W osiemnastej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Krzysztofa Sochonia i zdjęcia Bogdana Dąbrowskiego.

Krzysztof Sochoń ur. w 1958 r. Zmarł nagle 28 września 2018 r. Debiutował w „Zdarzeniach” – Białostockim Informatorze Kulturalnym w latach 80. ubiegłego wieku. Drukował swoje wiersze w „Gościu Niedzielnym”, „Migotaniach”, antologii Powrót aniołów (Warszawa 2000). W 2019 r. ukazał się tom jego wierszy Boski poranek. Interesował się muzyką jazzową i literaturą, uprawiał z pasją wędkarstwo. Przez wiele lat prowadził szkółkę tenisową w Wasilkowie.

 

 

*  *  *

Jest późno
kładę ciało do snu
okrywam się kołdrą
 
Zimno w moim pokoju coś szeleści za ścianą
krew kołysze się w żyłach kim był Kierkegaard
– chyba świętym blask lamp zimno trzeźwo trzeźwo
znak krzyża cisza cisza
 
ranek
zabieram się do pracy
kula spoczywa w moich rękach
trzymam ją
toczę po stole
rozbija się o krawędź światła
obok swych odpowiedników
czytam słowa
księga – wiedza
pióro – pokora
krzyż – miłość
 
czy trzeba cokolwiek mówić?

 

Rekolekcje nocne

Godzina zero zero
 
Ludzki głęboko jak studnia przemierzony
czas krótki od świtu do zmierzchu.
Lecz Ty w szronie dzikich traw
taki sam na imię.
Gdy słońce się wznosi jesteś bezdomny.
Pozostaje miejsce albo ślad jak na cmentarzu.
 
I wtedy odczuwasz spokój i bliskość.
 
Godzina trzecia.
 
Mróz i śnieg przecudny
wewnątrz palący się ogień.
A na obrazie w cieniu Pana
anioł rozmowy modli się
słowami Tomasza Apostoła.

 

Simone Weil

Daj znak,
jak dajesz roślinom w noc
chmurną, wśród dróg wydeptanych,
wielokrotnie drepczących snów,
z pamięcią.
 
Myślę za przyjaciela, za Boga,
może bogów.
 
Chciałbym powiedzieć, że umiem
zmienić klęski Simone Weil,
na granicy wschodu powietrza,
oddechu granic między państwami,
 
a w oddali czeka krawędź
nad przepaścią:
 
skrzydła anioła.

 

*  *  *

Patrz w ziemię, w piach,
tam też są idee.

 

Świeca

Zapaliłem świecę.
Zgasła szybko,
gdy wieczorny rachunek sumienia
 
nie chce się palić we łzach.

Wasilków, maj 1999 r.

 

Przesłanie z Tomasza à Kempis

Ty Boga się bój, nie Jezusa Chrystusa
z Nazaretu, bo to twój przyjaciel;
zapomnij o sobie, wyrzuć siebie do piekła,
w ogień niszczący, a kto wie, może otrzymasz
nowe ciało od Boga.
 
W swoim uporze bądź wierny,
a sam staniesz się bratem,
 
a i tak twoje pokusy przyjdą
i one cię określą.
 
Wyrzeknij się swoich doprawdy głupawych myśli
i dźwigaj swój krzyż jak On,
 
a cierpienia i skruszonego serca
nigdy za dużo.

 

 

 

Czynność

Jedynie czym człowiek
może się zmęczyć,
to tylko modlitwą
i dobrymi uczynkami,
 
żadną inną czynnością.

 

Na modłę Rilkego

Bez żalu wszystko zostaw,
wszystko, co masz;
wszystko, co masz
nie jest twoje,
ani do ciebie nie należy.
 
Choć przez chwilę bądź wybrany,
jakby Ktoś cię wołał,
jak Maria Magdalena,
 
ale tego nauczy cię
tylko samotność.
 

