Spotkanie zagaił Jacek Soliński. Przedstawił goszczącą w Bydgoszczy poetkę i profesora Zofię Zarębiankę. I dość szybko, po kilku słowach wprowadzenia, stało się jasne, że galeria gości osobę o szerokich horyzontach i znaczącym dorobku.
Zofia Zarębianka jest autorką wielu artykułów, kilku książek naukowych i pięciu tomików wierszy. W kręgu jej naukowych fascynacji znajdują się tacy poeci jak Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Anna Kamieńska, Zbigniew Jankowski, ale także poeci pokolenia ?Nowej Fali? i ?bruLionu?.
Anonsując twórczość poetycką Zofii Zarębianki, Jacek Soliński rekomendował ją jako rozumną i dojrzałą poezję religijną, choć o religijności wspominał powściągliwie i z umiarem. Mówił, że poetce udaje się odnaleźć w wielu wierszach pośledniość i wiersze jej urzekają afirmacją rzeczywistości i człowieka.
Następnie Mieczysław Franaszek odczytał kilkanaście wierszy Zofii Zarębianki. I zrobiło się lirycznie i ciekawie, bowiem Zarębianka pisuje wiersze refleksyjne i starannie wycyzelowane. Można się z nią nie zgadzać, ale nie sposób orzec, że nie potrafi pisać wierszy. To jest poezja lekkiego, ulotnego humanizmu ? powiedzieć może nawet można: aksamitnego humanizmu. Wiele tu takich przedmiotów jak firanki, obrusy, drobne gadżety, które ujawniają człowiekowi jego ulotne trwanie w świecie. Poetka kontrastuje ów ulotny świat czasem stwierdzeniami twardszymi, rzec można, męskimi i dzięki sąsiedztwu z owymi kobiecymi firankami i obrusikami owe twardsze konstatacje wybrzmiewają mocniej i dobitniej. A jeśli udaje się Zarębiance dołożyć jeszcze trochę ironii, to brzmi to na przykład tak:
Ach, te nasze płci połcie,
słoninki rozkoszne
w sobie się stapiają
w ogniu się spalają
miłości
Ach, te nasze płci połcie
słoninki miłosne
całe opływają
w tłuszczach
bliskości
No, to już nie jest kulturalna pani profesor, ani nawet grzeczna. I nie ukrywam, te wiersze z pewnym nerwem, czasem odrobinę złośliwe, z ładunkiem irytacji podobały się mi najbardziej. Znakomicie na przykład zabrzmiał wiersz o starzejącej się kobiecie, z seksem wygasłym, jak rzekłby zapewne Rafał Wojaczek, kobiecie z włoskami ondulowanymi, piersią wyschniętą, która zmierza do swego kochanka czy też męża… na cmentarz, bo ten spoczywa w grobie. Ten wiersz z barokowej biorący się tradycji robi wrażenie. Jest w nim złość na procesy przemijania, wierności i śmieszności miłości.
Poetka zresztą wielokrotnie korzysta z barokowego właśnie dziedzictwa. Buduje na przykład swój świat na zasadach dychotomii: żywe ? martwe; ruchliwe ? nieruchome; dalekie ? bliskie, naturalne ? cywilizacyjne.
Mieczysławowi Franaszkowi udawało się w interpretacji wierszy Zarębianki wydobyć jeszcze jedną ich wartość, a mianowicie samoistne, poetyckie brzmienie słów i fraz. To ważne, że Franaszek zwrócił uwagę na tę właściwość poezji Zarębianki, bowiem jest to poetka wyczulona na wszelakie meandry języka i mówienia, a jednocześnie (na szczęście!) daleka od epatowania językiem w duchu, powiedzmy, Mirona Białoszewskiego czy Tymoteusza Karpowicza.
W dalszej części wieczoru wiersze czytał już nie tylko Mieczysław Franaszek, ale także sama autorka. Jej interpretacje były powściągliwe i chętnie dzieliła się z publicznością wierszami refleksyjnymi, odrobinę zakorzenionymi w tradycji religijnej.
Niebezpieczeństwem, które zdaje się czyhać na poetkę, jest, jak mi się wydaje, jej erudycja i wykształcenie. Mało przekonująco brzmią jej wiersze, w których dominują pojęcia i rozważania filozoficzne. To są dobrze napisane wiersze, ale brak im jakby ikry, osobistej rozpaczy, złości, miłości. W tych wierszach nie ma kobiety z krwi i kości, Zofii Zarębianki, lecz jest pani profesor, oczytana, mądra, potrafiąca rozważać sprawy, powiedzmy nicości i śmierci, na wysokim poziomie refleksji humanistycznej, lecz już nie dość osobistej. Kiedy poetka rozważa w wierszu, czy można wierzyć w człowieka nie wierząc w Boga i odwrotnie, czy można wierzyć w Boga, nie wierząc w człowieka, to ja czuję się jak na seminarium i tęsknię już za jej wierszami o starzejącej się pani, która szuka zaspokojenia i pewnie seksu na cmentarzu.
Podczas zamykającej spotkanie dyskusji prowadzonej przez Jacka Solińskiego pojawił się anonsowany wyżej problem ? jak możliwe jest bycie jednocześnie, w tej samej skórze i tym samym ciele, profesorem, kimś obiektywnym, zdystansowanym i poetą, kimś subiektywnym, emocjonalnym, a i bywa egoistycznym.
Zofia Zarębianka powiedziała, że nie ma z tą sprzecznością ról żadnego kłopotu, jak choćby znany jej poeta pokolenia Nowej Fali Stanisław Stabro. Stabro wyraźnie oddziela obie role, co jej zdaniem powoduje, że żyje w stanie umiarkowanie schizofrenicznym. No, bo niby jak? Między dziewiątą piętnaście a czternastą dziesięć jest naukowcem, a między piętnastą a dwudziestą pierwszą pięć jest poetą? A kiedy śpi, to kim jest?
Zofia Zarębianka czuje się, jak powiedziała, bardziej poetką niż profesorem, a jednocześnie uważa, że obie formy wypowiedzi, a może nawet szerzej, zachowań humanistycznych, poetyckich i naukowych, są kompatybilne i nie należy na siłę szukać tu sprzeczności i konfliktu racji psychologicznych i poznawczych.
Odrobinę chyba zaskoczył poetkę Jacek Soliński pytając, ni z tego ni z owego: – Czy poeta może być niewierzącym?… Poetka odparła, że nie wyobraża sobie poezji pozbawionej transcendencji i metafizycznych kontekstów, co oczywiście nie oznacza, że poeta musi być muzułmaninem, chrześcijaninem, buddystą czy żydem. Nie jest jednak chyba możliwa poezja nie stawiająca pytań metafizycznych.
Dla porządku odnotujmy, że wieczorowi autorskiemu towarzyszyła ekspozycja obrazów Jana Kaji. Znane, w znacznej mierze już z innych wystawień obrazy, dobrze korespondowały z twórczością Zarębianki, choć nie pełniły jedynie roli ilustracyjnej. Korespondowały jednak ciekawie z pochwałami codzienności wygłaszanymi przez poetkę w wierszach.
Krzysztof Derdowski