Jak już pisałem w bydgoszczy24 ?Błękitnie? jest spektaklem opartym na modnej w ostatnim dziesięcioleciu koncepcji marketingu i zarządzania, zwaną strategią błękitnego oceanu. Przypomnę w największym skrócie o co tu chodzi. Otóż jest ocean czerwony, w którym wszystkie morskie stworzenia zapiekle ze sobą rywalizują o miejsce na rynku, o klienta i zysk. Nieludzki kapitalizm! Jest jednak też ocean błękitny, w którym panuje innowacyjność, twórczość i firmy ze sobą nie rywalizują, lecz kreują nowe potrzeby i sposoby życia. Koncepcja błękitnego oceanu ma zatem sporo walorów psychoterapeutycznych dla sfrustrowanych biznesmenów walczących o swój kawałeczek wolnego rynku. Przestańcie walczyć o ów rynek, wymyślcie coś nowego, powiada się w strategii błękitnego oceanu.

Przepraszam miłośników teatru za powyższy fragment recenzji, ale musiałem o tym napisać, bo spektakl jest właśnie o czerwonym i błękitnym oceanie.

To co się dzieje na scenie i ekranie (bo podczas spektaklu zaprezentowane zostały dwa filmy) jest żałosne, obraża inteligencję widzów i świadczy o chimeryczności umysłów twórców ?Błękitnie?.

Zaczyna się od trwającego około 20 minut filmu. Dwaj faceci, grani przez Rolanda Nowaka i Marcina Zawodzińskiego wychodzą z jeziora (zdaje się, że to Zalew Koronowski) z paczką zawierającą elementy szafy. I idą. Przez lasy. Pustkowia. Zatrzymują się na rynku małego miasteczka. Wyciągają z koszy na śmieci plastikowe butelki. Porzucają te butelki po drodze. Idą i idą. Samochody i ludzie, których spotykają poruszają się ?wstecz? jak na filmie puszczonym od końca do początku. Ci idący z szafą w kartonie też czasem poruszają się na wstecznym.

To oczywiście świadome lub nie nawiązanie do głośnej etiudy Romana Polańskiego z 1958 roku ?Dwaj ludzie z szafą?. Z tym zastrzeżeniem, że film Polańskiego był małym arcydziełem sztuki filmowej, a film zaprezentowany w Teatrze Polskim jest kiczowaty, z mętną symboliką i przesłaniem. Film kończy się wejściem owych dwóch aktorów do Teatru Polskiego i zjawiają się oni na scenie przed publicznością. Przez następnych 20 minut składają szafę. Posługują się instrukcją obsługi napisaną w niezrozumiałym dla nich języku, zdaje się czeskim. Potem czytają już instrukcję po polsku. No i jakoś udaje się im złożyć szafę. Następnie kilkoro aktorów pokulawszy się czas jakiś na scenie wtłacza się do szafy. I koniec sceny.

I już leci następny film, z którego widzowie dowiadują się, że w związku z efektem cieplarnianym Bydgoszczy zagraża gigantyczna powódź. Tak, tak, mówi się w tym filmie, że już niedługo poziom mórz i oceanów podniesie się o 100 metrów i Bydgoszcz znajdzie się pod wodą. Jeśli to nie nastąpi, to jest jeszcze nadzieja na to, że zniszczeniu ulegnie tama we Włocławku i Bydgoszcz tak czy owak znajdzie się pod wodą. Tak, tak, bydgoszczanie, szykujcie się nieuchronnie na potop. A póki co sposóbcie się do pluskania w błękitnym oceanie. Słowo honoru ? tak to leci w bydgoskim spektaklu.

Kolejna sekwencja tego dziwnego widowiska to skupienie się kilkorga aktorów nad wyobrażonym, jak domniemywam, oceanem błękitnym, choć głowy nie dam, bo może chodzi o ocean czerwony. Tak czy siak aktorzy przez wiele minut odgrywają trudy wejścia do owego oceanu i poruszania się w nim. Wiadomo ? nowość, innowacyjność wzbudzają obawy i lęki. Aktorzy zatem kulają się, czołgają, robią wygibasy, co jak powiadam, ma zapewne symbolizować trudy pływania we współczesnym świecie konkurencji, presji, ale też innowacyjności i twórczości. Potem pośród pluskających, wijących się w odmętach błękitnego a może i czerwonego oceanu aktorów, pojawia się plastikowa, nadmuchana ryba. I to właściwie wszystko. Aktorzy jeszcze coś pokrzykują o moherach, bydgoszczanach, a na ekranie pojawia się informacja, że Bydgoszcz jest strefą okupowaną (chyba przez czerwony ocean). Ufff…

Tak żałosnego widowiska teatralnego jeszcze w Bydgoszczy chyba nie było. Intelektualna zawartość wizji twórców spektaklu jest praktycznie żadna. Nic nie jest tu duchowo konieczne i niezbędne. Próba naśladowania myślenia awangardowego jest żałosna. Młodzi twórcy spektaklu nie rozumieją, że prawdziwa, z krwi i kości awangarda, pojawiała się w sztuce tylko wtedy, kiedy wyczerpywały się tradycyjne formy wypowiedzi. Artyści sięgali do nowatorskich form, kiedy już w tradycyjnych formach nie mogli przekazać tego, co mieli do przekazania. No, ale taka awangarda zakłada, że ma się coś ważnego ludziom do powiedzenia. Tu, w bydgoskim spektaklu, nie ma się ludziom do powiedzenia nic. Ot, twórcy słyszeli coś o strategii błękitnego oceanu i zrobili sobie na tej podstawie scenki. A może to przysłowiowe robienie sobie jaj z publiczności.

Jeśli teatr bydgoski będzie podążał tą droga, to możemy się zapewne spodziewać po przerwie wakacyjnej i w następnym sezonie sztuk powiedzmy takich: ?Libido wolnego rynku?, ?Uroki Produktu Krajowego Brutto?. Aktorzy będą pląsać. Nie będzie żadnego tekstu dramatycznego. Nie będzie postaci. Przez scenę przejdzie plastikowy słoń, a na nieboskłonie pojawi się orangutan.

I pomyśleć, dookoła świat buzuje konfliktami, cynizmem, złem, ale też solidarnością i współczuciem, a ci walą, że im w głowach błękitnieje…

?Błękitnie?

  • Pomysł: Agata Maszkiewicz, Vincent Tirmarche
  • Realizacja: Agata Maszkiewicz, Magdalena Chowaniec, Vincent Tirmarche
  • Film: Vincent Tirmarche
  • Występują: Mirosław Guzowski, Marta Malikowska, Roland Nowak, Małgorzata Witkowska, Piotr Wawer, Marcin Zawodziński