W dziewiętnastej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje publicystykę kulturalną Marcelego Bacciarellego i obrazy Włodzimierza Bykowskiego.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Marceli Bacciarelli – publicystyka kulturalna
Marceli Witold Bacciarelli (1939-1996), znany i ceniony bydgoski i ogólnopolski krytyk sztuki, publicysta kulturalny, dziennikarz prasowy. Potomek malarza, m.in. potrecisty króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Marcello Bacciarellego (1731 Rzym – 1818 Warszawa). Urodzony 16 września 1939 r. w bombardowanej Warszawie, jak często podkreślał – jeszcze wolnej. Od 1952 roku mieszkał z rodziną w Bydgoszczy. Absolwent I LO (1958). Po maturze studiował budowę maszyn na Politechnice Gdańskiej. Pracując już jako dziennikarz studiował eksternistycznie historię sztuki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz zaocznie dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1963-1965 pracował początkowo jako kreślarz w Wojskowym Biurze Projektów w Bydgoszczy, jednocześnie podjął współpracę z redakcją “Gazety Pomorskiej” pisząc recenzje plastyczne. W latach 1965-1969 pracował jako dziennikarz w tej redakcji, skierowany do “obsługi” imprez gminnych. Następnie był “wolnym strzelcem” publikując w czasopismach ogólnopolskich artykuły publicystyczne o sztuce. W latach 1973-1990 pracował jako publicysta w redakcji tygodnika społeczno-politycznego “Fakty i Myśli”, później przekształconego w “Fakty”. Tygodnik rozwiązano w 1990 r. Od 1991 aż do śmierci w 1996 r. był zatrudniony w “Ilustrowanym Kurierze Polskim”, jako redaktor techniczny, krótko kierownik działu miejskiego, publicysta i felietonista (m.in. “Meanderki”, “Gospodarka głupcze”).
Od czerwca 1973 roku był aktywnym członkiem polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA, Association International des Critiques d`Art, działającej pod patronatem UNESCO), z ramienia której uczestniczył w zagranicznych kongresach sztuki w Sztokholmie, Berlinie i Helsinkach. Brał także udział w festiwalu sztuki “Documenta” w Kassel. Jako krytyk sztuki był autorem wystaw z cyklu “Krytycy sztuki prezentują” w wielu ośrodkach w kraju, również wystaw Związku Polskich Artystów Plastyków i BWA, autorem licznych tekstów w katalogach wystaw i opracowań dotyczących plastyki regionu. W głównym nurcie jego zainteresowań była plastyka współczesna i fotografia. Publikował w prasie lokalnej (“Gazeta Pomorska”, “Fakty i Myśli”, “Fakty”, “Ilustrowany Kurier Polski”) i ogólnopolskiej, m.in. w “Odrze”, “Nurcie”, “Fotografii”, “Sztuce Polskiej””, ,“Współczesności”, “Sztandarze Młodych”, “Politechniku”. Był również członkiem Stowarzyszenia “Kuźnica” w Krakowie.
W młodości był działaczem ruchu Dyskusyjnych Klubów Filmowych, prelegentem w bydgoskim DKF “Rondo”. Uczestniczył w międzynarodowym kongresie ruchu DKF w Cheb w Czechosłowacji.
Jako meloman żywo interesował się jazzem i muzyką tzw. poważną, szczególnie współczesną. Uczestniczył systematycznie w koncertach i festiwalach muzycznych Filharmonii Pomorskiej, koncertach jazzowych, jeździł do Warszawy na “Warszawską Jesień” oraz na festiwale jazzowe “Jazz Jamboree” i do Wrocławia na “Jazz nad Odrą”. W latach 80. XX w. na prośbę dyrektora Filharmonii Pomorskiej Andrzeja Szwalbe napisał tekst do katalogu 4 gobelinów Tadeusza Brzozowskiego “Kwartet zapustny”, wiszącego w kuluarach sali koncertowej – tekst o związkach muzyki z plastyką. Zgromadził bogatą bibliotekę i fonotekę. W domu pozostała kolekcja ok. 500 płyt analogowych i ok. 100 płyt CD z utworami m.in. Bacha, Beethovena, Haydna, Händla, Vivaldiego, Palestriny, Mozarta, Rossiniego, Czajkowskiego, Góreckiego, a także Milesa Davisa, Jana Garbarka, Keitha Jarreta, Lestera Younga, Ray Charlsa, Pata Metheny, Crisa Corea... W domu zawsze rozbrzmiewała muzyka. W czasie choroby słuchał przede wszystkim Beethovena, głównie IX Symfonii oraz Leonarda Cohena. Do ostatnich dni przed śmiercią czytał “Jazz Forum”.