*      *      *

Wiersze Krzysztofa Sochonia złożone są ze słów bardzo prawdziwych, mocno wrośniętych w doświadczenie, w przeżycie, w doznanie. To są wiersze ciężkie klęskami i potknięciami człowieka idącego ziemską drogą przez wszystkie pory dnia i roku, ale przecież jest w tych wierszach także jakaś piękna i niezwykła lekkość myśli, i uczucia, jakaś duchowa niezależność, jasność i wolność. Takie wiersze mógł napisać tylko poeta o wielkiej wrażliwości, zwrócony ku sobie, ale i zwrócony ku światu, pochylający się nad rzeczami drobnymi i zarazem śmiało spoglądający na odległe i nieznane horyzonty.  

            W tych wierszach tonacja lirycznego wyznania splata się z tonacją modlitewną. Obydwie jakby dążą do siebie, nakładają na siebie i wzajemnie wzmacniają, tworząc układ drgający mową żywą, pokorną, ale i buntowniczą zarazem. Bo Krzysztof Sochoń jeśli był pokorny to tylko wobec Boskiej wielkości, a jeśli się buntował to tylko przeciwko ludzkim słabościom, które „Boski poranek”, tę jedyną i niepowtarzalną chwilę stworzenia zamieniają na szare ludzkie popołudnia i wieczory.

Wojciech Kaliszewski

Samotność bez końca

 

Kiedy się jest poetą; otóż wtedy, kiedy
                                                                               odkłada się pióro. Ale to też marność,
                                                                               jak powiada księga Eklezjasta albo inaczej
                                                                               utrapienie ducha.
(Z zasłyszanej wypowiedzi Tadeusza Różewicza)

 

I. Tak, jak często jestem bezradny, kiedy wysłuchuję wiernych podczas sakramentu pokuty, tak jestem bezsilny teraz, stając wobec śmierci mojego brata Krzysztofa. Nie potrafiłem go ocalić ani w pełni zrozumieć. Może zabrakło czułej i szczerej miłości; może zbytnio zapatrzyłem się w swoje prywatne sprawy; może dawałem zbyt nikłe znaki, że go kocham, nie tylko z tej racji, że jest moimi bratem, ale z powodu samej miłości, która nie wymaga żadnych warunków wstępnych, zależy jej tylko na dobru człowieka. Potrafi się poświęcać, współodczuwać, obdarzać sprawiedliwym gestem. Podpowiada, by nie lekceważyć nikogo, choćby był naszym największym wrogiem. Każdy z nas, ponieważ został stworzony przez Boga, ponieważ jest osobą zasługuje na godne potraktowanie i szacunek. Ale, podkreślam, nikt nie kocha tak, jak Bóg. Zawsze pozostaje na dnie serca, choćby odrobina egoizmu. To cień grzechu pierworodnego, owa stała skłonność do zła. Wszyscy ją w sobie samych odkrywamy.

Tym bardziej więc, gdy obejmuje mnie ból po stracie Krzysztofa, powinienem Bogu-Jezusowi dziękować, że wziął na swoje święte ramiona ludzkie grzechy, słabości, pychę i przezwyciężył „oścień śmierci”, otwierając przed światem drogę ku chwale Zmartwychwstania. Poprzez cierpienie. Być chrześcijaninem to przede wszystkim przyjąć tę tajemnicę: współprzenikania się cierpienia i radości. Nie możemy zostać zbawieni mocą własnych (choćby największych) boleści. Trzeba poznania Krzyża – czyli wiedzy, że zostaliśmy odkupieni przez miłosierną miłość Chrystusa.

Krzysztof wiedział o tym, dlatego tak często modlił się na różańcu i odprawiał drogę krzyżową. Kiedy przeglądałem pozostałe po nim zdjęcia, zauważyłem, że miał bardzo i to bardzo smutne oczy. Chyba smutek był dla niego egzystencjalnym czasem teraźniejszym. Świat widział właśnie w aurze rzewności i melancholii. Pisywał niekiedy przejmująco nieskłamane wiersze. W jednym z nich, w czerwcu 1999 roku, zanotował:

 

Poprowadź Boże w stronę
wygnania z piekła,
języki przemień
w gwiezdne skały
 
i zapomnij o wszystkim,
 
a wzrok swój skłoń
na oczy z duszą i smutkiem.

