W siedemnastej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Macieja Bieszczada i malarstwo Ireny Kużdowicz.

Maciej Bieszczad – poezja

Maciej Bieszczad – ur. 1978 w Wieluniu. Poeta i prozaik. Autor książek poetyckich: Elipsa (2010), Okolice Gerazy (2012), Arnion (2014) Pogrzeby wróbli (2017), Kołatanie (2018), Niteczka (2020). Wiersze publikował m.in. w „Akcencie”, „Kresach”, „Toposie”. Laureat Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego Złoty Środek Poezji oraz XI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego. Członek Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Wieluniu.

 

*    *    *

Maciej Bieszczad to jeden z niewielu współczesnych poetów, który osobę Chrystusa, jego działalność i zmartwychwstanie, traktuje jako prawdę historyczną, a Ewangelie jako źródło wiedzy.

                                                                            Sławomir Matusz

 

Paradoksalnie nie ma w tych utworach utyskiwań na zły los czy ogólnego złorzeczenia w pesymistycznej aurze. Jest za to ufność w to, że każde nasze doświadczenie, nawet to złe, ma sens oraz że jest ktoś od nas większy, kto stale nad nami czuwa.

                                                                              Marek Czuku

 

Poezja Bieszczada stawia pytania zasadnicze, a właściwie sugeruje, że zna na nie odpowiedzi. Bo przecież odpowiedzi są oczywiste, tyle, że często o nich zapominamy. Cichy szept słychać lepiej niż krzyk. Małe bywa większe od dużego. Nie ma nieważnych rzeczy, zwierząt, ludzi. Wszystko jest po coś. 

Pisanie wiersza jest dla Bieszczada nie tyle prowadzeniem wewnętrznego monologu, co odzyskiwaniem utraconej (wypartej, zapomnianej) świadomości.  Pomaga w tym poczucie  dualizmu czasu, równoległości światów. Poezja Bieszczada prowadzi nas bowiem w światy równoległe. Biblijne opowieści, nowotestamentowe wędrówki Nauczyciela i proroków głoszących dobrą nowinę splatają się tu z chorobą znajomego, tragicznym wypadkiem, który zdarzył się po sąsiedzku, złymi wiadomościami napływającymi z ekranu telewizora. Żyjemy jednocześnie w XXI wieku i w I. Na naszych oczach maleńka dziewczynka zaczyna „mówić językami”, spełniają się proroctwa, objawiają się cuda. (…) Przeciwko tej poezji jest właściwie wszystko: powszechne (wręcz strywializowane przez popkulturę) poczucie tragizmu ludzkiej egzystencji. Nieznośna lekkość bytu Kundery, lęk Kafki, paradoks Ciorana. A Bieszczad niewiele ma na swoją obronę. Jedynie uważność. Taką, żeby dostrzec oczy dziecka. Skrzydełko wróbla. Dwie igły sosny. Ziarnko piasku. Liść. Płatek śniegu. Szelest. Pył”.

                                                                                 Ewa Dunaj

 

Twórczość Bieszczada udowadnia, że powinnością liryki jest przekraczanie, dochodzenie do niemożliwego. To w poezji zdolnej do semantycznych metamorfoz, do rozmieszczania fizycznych znaczeń na metafizycznym niedopowiedzeniu, można zapisać niewyrażalne. Mamy wówczas styczność z dziełem wybitnym, w którym uobecnia się najwyższa zdolność artysty powołanego do głoszenia prawd nadzwyczajnych.

                                                                              Tomasz Pyzik            

                                                                                                                    

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Droga wybrana

                                       Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.
                                                                                            Robert Frost
 
Ile par oczu i rąk przekonało mnie, bym rozstał się z drogą
Górującą nad resztą, wspinającą się za barykadą latarń?
 
Teraz wydaje się to bez znaczenia. Wszakże ta, 
Z niekompletnym chodnikiem, rozcinająca nieprzyjazną okolicę,
Otwierając zapewne nową wyrwę, której nie da się polubić,
Trzymała na strychach monety z wizerunkami zwycięzców.
 
Wszystkie cztery, bez wyjątku, próbowały mnie czymś zwabić.
 
Cokolwiek bym wybrał, pokonując każdą jedną,
Po jakichkolwiek schodach bym wszedł, na tych odrzuconych,
Brzask i przedwczesny zmierzch, epilog i wprowadzenie,
Byłyby siecią plątającą się u stóp, jakże krępowałyby ruchy.
 