W młodości uprawiał turystykę pieszą i samochodową, był działaczem PTTK, m.in. członkiem komisji turystyki młodzieżowej Zarządu Wojewódzkiego w Bydgoszczy. Organizował rajdy dla młodzieży w regionie Krajny. Miał na koncie kilka tysięcy przewędrowanych kilometrów w górach (głównie w ukochanych Tatrach, a także Beskidach i Bieszczadach), Pomorzu, Wielkopolsce i nad morzem. Był przewodnikiem turystyki pieszej i górskiej. Wyprawy samochodowe zawiodły go do Czechosłowacji, na Węgry, do Bułgarii, na Litwę, do NRD, Jugosławii. Odwiedził także turystycznie Włochy (Rzym, Sardynia) i Hiszpanię (Madryt). Wszędzie interesował się architekturą i przede wszystkim zwiedzał muzea i galerie sztuki.
Za działalność jako krytyk sztuki otrzymał główną nagrodę sekcji krytyki i upowszechniania plastyki Klubu Publicystyki Kulturalnej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich “Złocisty Jantar 89” za tekst na konkursie fotografii artystycznej. Odznaczony Srebrnym (1978) i Złotym Krzyżem Zasługi (1983) , Srebrną Odznaką PTTK (1969), odznaką “Zasłużony działacz kultury” (1976), odznaką honorową “Za szczególne zasługi dla rozwoju woj. bydgoskiego” i innymi.
Pod dwuletniej walce z nowotworem płuc zmarł 1 kwietnia 1996 roku. Pochowany na cmentarzu Nowofarnym przy ul. Artyleryjskiej w Bydgoszczy.
* * *
Krytyk sztuki według mnie, to nie przedstawiciel którejś ze specjalności prawniczych: nie sędzia ferujący wyroki, nie oskarżający prokurator i nie obrońca. Krytyk sztuki to także nie profesor wyższej uczelni, któremu „student” - artysta przynosi „indeks” – wystawę, a on mu tam wpisuje „zaliczenie” lub „nie zaliczone”. To też nie ktoś rozdający „cenzurki”. Wiem, że takie modele krytyki istnieją, wiem też, że to powszechny schemat krytyka dla wielu artystów. Ale ja z takim rozumieniem krytyka staram się walczyć.
Kto to jest więc krytyk sztuki? Według mnie jest to taki sam odbiorca, jak inni, tym się jednak od wielu różni, że łatwiej potrafi wyartykułować doznania związane ze sztuką i że potrafi to wyrazić pięknymi słowami. Jest to więc ktoś, kto ma talent interesującego przekładania obrazów na słowa. Lub mówiąc inaczej – znaków ikonicznych na znaki semantyczne.
Kto dał krytykowi prawo oceniania innych? Nikt! Ale też nie o ocenę dzieł chodzi, bo sztuka to również ujawnianie swojej postawy jako człowieka – każdy zaś ma prawo oceniać każdego. Rozmowa (jeśli to tak można nazwać) krytyka i artysty winna być dialogiem (jeśli trzeba – sporem) światopoglądów, postaw, intelektualnych orientacji.
Po co istnieje krytyka? Ponieważ są ludzie, którzy czują wewnętrzną potrzebę werbalizowania własnych odczuć wobec sztuki i których konstatacje warte są przekazania innym… I jeszcze dlatego, może przede wszystkim dlatego, że istnieją także ludzie, którzy czują wewnętrzną potrzebę przeczytania czyichś wyznań na temat sztuki. Że tacy ludzie istnieją i że będą istnieć – nie wątpię. Ilu ich jest? Skąd ja mogę wiedzieć, ale potrzeby choćby tysiąca osób też są potrzebami społecznymi.
* * *
I jeszcze zostało zadanie kilku pytań:
– czy ja jestem w swoich tekstach moralizatorem? Ależ oczywiście zdarza mi się – zdarza mi się, choć staram się tego, jak mogę unikać.
– czy nie pochylam się nad niektórymi roślinami z uczuciem tylko dlatego, że urosły? Oczywiście i to mi się zdarza, choć nie czynię tego a priori.
