Właściciel Zawiszy był poirytowany nałożoną na klub karą za race na trybunach. Zamiast standardowych kilku tysięcy, miał zapłacić 30 tysięcy złotych. Wówczas, jak powiedział w telewizji Orange Sport, rozważał wycofanie klubu z niedochodowych rozgrywek o Puchar Polski. Kiedy PZPN zagroził jeszcze solidniejszymi karami, właściciel Zawiszy zdecydował się zagrać mecz z Cracovią.
Z boiska w sobotę wiało nudą. Zawisza udawał, że atakuje, Cracovia udawała, że jest z porcelany, a każdy dotyk gracza z Bydgoszczy powodował u krakowskich zawodników kontuzję, wymagającą lekarza i noszy. Ataki Zawiszy kończyły się w polu karnym gości, wśród kibiców jeszcze po meczu trwały zażarte dyskusje, czy niebiesko-czarni oddali jeden czy dwa celne strzały w meczu.
Aż trudno było uwierzyć w to, że Adrian Błąd daje się wyprzedzać przez krakowian, że Rafał Leśniewski daje się kilka razy złapać na spalonym lub nie trafia w piłkę, że Vahan Gevorgyan nie potrafi celnie podać, że cała obrona Zawiszy stoi jak zaczarowana patrząc na obiegających ją napastników Cracovii. Wreszcie w to, że Jurij Szatałow wpuszcza na boisko drugiego napastnika dopiero na 20 minut przed końcem meczu, kiedy Zawisza przegrywał już 0:1. To co pokazał Petasz, Ostalczyk czy Mąka nadaje się do podręczników “Jak nie powinno się grać w piłkę nożną”.
Trudno, mecz się odbył, Zawisza odpadł z rozgrywek o Puchar Polski, ale przecież cel na ten sezon jest zupełnie inny. Zawisza chce awansować. Dlatego liczą się wyłącznie mecze ligowe. Po pogromie jaki Zawisza urządził w Nowym Sączu, gdzie rozbił Sandecję 5:0, w środę przy ulicy Gdańskiej zobaczymy GKS Tychy, który w pierwszej kolejce zremisował u siebie z Kolejarzem Stróże.