Cztery różne kierunki zastały mnie na rozstajnych drogach.
 
Nie bolałem nad przebrzmiałymi okazjami w miasteczkach
I w metropoliach, zostawiały mnie daleko za sobą.
Byłem jedynie w stanie zdobyć się na ponowne rozważania,
Nieodstępujące mnie na krok od czasu, gdy poszedłem
 
Tą nieoświetloną.

 

Zrozumienie

Wiedza o sobie nie przychodzi z wiekiem.
Ale pogruchotane lata nie odwracają się plecami,
 
trzymają w gotowości zniszczone dłonie.
Wypadałoby chyba uderzyć z całych sił
 
krzesłem o ścianę i jak najszybciej wyjechać,
kiedy zwalniają cię z pracy, odbierają mieszkanie,
 
kiedy dzieci wymagają opieki, twoja żona ma raka,
chciałoby się pędzić samochodem aż braknie
 
paliwa w baku, wysiąść na poboczu i zapłakać.
A tu nic takiego się nie zdarza. Obejmujecie się,
 
planujecie przyszłość. Wersy, dotychczas wyczekiwane,
 odzywają się pełnym głosem, tak że już nie musisz
 
liczyć sylab, zważać na strofikę, zaczynasz podnosić
rozrzucone piórka ptaka. Krótko mówiąc: piszesz. Codziennie
 
podważasz słowa, które nie dają ci żadnej szansy.

 

Studnia

Wytrwale uczyłem się 
wybrzuszeń
na kamieniach
różnic między nimi
a nade wszystko
w napięciu obserwowałem 
wyścigi cirrusów
 
Podświetlona biel
cumulusów
goiła przekrwione oczy
nieprzywykłe do tylu
odcieni szarości
 
Od dzieciństwa
przeszkadzało mi zimne dno
 
Wołałem od wczesnych 
godzin
Przysłuchiwały mi się
wróble przysiadające 
na skraju
ich ćwierkanie dochodziło
do mnie z wysoka
 
Z czasem  przestałem
nalegać patrzeć słyszeć  
 
ale właśnie wtedy
pękały tamy
podnosiły się
nierozdzielne zasuwy
 
nieprzytomny
wypływałem
na powierzchnię

 

Traktat filozoficzny

Nieraz próbowałem napisać traktat filozoficzny.
Wittgenstein i Spinoza stali nade mną
Ze wskaźnikiem
Sięgającym horyzontu.
 
- Zobaczysz, usłyszysz i dotkniesz
Znacznie mniej niż niejeden
Uskrzydlony pomysł.
A twój język nie pójdzie za tobą.
 
Zapamiętałem ze szkoły muzycznej,  że przecież
Wielkie symfonie powstawały
Z prostych melodii.
 
Traktat prawdziwie filozoficzny
Piszemy  nad  zamkniętym
Wiekiem trumny,
Kiedy w nie pukamy,
 
Kiedy pokazujemy palcem 
Grudy ziemi i błękit.

 

Przytrafiło się życie

Zapragnąłem wiersza o niebiańskich pieniach.
Jaką barwę, zapytywałem,  ma znak z nieba?
 
Dochodziłem, czy rozbrzmiewa we mnie,
czy poza mną. Po kilku dniach zorientowałem się,
 
że już usłyszałem wiersz o śpiewie niesłyszalnym.
Po co komu drugi,  lepszy, gorszy?

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Irena Kużdowicz – obrazy

Irena Kużdowicz ur. w 1917 r., zm. w 2000 r. w Bydgoszczy. Studia ukończyła na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, uzyskując dyplom z zakresu malarstwa w pracowni Tymona Niesiołowskiego w 1950 r. Zajmowała się malarstwem i rysunkiem. Należała do ZPAP. Brała udział we wszystkich wystawach okręgowych i okolicznościowych organizowanych przez ZPAP od 1951 r. Swoje prace eksponowała na 25 wystawach ogólnopolskich. Uczestniczyła w wystawach zagranicznych (NRD, Francja, ZSRR, Szwajcaria, Rumunia, Dania, Szwecja). W swoim dorobku ma 17 wystaw indywidualnych. Prace jej znajdują się w zbiorach zagranicznych w Szwajcarii, Francji, USA i Niemczech.