– czy będąc przyjacielem zawsze jestem konsekwentnym krytykiem? Staram się, ale to wcale nie jest łatwe. I czasami przyjaźń zwycięża, a fakty bywają „łagodzone”.
– czy nie mam desperackich posunięć? A czymże w takim razie jest tekst o krytyku jako koledze?
– czy nie mam kompleksów artystycznych? Wprost artystycznych może nie, ale czyż nie jestem przekonany, że krytyka to rodzaj twórczości? W cieniu niejako pozostawiając przekonanie, że jest nią to, co ja jako krytyk robię.
Nie jestem więc absolutnie wolnym od wad, które tutaj starałem się negować. Może właśnie dlatego…
Galeria Krytyków, IV-V 1979
* * *
Neopozytywistyczne marzenie o tworzeniu przekazów artystycznych środkami równie "przezroczystymi" jak matematyka miało swój odpowiednik także w krytyce artystycznej. Też usiłowano nas namawiać byśmy raczej zajmowali się analizowaniem problemu: trójkąt jako pojęcie, niż wdawać się w opisy trójkątów prostokątnych czy równoramiennych lub równobocznych, nie mówiąc o opowiadaniu się za którymś z jego typów przeciw innym lub analizowaniu piękno jednych czy brzydotę drugich. Dla krytyki jest to propozycja w dwójnasób zabójcza, bo albo grozi zamianą w teorię sztuki, dla której różnice pomiędzy obrazami Sztabińskiego i Winiarskiego są mało istotne, albo w swoisty dandyzm wynikającego z podobnych pobudek lekceważenia indywidualnych kreacji. Jestem bardzo wdzięczny metodologom pragnącym dostarczyć mi aparatury pozwalającej na formułowanie twierdzeń falsyfikowalnych, ale niestety nie skorzystam. Krytyka sztuki, tak jak ja ją rozumiem to wiara także w intuicję, pozwalającą na przeskok od idealizacji od razu do najkonkretniejszego stopnia konkretyzacji, bez koniecznej w tym przypadku aproksymacji.
Skorzystałbym z proponowanej aparatury pojęciowej z wdzięcznością, gdybym krytykę artystyczną traktował jako dochodzenie do obiektywnej prawdy. Wtedy rzeczywiście byłoby to mi potrzebne. Ale krytyka nie jest takim dochodzeniem. Bo o jakiej prawdzie można mówić w sytuacji, gdy najpełniej opisał spektakl „Apocalipsis cum figuris” w teatrze Grotowskiego krytyk, który dwukrotnie opowiedział czytelnikom o swojej bezradności wobec tego dzieła? Albo jak zweryfikować jakże adekwatne do wielu naszych doznań stwierdzenie ucznia szkoły średniej: kiedy staję koło arcydzieła to się we mnie robi cicho! Albo jaki obiektywny sens ma mój podział malarzy wszechczasów na takich, którzy malowali dla mnie i na malujących dla innych? itd. itd.
Dokonałem kilkanaście lat temu wyboru i chyba wytrwam w nim konsekwentnie - nie chcę być "przezroczystym", a swoje teksty chciałbym traktować jak eseistykę, to zaś zakłada "nieprzezroczystość".
Galeria Krytyków, VI 1980
* * *
Romantyzm, romantyczność — tylko takie połączenie brzmi wielce naturalnie i swojsko. Bo: średniowiecze i średniowieczność, renesans i renesansowość, barok i barokowość, pozytywizm i pozytywowość, Młoda Polska i młodopolskość ... brzmią sztucznie, a przynajmniej zestawiają odmienne sensy.
Romantyzm jako artystyczna, a może słuszniej byłoby powiedzieć: intelektualna, a w Polsce jeszcze słuszniej należy powiedzieć: narodowa i patriotyczna postawa — romantyczność jako psychiczna predyspozycja, gotowość, otwarcie — czyż nie pochodzą z tego samego archetypowego źródła?
Polak - katolik — to wiemy aż nadto dobrze! Ale Polak - romantyk? Czy to nadal jest ważne, nadal uprawnione, nadal żywe i w sztuce i co wydaje się ważniejsze — w życiu. Jako bardziej potoczne profanum. Jako bardziej ojczyźniane sacrum, choć niekoniecznie równoznaczne z sacrum chrześcijańskiego Boga?
