Podpalenie domu, w którym mieszka poseł Krzysztof Brejza, były wczoraj wiadomością dnia. Za „Gazetą Wyborczą” opublikowało tę sensacyjną większość mediów głównego nurtu.
Przekaz „Wyborczej” był najbardziej dramatyczny: Nieznani sprawcy podłożyli ogień pod domem Krzysztofa Brejzy. O mały włos nie doszło do wybuchu gazu, który uśmierciłby domowników. Ogień dochodził do pokoju dzieci. Poseł złożyć zawiadomienie do prokuratury o usiłowaniu zabójstwa. Policja rozpoczęła postępowanie w sprawie podpalenia domu i usiłowania zabójstwa posła Krzysztofa Brejzy.
Dzisiaj ujęto „zamachowca”. Był nim 51- letni mężczyzna, który przyznał się do tego, że zaprószył ogień niedopałkiem papierosa. Spłonęła plastikowa toaleta przenośna, która stała na podwórzu i leżące obok materiały budowlane. Zatrzymanemu postawiono zarzut nieumyślnego spowodowania pożaru.
Do gorącego tematu zapalił się rozrywany przez bydgoskie spółki komunalne właściciel firmy Markomedia i popełnił felieton pt. „Ogień pod domem Brejzy to zemsta za ujawnianie prawdy", który opublikował w poniedziałek portal „Metropolia Bydgoska".
„Ktoś podpalił kamienicę, w której mieszka poseł Krzysztof Brejza. Ogień podłożył w nocy, pod oknami sypialni trójki jego dzieci, tuż przy instalacji gazowej” – poinformował Marcin Kowalski. Jak widać, byłemu dziennikarzowi „Gazety Wyborczej" udało się bezbłędnie zrekonstruować przebieg wydarzeń w nocy z soboty na niedzielę przy ul. Solankowej w Inowrocławiu. W tytule ujawnił powód podłożenia, a potem udowodnił sam sobie, że inaczej być nie mogło: „To było celowe podpalenie. Można oczywiście założyć, że przypadkowi menele weszli w środku nocy z ulicy na podwórze kamienicy, złożyli na kupkę materiały budowlane przylegające do ściany budynku, podłożyli ogień, poszli dalej. Można założyć, że nie mieli pojęcia, kto mieszka na piętrze. Nie przeszło im przez myśl, że okna tuż nad stertą styropianu, to sypialnie rodziny Brejzów. Nie wykluczam, że bandziory z zapałkami działali w afekcie, nie zauważyli rur instalacji gazowej. Raz na milion takie przypadki rzeczywiście mogły się zdarzyć. Raz na milion, nie częściej."