 

II. Już wtedy żył pod ciężarem słabości alkoholowej, która zmieniła go całkowicie, znieczuliła serce, odebrała jasność widzenia. Odtąd jego życie toczyło się niejako pomiędzy „czasem jasności” a „czasem ciemności”. Kiedy panował nad samy sobą, odwiedzał mnie w Warszawie na Bielanach. Uwielbiał muzykę jazzową (sam zresztą próbował grywać na perkusji), zwłaszcza improwizacje Milesa Davisa oraz ballady Keith Jarretta, więc chodziłem z nim na koncert jazzowe. Muzyka i poezja – szczególnie liryka Rilkego – poruszały go do głębi, dawały impuls do medytacyjnego stylu życia. Ci, którzy go spotykali na ulicach Wasilkowa, nieogolonego, wyniszczonego do granic, nie dostrzegali w nim osoby mimo wszystko delikatnej, choć nieukazującej tego na zewnątrz. Potrafił przyjaźnić się z dziećmi, zwłaszcza pociechami sąsiadów; uczył ich wrażliwości na literaturę i poezję, ale bywał też egoistycznie zapatrzony w swoje marzenia oraz upodobania. Wówczas tracił z oczu potrzeby innych ludzi. Pozostawał człowiekiem wielu sprzeczności; dobro i zło zamieszkiwało w nim na równych prawach. Taka to już jest ludzka natura, że mieści w sobie niebywale skrajne wymiary. Ale Bóg oceni każdego z nas na miarę naszej miłości. A jaka jest ta miara, wie tylko On – Zbawiciel, który pragnie, aby człowiek był kimś, kimś dla Niego, kimś wobec Niego. Nie przymusza do niczego, tylko czeka na odpowiedź swego stworzenia. Krzysztof dał swoją odpowiedź Bogu, będąc stanowczo przekonanym, że dzielność istnienia powinna sprowadzać się do dzielności cierpienia. Ale tak przecież być nie musi, choć często tak właśnie bywa. W każdym razie akceptował z nadzieją chrześcijańskie przesłanie o mocy ożywiającej zmartwychwstałego Chrystusa, rozpoznawanej wyłącznie jako moc miłości. Dlatego Jego twarz (jeżeli Ją pokochamy) będzie dla nas taką twarzą, od której nie będziemy nigdy odrywali wzroku, szczęśliwi na wieki. W niebie – wyobrażajmy ów stan na wszelkie możliwe sposoby – odrodzimy się we wspólnocie, pozbawieni wszystkiego, co sprzeciwia się miłości.

Tuż przed swoją śmiercią Krzysztof napisał do mnie list, w którym wyznawał, że nie wini samego siebie za obraz i kształt własnego życia, że to raczej moje zaniedbanie i brak wrażliwości na ducha jego bycia, ducha wiary i poszukiwania bliskości z Bogiem, powodowały, że tracił cel, ku któremu zmierzał. Przyjmuję to napomnienie z pokorą, wszak nie jestem najlepszym z ludzi.

 

                                       *    *    *

III. Krzysztofie, mój bracie. Co żeś ty uczynił? Dlaczego nie chciałeś walczyć o pełny wymiar życia, o jego najgłębszy sens? Dlaczego – ufając Panu – porzuciłeś nadzieję, że można pokonać napór słabości, wyjść na oświetloną przestrzeń. Pamiętasz, co onegdaj powiedziała Ewa Błaszczyk, która od lat zabiega o wybudzenie ze śpiączki swojej córki Oli, że kiedy się walczy, często się wygrywa. Trzeba tylko zmierzyć się z samym sobą. Postawić się w świetle sumienia i Bożych przykazań. Co żeś ty uczynił, mój bracie? Co ja teraz zrobię?

IV. Porządkując rzeczy i papiery po tobie odnalazłem poetycki zapis:

 

                                            Przebacz nam winy, Panie,
modlę się, żeby zabić zło,
jak na scenie panteonu.
 
Przebacz winy,
bo nazbierało się przecież
od Ewy osamotnionej,
niesłychanie osamotnionej.
 
I proszę Cię o samotność,
 
i daj samotność
w Tobie.