 

PODĄŻAJĄC ZA ŚWIATŁEM

(...) Rodowód artystyczny Ireny Kużdowicz wywodzący się z pracowni prof. Tymona Niesiołowskiego, wczesne fascynacje obrazami Georgesa Rouault i Amedeo Modiglianiego oraz malarstwo kapistów określiły związki i powinowactwa artystki, które z upływem czasu pozwoliły wykształcić własny sposób widzenia i przedstawiania świata. (...) Malarska poetyka Ireny Kużdowicz stała się roz­po­zna­wal­na dzięki stopniowo rozwijanej stylizacji natury. Doprowadziło to do wypracowania własnego stylu. Cha­rak­te­ry­stycz­ny rysunek wy­smu­kla­ją­cy proporcje nadał wyraz, w którym kierunek wertykalny nasuwa metafizyczne odniesienia. Szkicowo zarysowaną bry­ło­wa­tość portretowanych postaci lekko rozpraszają plamiste skupiska mgiełek bądź też ślady za­ma­szy­stych ruchów pędzla. (...) Wszech­obec­na jest w tym malarstwie aura wiosennego powiewu, delikatna jak przy roz­wie­wa­niu dmuchawca. Czynność ta zdaje się tu określać  przelotność i przemijalność. (...) Intuicja staje się rodzajem poznania i wtajemniczenia. (...) Kobiecość znajdująca swój wyraz w delikatności i subtelności barw, tworzy świat o rzadko spotykanej łagodności jakby przeniesiony z sennych marzeń dorastającej dziewczyny (...). Niezależnie czy młode kobiety z płócien Kużdowiczowej pochodzą ze świata wyobraźni, czy są portretami konkretnych osób, to w obu tych przypadkach stają się psychologicznymi autoportretami stanów artystki. (...)

Dominująca w obrazach dziewczęca kobiecość określa swoisty kanon piękna. Subtelność tego malarstwa wywołuje nastrój, w którym istnieje niezmiennie stała pora życia, uwolniona od procesu starzenia. (...) Rozświetlenie od wewnątrz zdaje się wskazywać na ważniejsze, głębsze przesłanie niż tylko dotyczące ziemskiego kresu naszej wędrówki. (...) Nie oznacza to, że melancholia i smutek są stanami uczuć nieobecnymi w tej twórczości, ale ich natężenia i ukierunkowanie ma aspekt pozytywny, wtapiający się, współtworzący obraz ludzkiej egzystencji. (...) Sztuka Ireny Kużdowicz oczarowując kobiecą delikatnością i jednocześnie pogłębionym świetlistym skupieniem.

Jacek Soliński

*     *     *

(…) Raz farba olejna, grubo i fakturalnie nałożona na płótno, buduje z płaszczyzn syntetyczną sylwetkę kobiecą, wraz z najbliższym jej otoczeniem, gdzie kolor sugeruje pejzaż, a rzadko – poprzez jeden element – wnętrze. Kiedy indziej natomiast, ta sama farba spływa z powierzchni płótna barwnymi strugami, które nakładają się na siebie, przenikają i błyszczą. Wtedy, dzięki powstałemu bogactwu kolorów, walorów, różnym połyskom i fakturom, płótno upodabnia się do półszlachetnego kamienia, albo masy perłowej. A kobieta, stworzona z tej samej materii, co otoczenie i wszystkie elementy przedstawienia, wyłania się z tej różnorodności tym bardziej, im wnikliwiej patrzymy.

            Oto modelka. Brunetka o dużych, ciemnych oczach. Obserwujemy ją z boku, dostrzegając, jak fakturalne płaszczyzny światła, wyraziście i twardo, modelują jej twarz o egzotycznej urodzie, a śniadą karnację podkreśla skrawek wrzosowej sukni. Albo ta rudowłosa, z lusterkiem i ludowym ptaszkiem w dłoniach. Tak naprawdę przykuwa nasz wzrok bujnymi lokami w gamie brunatności i czerwieni, odziana w ciemne fiolety, na tle szmaragdów i zielonkawości, przenikających się wzajemnie w barwnych strugach. Jeszcze młodziutka blondynka, o trójkątnej twarzy i kapryśnej, zmysłowej urodzie, której jasną karnację i całą sylwetkę przenika rozgrzane, letnim światłem, powietrze. Rozmywa ono kontury i rozbiela barwy, wzbudzając wątpliwości, co do realnego istnienia tej postaci.

             Hanna Strychalska