Wracamy do zwierzeń Zdzisława Prussa, których można było wysłuchać na początku grudnia w artGallery Anny Osińskiej. Trwają święta, których rodzinny klimat jest wymarzonym tłem do poznania okoliczności powstania wierszy nazywanych przez ich autora obrazkami lirycznym z dzieciństwa.
Lata 1948-51 spędził przyszły satyryk w Jabłkowie, wsi w Wielkopolsce, gdzie utworzono po wojnie PGR, którym kierował jego ojciec. – Mój ojciec chciał przeczekać Polskę Ludową na wsi. Wierzył naiwnie, że przyjdą Francuzi razem z Anglikami i nas odbiją – scharakteryzował go żartobliwie syn.
W Jabłkowie spędził więc urodzony w 1942 roku Rysiu, bo tak był Zdzisław nazywany w domu rodzinnym, kilka lat, a do dzisiaj z tkliwością wspomina gosposię, Franciszkę Pawlikowską. Mama miała na głowie gospodarstwo i kłopoty z ojcem, więc to ona opiekowała się najmłodszym dzieckiem w rodzinie.
- Ona mi matkowała. O północy przychodziłem do niej do łóżka, bo się bałem duchów – wspominał poeta. Jeden z wierszy w tomie ?Szukanie indyków? nosi tytuł ?Gosposia?:
A wszystko przez Zosię Skalską
Że zachorowała
I gosposia która ma swoje lata
I jest zgodzona do kuchni i na pokoje
Musi iść teraz z wiadrem do chlewika
Zanieść świniom żarcie
W biały dzień
Na oczach świata
Idzie i nie wie nieszczęsna
Że największa sromota jest dopiero przed nią
Warchlak jeszcze głupi a już wyrośnięty
Ruszy na nią
Jak tylko furtkę odemknie ze skobla
Wleci pod fartuch
I w dzikim podskoku od gruntu oderwie
I galopuje gosposia na wieprzu na oklep
Dookoła zagrody tyłem do frontu
Trzymając się świńskiego ogona
W biały dzień
Na oczach świata
Jeszcze tego wieczora
Pohańbiona na wieki
Zaczęła się pakować
Na nic się zdają zapewnienia mamy
Że z naszego balkonu nie było nic widać
Że na podwórku były tylko kury
Że raz nie zawsze
I po co robić z igły widły
Kiedy Zosia od Skalskich jutro będzie zdrowa
Ale Franciszka Pawlikowska ma swój honor
Milczy jak grób i dociska zreumatyzowanym kolanem
Wyciągniętą spod łóżka walizkę
Patrzę na to wszystko
Z kotem na rękach i ze łzami w oczach
Patrzę i widzę
Jak gosposia podchodzi wolno do mnie
Nachyla się
Całuje w czoło
Jak na pożegnanie
Chwyta walizkę
I zaczyna się rozpakowywać
Zdzisław Pruss ma tę wzruszającą scenę do dziś przed oczami. Gosposia widziała, że chłopiec jest zrozpaczony i zmieniła swoje postanowienie. Tak na marginesie, poeta zdradził, iż gosposia miała pecha, bo tego dnia byli u rodziców goście z Trzemeszna, wszyscy siedzieli na balkonie, skąd znakomicie było widać jej przygodę z wieprzkiem.
Bardzo często w wierszach tomu ?Szukanie indyków? występuje mama Zdzisława Prussa, m.in. w utworze pod tytułem ?Światło?:
Przed Wigilią wszyscy mają urwanie głowy
Gosposia z karpiami które trzeba oprawić
Siostry z choinką którą trzeba ubrać
Ojciec z bilansem który trzeba dopiąć
A ja z wierszykiem z którym mam wystąpić przed gwiazdorem
Ale najbardziej zalatana jest mama
Znosi ze wszystkich pokojów
Wyciąga z komórek z piwnicy i strychu lampy
Stare i nowe
Dolewa nafty sprawdza pokrętła knoty i klosze
Wyjmuje też świeczki z kartonów
Do świeczników je wciska
Mocuje się z lichtarzami
Bo wszystko co można zapalić
Dzisiaj musi świecić
Gdy zasiadamy do kolacji
Jasno jest jak w niebie
Mimo to mama strwożonym okiem lustruje talerze
I snuć zaczyna wigilijną opowieść rodzinną
O pewnym kuzynie dalekim
Który ością która mu w poprzek stanęła
W samą Wigilię niemal na śmierć się zadławił
Patrzcie na to co jecie i błagam
Pamiętajcie że do najbliższego doktora
Siedem kilometrów
Tę okropną odległość powtarza dwa razy
A sama prawie nic nie je z wielkiego przejęcia
Gdy odsuwamy puste talerze
Słyszę jak ciężki kamień spada mamie z serca
Bo wszyscy chwała Bogu znowu z życiem uszli
Można przyciemnić lampę pozdmuchiwać świece
I radosnym śpiewem zachęcić pastuszków
Żeby przybieżeli do naszej stajenki
Cichej ciemnej i bezpiecznej
Co pięć lat Zdzisław Pruss wraz z synami, a teraz także z wnukiem, jeździ do Jabłkowa, gdzie robią sobie zdjęcie przy kamieniu, na którym jako dzieciak wysłuchiwał opowieści mamy, gdy wyruszali z psem na spacer.