Czy nadal u nas w Polsce genesis z Ducha, gdy tak ważne zaczynają być przez wiele lat nieobecne lub pojawiające się po raz pierwszy słowa-zaklęcia: mały i duży biznes, menadżer, business plan, akcja, papier wartościowy ... Znaczyłoby to, że powrócił Wokulski, ale wcale nie znaczy, bo znaczyć nie może, że w mgle tajemnicy uda się nam, jak Prusowi, ukryć źródło wielkich dochodów pana Stanisława.
Genesis z afer — jak przystało na bardzo wczesną fazę odradzającego się w Polsce kapitalizmu?
Eschatologia jako rachunek za pogrzeb — jak przystało na bardzo wczesną fazę odradzającego się w Polsce kapitalizmu?
Naród jako zantagonizowane zbiorowisko pracujących i bezrobotnych, sytych i biednych — jak przystało na bardzo wczesną fazę odradzającego się w Polsce kapitalizmu?
Artysta jako postać pałętająca się między możnymi tego, mało jeszcze zamożnego, świata — jak przystało na bardzo wczesną fazę odradzającego się w Polsce kapitalizmu?
A jednak na przekór obecnej rzeczywistości należy żywić — być może trochę fantasmagoryczną — wiarę, że genesis z Ducha, eschatologiczna refleksja, Naród, Artysta, Universum, że te i jeszcze inne romantyczne kategorie nie straciły swej ważności i swej mocy sprawczej. Przede wszystkim zaś — że nie straciła swej ważności, siły oddziaływania i mocy sprawczej Ona: SZTUKA!
* * *
(…) ja też marzę o sztuce wzniosłej. Czyli o rozmowie – poprzez dzieło – z kimś, kto chce mnie przekonać, wierząc w to święcie, że (na przykład) od sierpniowych dokonań nie może być odwrotu; że słowa uczciwość, ojczyzna, naród, Polska, patriotyzm i wiele innych mają dziś taki sam sens, jak dla Mickiewicza i Norwida; że stać nas na nowoczesność (w pełnym tego słowa znaczeniu i w XX-wiecznym sensie) i życia, i myślenia itp. itp. O rozmowie z kimś, kto święcie wierzy w społeczne posłannictwo artysty i w to, że sztuka jest właściwym medium do takiej rozmowy. I o rozmowie wreszcie bezinteresownej, w której przekonanie mnie do czegoś lub utwierdzenie mnie w czymś, a więc danie mi wiary, ale nie w prostym sensie pokrzepienia, jest, jedynym celem. Jedynym, choć odbywa się przy pomocy z założenia „ozdobnych" środków przekazu. Czy musi to być sztuka patetyczna? Nic podobnego – wzniosły jest i Mleczko, i Duda-Gracz, i Krauze. Nie kpiliby, nie wierząc, że ich działalność twórcza podkopuje betonowe podstawy przysłowiowego pana z teczką. Gdy nie ma wzniosłości –pozostaje tylko albo strojenie min, albo naiwne, dosłowne nieomal ilustratorstwo. Bezradne. gdy przyjdzie mu się zmierzyć wprost, nawet z amatorską rejestracja dramatycznych wydarzeń –przykładem są zdjęcia z lat 1956, 68, 70, 76, a także zapis operatora- milicjanta z bydgoskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Fakty, 1981
Marceli Bacciarelli
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Włodzimierz Bykowski - obrazy
Włodzimierz Józef Bykowski, ur. w 1967 r. w Bydgoszczy. Malarz, rysownik projektant, publicysta. Na przełomie lat 80. i 90. rysownik komiksów; później zajmował się reklamą, wystrojami wnętrz i projektowaniem graficznym, w tym designu paralotni dla Dudek Paragliders. Zaprojektował kilkadziesiąt znanych znaków towarowych oraz innych logotypów. W 1999 r. opublikował pierwszy przewodnik rowerowy Weekend w drodze po okolicach Bydgoszczy. Autor lub współautor ponad 20 przewodników z zakresu turystyki pieszej, rowerowej i kajakowej w rejonie województwa kujawsko-pomorskiego i okolic – wszystkie ilustrował własnymi zdjęciami. Pisał artykuły prasowe propagujące aktywny wypoczynek. Miłośnik muzyki dawnej i opery barokowej. Od 2006 r. tworzy cykle malarskie poświęcone wybranemu tematowi.