 

Ufam, że tak się już stało. Nie potrafię, oczywiście, powyższej intuicji dogłębnie rozeznać. Tak, Bóg nam wystarczy, powinien wystarczyć; oby tylko z obecnością tych, których tu na Ziemi, bezgranicznie ukochaliśmy. Twoje wiersze i zdania notowane na marginesach codziennych lektur świadczą o tym, że byłeś czuły na wszelkie znaki dobroci i tkliwości. Że ukochałeś samotność, choć nigdy nie chciałeś być osamotniony. Że sztuka, poezja i muzyka tworzą cienką linię, po której ze spokojną radością idzie się ku śmierci.

V. Czytając wiersze, które pozostawiłeś, jestem bliżej Ciebie, niż wówczas, kiedy siedziałem z Tobą przy jednym stole. Oby Bóg był nam miłosierny…

ks. Jan Sochoń

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Bogdan Dąbrowski – fotografia

 

Bogdan Dąbrowski, ur. 1946 we Wrocławiu. Absolwent Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego. Uprawia fotografię plenerową. W jego twórczości ważny jest nurt historyzujący: okiem kamery fotograficznej często spogląda na zacierające się ślady przeszłości, interesując się niejednokrotnie wielokulturowością historii Polski.

Pierwszą ważną wystawą była „Galeria Pamięci” pokazana w dniu zmarłych 1979. na terenie najstarszego cmentarza bydgoskiego. Wystawę tę pokazał wraz z A. Maziecem.

Lata 80. to okres fotografii mającej swe odniesienie do dziwnej, kreowanej przez ustrój totalitarny rzeczywistości. Swoje zdjęcia pokazywał wtedy głównie w niezależnej Galerii Autorskiej J. Kaji i J.Solińskiego. W latach 90. zajął się fotografią prasową. Nieco później zainteresował się fotografią krajobrazową, by na przełomie minionego i obecnego wieku poświęcić się jej w inny sposób. Zaczął współpracować z regionalnymi i ogólnopolskimi wydawnictwami albumowymi.

Nie rezygnuje jednocześnie ze spoglądania wstecz: w 2004 pokazał w Galerii Autorskiej zapis swych wędrówek po bydgoskich podwórkach.

„Myślę, że w mojej fotografii – uważa Bogdan Dąbrowski – nadal jest coś z tego, co robiłem na początku swojej drogi fotograficznej – szukanie stanów ducha i oddawanie wewnętrznych emocji”.

 

*   *   *

Bogdan Dąbrowski jest znany jako autor fotografii do licznych albumów dokumentujących wielkość i codzienność krain, np. Kujawy (wyd. Unigraf). Okiem badacza i archiwisty zwrócił również uwagę na zjawisko przemijania w dwóch wystawach: Podwórka prezentowanej w Galerii Autorskiej w 2005 i nowatorsko prześwietlonymi fotografiami  w oknach Galerii Poczta w 2008. Podwórka przyniosły, obok zadumy nad formami bytu, z pewnością nutę nostalgii i może – smutku, ponieważ kategorie ładu i dążenia do doskonalenia pozostały po stronie autora świetnych ujęć.

B. Dąbrowskiego zaciekawia trwanie i odradzanie się piękna w uroczyskach leśnych, przysiółkach, w górach lub nad wodami jezior, interesuje bardziej, niż dramaturgia portretu. Nie atakuje nas łoskotem czasu i odbitymi przestrzeniami z luster ścian banków; woli przyrodę. Patrzy na nią ciepłym okiem. Przyroda nie musi się wynurzać z ciemności kurcząc przebrzmiałe kształty do perły (…) w dłoni (J. Baziak, Odległa).

Rozbudowany warsztat artysty pozwala nam cieszyć się jego dużą wrażliwością na nieznaczne zmiany koloru i oświetlenia. Potrafi ograniczać się, idąc kilka kroków w stronę monochromii, uzyskując delikatne przejścia barw i planów przy starannie wyważonej kompozycji. Albo tak świetnie antycypuje właściwe warunki ekspozycji, cierpliwie czekając przy statywie, albo światło zdaje się wiedzieć – kiedy już jest gotowy (wystawa Bory Tucholskie, 2001).

Decyzje dotyczące wyboru motywu, przynajmniej w niektórych ujęciach, zapewne pozostawia w tym przedsionku świadomości, do którego docierają jeszcze ulotne uczucia i wrażenia, znane nam ze snów.