Kora przodem
Ja za nią
A na końcu mama
Idziemy do lasu
W trójkę
Zażyć świeżego powietrza
Lasek niewielki przytulny
Bez mrocznej gęstwiny i dzikiego zwierza
W sam raz na przechadzkę
Późnym popołudniem
Mama ten las nazywa parkiem
Co kiedyś był pałacowy piękny i zadbany
A dziś zapuszczony biedny
Jak to wszystko teraz
Niewiele rozumiem
Ale wiem
Że ścieżką wśród sosen i świerków
Dojdziemy wkrótce do wielkiego kamienia
Mama na nim przysiądzie
Nogę na nogę założy
Westchnie i zacznie opowiadać
O pięknym i dalekim świecie
O Poznaniu gdzie opera wspaniała
Do której zabierał ją mój ojciec
W narzeczeńskich czasach
O Gnieźnie słynącym z katedry
I łatwego dojazdu
I o Trzemesznie gdzie za tamtej Polski
Mieliśmy kamienicę w rynku
I sklep z konfekcją w najlepszym gatunku
Mówi też mama o swoim Wągrowcu
Gdzie dziadek Rączkowski stawiał domy
I śpiewał w kościelnym chórze
A ona mała Gabrysia
Chodziła na francuski i fortepian
Ale musiała przestać bo nie było pieniędzy
I starczyło ich tylko na małą maturę
A szkoda
Bo byłam do uczenia chętna
I mówiłam z akcentem
I grałam ze słuchu
Mama podnosi się z kamienia
Strzepuje ze spódnicy sosnowe igiełki
I wracamy
Wracamy w stronę domu
Gdzie są duże pokoje
Ale wygód żadnych
Gdzie woda jest ze studni
A światło ze świeczek i naftowych lamp
I gdzie w zimnej sypialni
I w ciężkiej chorobie
Leży i patrzy w sufit
od rana do nocy ojciec
Z którym nie ma już żadnych tematów
Nawet o tej operze w Poznaniu
Wspaniałej
Z narzeczeńskich czasów
Poeta opowiadał, że kiedy zamieszkali w Bydgoszczy, mama wysyłała go po ciastka do ?starego Sowy? na ul. Pomorskiej oraz do wypożyczalni na rogu Hetmańskiej po książki wraz z instrukcją: – Rysiu, tylko pamiętaj, żeby była troszeczkę podarta. Podniszczony stan wskazywał na to, że książka jest często czytana, a więc interesująca.
Pani Prussowa była bardzo dumna z syna: – Kiedy dostałem pracę w radio mama była wniebowzięta. Spełniałem jej aspiracje, bo zajmowałem się sztuką.
Wiersze nawiązujące do wydarzeń z dzieciństwa pisał Zdzisław Pruss podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych, dokąd wraz z żoną pojechał na sześć tygodni na zaproszenie wywodzącej się z Bydgoszczy piosenkarki, Ewy Sadowskiej. – Dzieciństwo to czas, podczas którego człowiek nasiąka tym, co później będzie przetrawiał, a im będzie starszy, tym będzie to wyraźniej widział. A jeszcze jak się ktoś od dzieciństwa i od tej ziemi oddali, choćby na krótki czas, to już w ogóle wszystko ma przed oczami – wyjaśnił autor ?Szukania indyków?.