Wieczorne spotkanie, które odbyło się w środę w galerii Anny Osińskiej przy ul. Krasińskiego pięć, przebiegało jak zwykle w kameralnej atmosferze, a jego uczestnicy (w przeważającej mierze uczestniczki) czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Bydgoski satyryk przyszedł uzbrojony w zbiór swoich wierszy pt. ?Szukanie indyków?, a na ścianach wisiały obrazy Małgorzaty Biernat-Świtoniak.

Nie przypadkiem Zdzisław Pruss przyniósł właśnie ten tomik poetycki. Utwory, które się w nim znajdują mają charakter autobiograficzny, są poetyckim zapisem doznań z lat dziecinnych, które spędził przyszły twórca Bydgoskich Szopek w wiosce Jabłkowo. Był wtedy Rysiem, gdyż tak mówili do niego rodzice i starsze siostry.

Spotkanie w artGallery przebiegało w ten sposób, że autor odczytywał wiersz z tomu ?Szukanie indyków?, a następnie opowiadał o osobie lub zdarzeniu z tamtych lat, które zainspirowały go do napisania tego utworu. Czasami postępował odwrotnie. Najpierw opowiadał uczestnikom spotkania o jakimś wydarzeniu lub osobie, a następnie odczytywał wiersz powstały w wyniku zachowanych wrażeń.

Zdzisław Pruss momentami żartował, ale znacznie częściej sprawiał wrażenie lekko roztkliwionego wspomnieniami o osobach, z którymi był blisko związany w tamtym okresie, a których już nie ma wśród nas. Najczęściej mówił o mamie, z czułością przemieszaną z dumą i ciepłą ironią. – Po latach mama opowiadała, że się dobrze uczyłem. Tymczasem zostałem siedzieć, bo miałem dziewięć dwój, a tylko z dwóch się wykaraskałem – opowiadał.

Utwory, które odczytywał nie były zapisanym wspomnieniem. To były poetyckie reminiscencje zawierające i nostalgię, i dystans. Kilka opowieści z lat dziecinnych mocno rozbawiło uczestników spotkania. Do takich należała relacja z pierwszej wizyty w poznańskim zoo. Przed wyjazdem do Poznania zastanawiał się, jakiej wielkości jest lew. Na naradzie z kolegami z wioski ustalili, że jako król zwierząt musi być większy od innych. – Pewnie dwa, a może nawet trzy razy większy od krowy – relacjonował satyryk i nazwał największym rozczarowaniem z okresu dzieciństwa przeżycie, jakim było zobaczenie lwa leżącego w kącie klatki.

Pruss odmalował obraz wsi, w której nie było elektryczności, co nie oznaczało, że życie było wolne od sensacji i ciekawych wydarzeń. Byłby zapewne słuchany ze śmiechem i zainteresowaniem przez następną godzinę, ale musiał uciekać, gdyż miał prowadzić ?Koncert dla Barbary? w Filharmonii Pomorskiej. Wtedy rozpoczęło się w artGallery drugie spotkanie wieczoru.

Małgorzata Biernat-Świtoniak zakomunikowała na wstępie, że nie skończyła liceum plastycznego. Miała zostać lekarzem. Rodzice byli zszokowani, gdy dowiedzieli, że chce zostać malarką. – Mama trzymała kciuki, żebym się nie dostała na studia, ale się dostałam i to był najpiękniejszy okres w moim życiu – zdradziła artystka. Autorka kilku cyklów obrazów wykonywanych techniką mieszaną (farba plus spray), prowadzi pracownię plastyczną dla dzieci, młodzieży i dorosłych w klubie 1. Pomorskiej Brygady Logistycznej przy ul. Powstańców Warszawy 2. Zaprosiła wszystkich chętnych do sprawdzenia swoich umiejętności malarskich. Co prawda, przy wejściu na ten teren wymagana jest przepustka, ale do pracowni plastycznej wartownicy wpuszczają potencjalnych Matejków.