu białe kontury rysunku, są jak smugi zamyśleń. Harmonia linii tworzących kompozycję skupia odczucia i idee, powstaje jednorodna struktura kształtów i treści. Myśli oswojone z formami, jakby powstały z tej samej materii, pozostają otwarte i prowokują. Pozwalają szukać i znajdować, to, co niezwykłe w tym, co zwyczajne.
Każdej jesieni od 1986 roku przygotowuję w Galerii Autorskiej swoją ekspozycję linorytów. Dlaczego w tym ?miejscu?? Może dlatego, że czuję się tu bezpiecznie, oddalony od napięć i zgiełku pielęgnuję swoją autonomię. Upływ czasu uwiarygodnił tę motywację. Rok po roku zastanawiam się nad powtarzalnością swoich urodzinowych wystaw. Co oznacza ta konsekwencja? Czy potrafię to wyjaśnić? W jakimś sensie żyję wyobrażeniem rzeczywistości, która nigdy nie nastąpi. Dlaczego? Bo każde kolejne dążenie przemija stając się przeszłością, która jest zawsze inna, a jednak pracuję w przeświadczeniu, że ten rytm do czegoś mnie prowadzi, coś otwiera. Po dwudziestu sześciu latach kontynuowania październikowych wystaw, muszę wyznać, że pory dnia i pory roku zyskały dla mnie nowe znaczenie i układają się w ciągłość jednego doświadczenia. Cykliczność moich działań stanowi w tym wypadku trwały punkt odniesienia ? constans określający wiarygodności trwania. W cykliczności jest również coś nieprzewidywalnego i niedefiniowalnego, coś co mnie duchowo rozwija. Stąd bierze się afirmacja świata, owo wewnętrzne drgnięcie, iluminacja potrzebna do przemiany uwrażliwiającej świadomość. Dzięki temu poruszeniu czujemy czym jest ustawiczne ?stawanie się? nas i świata. Dzieje się to nieustanne i nieustannie potrafi fascynować. Wciąż dokonuję się w nas, ale też wymaga naszego udziału ? twórczego ?patrzenia?. Nie można przyswoić sobie na stałe stanu zadziwienia, to szczególna i niepowtarzalna chwila. Może właśnie w niej ukryte jest źródło metafizycznej wrażliwości? Co roku przygotowując krótki opis do wystawy, zastanawiam się nad tym fenomenem. Każda kolejna wypowiedź stanowi raport werbalizujący moje rytnicze działania i związane z nimi refleksje. Ten lakoniczny meldunek jest aktualizacją rozumienia własnej obecności i sygnałem kontrolnym, czy jeszcze umiem odnaleźć się we współczesnym świecie. Przy tej okazji staram się przypomnieć, co w sferze wartości jest dla mnie ?ruchome? ? przejściowe, a co ?stałe? ? nieprzemijalne. Słowo ?przypomnieć? ma w tym wypadku kilka odniesień, jak pamięć dotycząca godzin, dni i lat. Ta konfrontacja przeszłości z sytuacją zastaną uzmysławia mi własne zakłopotanie i bezradność. Czasami czuję się, jakbym był zamknięty w wieży Babel, a chciał zamieszkać w wieży z kości słoniowej. Może właśnie dlatego wciąż zajmuję się linorytem, na przekór logice postępu. To moje panaceum na panujące w dzisiejszym świecie realia. Próbuję działać w zgodzie z własna wolą ? w oddaleniu, odrębnie, na uboczu, poza obowiązującą prędkością. Bywa, że nad linorytem pracuję długo, wiele godzin dziennie przez kilka miesięcy. Ufam w sens tej mozolnej pracy, działając wbrew ?duchowi czasu?. Uczę się wciąż dyscypliny i rytmu. W tym wypadku ocalać spontaniczność twórczą oznacza wybór samotności. W naturalny sposób, za pomocą dłutka, przemieszczam się w tworzonej strukturze. Jestem w niej obecny jak w myślach wypowiadanych za pomocą słów. Ta organiczna czynność wprowadza mnie w rzeczywistość autonomiczną. Skupienie jest tu mierzone według innego rytmu upływania czasu. To pozwala kształtować własną przestrzeń wolności. Być dziś grafikiem rytownikiem oznacza być kimś z minionej epoki. Dlatego mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że pracę nad linorytami traktuję, jako zlecenia składane samemu sobie. Jaką mam z tego powodu satysfakcję? Osobliwą i jednocześnie wspaniałą. Dzięki tej pracy wychylam się poza logikę współczesnego świata.
Jacek Soliński