Pokazane w 1997 piękne zdjęcia przełomu Prutu i z okolic Dzembronii w Czarnohorze zawsze będą godne przypomnienia i mogą stanowić ozdobę kolekcji wiele wymagającego  znawcy gór.

Maciej L. Rewakowicz 

 

Kapliczki Ponidzia

            Początek XVI w. przyniósł Europie i chwilę potem Rzeczypospolitej rewolucję Lutra i Kalwina skierowaną przeciw Kościołowi katolickiemu. Część mieszkańców kraju poddała się tej presji. Zamykano, niszczono kościoły, klasztory, rabowano majątek, dzieła sztuki, prześladowano wiernych zmuszając do przejścia na nowo tworzoną wiarę .

Szlachta, właściciele majątków narzucali poddanym swoje nowe wyznanie w myśl reguły czyja władza tego religia.  Charakterystycznym i mało znanym przykładem jest „ojciec” literatury polskiej Mikołaj Rej właściciel kilkunastu wsi Ponidzia. Dopuszczał się on represji na Kościele katolickim, wypędzaniu księży, prześladowaniu zakonników. W miejsce kościołów tworzył zbory kalwińskie. Przykładem takiej praktyki była parafia w Nagłowicach zmieniona na zbór w połowie XVI w. (www.pch24.pl)

Zasięg rozprzestrzeniania się rewolucji był ograniczony, mimo panującej u nas zbyt  daleko posuniętej tolerancji okazującej się słabością Królestwa Polskiego i Litwy.  Kościół zaś  po dłuższym czasie zaczął się bronić. Tamę postawił  trwający z przerwami wiele lat  Sobór Trydencki. Zreformował on kościół,  wprowadził szereg zaleceń, wśród których jedno jest szczególne a realizowane w praktyce gruntowało wiarę katolicką. Głosiło ono: „proboszcze niechaj troszczą się i pamiętają , by we wszystkich wioskach należących do ich parafii, na drogach publicznych , ustawiane były znaki krzyża św., po to by pokazać, że  pobożni katolicy nie mają nic z heretykami  wspólnego".  Nastała kontrreformacja. Zaowocowała niezwykłymi dowodami wiary, których objawem były kapliczki, świątki, figury świętych . Stawiane były w miejscach takich by towarzyszyć  wiernym w ich dniu powszednim, pracy na polu na  skrzyżowaniach dróg, wsiach, miejscach wymagających Bożej opieki. Kapliczki wyznaczały przestrzeń bezpieczną dla człowieka, chroniły przed złymi mocami, pokutującymi duszami, chroniły przed zarazą, prowadziły podróżnych.

Wśród tych obiektów dominują kapliczki kamienne. Wiąże się to z występującymi na tym terenie bogatymi złożami kamienia tzw. pińczowskiego. Eksploatację tego doskonałego rzeźbiarskiego surowca rozpoczęto  w okolicach Pińczowa w XVI wieku. I z tego właśnie okresu pochodzą najstarsze ponidziańskie kapliczki. Sławna była, założona w Pińczowie właśnie, pracownia kamieniarska  pochodzącego z Florencji Santi Gucciego. Był on nadwornym architektem króla Zygmunta II Augusta, a później Stefana Batorego.

 Stawianie ich zaczęło się w XVII w. Inicjatorami byli chłopi, którzy nie zamierzali porzucić wiary swych ojców, nie chcący przyjmować „szwabskiej wiary”, szlachta, właściciele ziemscy. Wykonawcami byli twórcy ludowi, wędrowni rzemieślnicy, niekiedy zawodowi kamieniarze.  

Zdumiewającym dla mnie jest jak głęboko wrosły  one w świadomość  mieszkańców tej ziemi. To ziarno, które ciągle przynosi duchowy plon. Są one żywym sacrum pielęgnowanym i tworzonym w dalszym ciągu, choć intencje na przestrzeni lat zmieniły się, dalej dając spełnienie duchowe, będąc dowodem głębokiej wiary.

            Moja wędrówka z aparatem fotograficznym wiodła szlakiem wokół Buska Zdroju i Solca Zdroju. Była to dla mnie kształcąca droga naszą historią i współczesnością.

Bogdan Dąbrowski