Czasami urzędnicy oczekują, że ktoś dopłaci im do pensji. Ale to jest ścigane prawem łapówkarstwo. Już bardziej legalnie Polacy dopłacają do głodowych emerytur swoich rodziców. Z kolei “bezpłatna” edukacja nierzadko okazuje się tak beznadziejna, że trzeba płacić za korepetytorów i prywatne kursy.

Chyba wszyscy w Polsce zajmują się jakąś formą łatania prywatnymi banknotami publicznego systemu usług i dobrodziejstw. Coraz rzadziej trzeba to robić w formie łapówek. Dawniej sprawy się “załatwiało”, a dziś się “partycypuje”. Tak ma się sprawa z samorządowymi “inicjatywami lokalnymi”.

Chociaż w cenie paliwa wliczone są podatki przeznaczone na utrzymanie infrastruktury drogowej, to za przejazd autostradą trzeba płacić. Po drogach krajowych przyszedł czas na dopłacanie do dróg osiedlowych. Bydgoski program 25/75 rozpoczął się od budowy ulicy Kartuskiej. Tam mieszkańcy musieli zgromadzić wkład własny w wysokości około 200 tysięcy złotych. Miasto dorzuciło brakujące 75%. Z błotnistej kałuży wynurzyła się jezdnia i chodniki. Natomiast podczas tych wakacji wyremontowano korytarze jednej z bydgoskich szkół. Tam rodzice i nauczyciele zebrali prawie 20 tysięcy złotych, po czym miasto dołożyło brakującą kwotę. Do czego to zmierza?

Czy pacjenci mają organizować komitety na rzecz remontu sal i kupna sprzętu leczniczego? “Partycypacja w kosztach” to zwyczajny eufemizm określający niewydolność państwa. Tandetę publicznych usług przykrywa się pięknie brzmiącymi określeniami: postawa obywatelska, budowa wspólnoty lokalnej, lokalny patriotyzm. Pomimo ogromnego obciążenia obywateli podatkami, zadłużenia Polski i samorządów oraz dotacji unijnych, brakuje pieniędzy na podstawowe budowy i remonty. Można więc przewidywać, że w przyszłości czekają nas nie tylko podwyżki podatków, ale także rozwój idei “partycypacji społecznej”.

Skoro program 25/75 jest dobry, to 50/50 będzie jeszcze lepszy. A jeśli już rodzice dopłacają do remontu publicznej szkoły, to mogą też dołożyć do nauczycielskich pensji… Taki scenariusz nie jest niemożliwy do realizacji, skoro trzeba w Polsce płacić za “publiczne przedszkole”. Od czasu do czasu odżywają też pomysły dopłat do zabiegów leczniczych wykonywanych przez “bezpłatną służbę zdrowia”. Nie trzeba być wróżbitą, żeby przewidzieć, że po uodpornieniu się ludzi na absurd tego pomysłu, zostanie on w końcu wprowadzony, a potem będzie już tylko rozszerzany.