* * *
Cykl - „Wolność – Równość – Braterstwo czyli Memento Homo Mori”
Namalowany przeze mnie tryptyk Liberté, Égalité, Fraternité (Wolność, Równość, Braterstwo), to pierwsze trzy obrazy z cyklu Memento mori, który zaplanowałem jako 52 obrazy o śmierci. Pozdrowienie „memento mori”, było od średniowiecza używane w wielu klasztorach kontemplacyjnych. Miało przypominać, że nie należy zbytniej uwagi przywiązywać do rzeczy przyziemnych, które przemijają wraz ze śmiercią. Pierwsza wystawa moich prac ze wspomnianego cyklu będzie miała miejsce w Galerii Autorskiej Jana Kaji i Jacka Solińskiego w Bydgoszczy, a pokażę na niej obrazy związane ze śmiercią w odniesieniu do rewolucji i dyktatur z nich wyrosłych, które pociągnęły za sobą niezliczone rzesze ofiar, nie osiągając jednocześnie celu zamierzonego przez idee.
Umownym początkiem Wielkiej Rewolucji Francuskiej jest zdobycie Bastylii przez paryżan. Miało to miejsce 14 lipca 1789 r. Uzbrojony w karabiny tłum oblegał średniowieczną twierdzę, w której znajdowało się zaledwie kilku więźniów bez znaczenia. Bastylia była jednak symbolem. By dostać się do środka oszukano obrońców obiecując im wolność, jeśli się poddadzą. Po otwarciu bram królewski zarządca więzienia oraz kilku żołnierzy zostało jednak ściętych przez tłum, a ich głowy osadzone na pikach przeniesiono do Pałacu Królewskiego. W taki sposób zaczęła się rewolucja, która z czasem przerodziła się w krwawą rzeź z gilotyną w tle.
Na początku nie wiadomo było czym to się wszystko skończy. W nieco ponad miesiąc po wybuchu rewolucji, 26 sierpnia, Konstytuanta ogłosiła Deklarację Praw Człowieka i Obywatela, gdzie każdemu gwarantowano m.in. wolność fizyczną i duchową, równość wobec prawa i sądu, nietykalność osobistą. Była to jurystyczna realizacja ideałów oświeceniowych i wolnomularstwa. Nadzieje na stworzenie lepszego ustroju, opartego na rozumie, szybko okazały się jednak płonne, bo głoszona wolność i równość przysługiwała tylko myślącym tak jak chcieli tego przywódcy. By się o tym przekonać wystarczy wspomnieć wojny wandejskie, na początku których rewolucyjna Gwardia Narodowa zamordowała kilkuset nieuzbrojonych mieszczan i wieśniaków, którzy stanęli w obronie katolickich księży. W efekcie, w zachodniej Francji wybuchła rewolucja przeciw rewolucji. 1 sierpnia 1793 r. Komitet Ocalenia Publicznego nakazał wymordować wszystkich mieszkańców zbuntowanego departamentu Vendée, niezależnie od wieku oraz płci. Generał Louis Marie Turreau i komisarz Jean Baptiste Carrier rozpoczęli w styczniu następnego roku eksterminację ludności. 12 colonnes infernales (kolumn piekielnych) mordowało w imię oświeceniowych ideałów. W portowych miejscowościach Komitet Rewolucyjny skazywał ludzi na déportation verticale (deportację pionową), czyli masowe topienie. Część ofiar, w tym dzieci, dodatkowo upokorzono, rozbierając ich do naga i wiążąc w pary, co eufemistycznie nazwano mariage républicain (małżeństwem republikańskim), a następnie zbiorowo uśmiercono. Walka o nowe ideały została uświęcona krwią niewinnych, stała się pierwszym wielkim nowożytnym ludobójstwem.
Wielka Rewolucja Francuska szybko przerodziła się w wewnętrzny terror, w którym wszystkich przeciwników zabijano. 21 stycznia 1793 r. ścięto przy użyciu gilotyny Ludwika XVI, za czym głosowali m.in. Maximilien de Robespierre i Georges Danton. Najradykalniejsze stronnictwo rewolucyjne les enragés (wściekli), którym przewodził „czerwony ksiądz” Jacques Roux, postulowało nawet eksterminację wszystkich bogatych bez wyjątku oraz oddanie władzy dyktaturze plebsu. Nastał czas terroru, a jego kulminacją było gilotynowanie po kolei własnych przywódców. Roux został skazany na śmierć w styczniu 1794 r., lecz nie wykonano na nim wyroku tylko sam przebił się sztyletem; 5 kwietnia tego samego roku uśmiercono Dantona, a 28 lipca Robespierre’a.
Miesiąc przed wydaniem rozkazu eksterminacji ludności departamentu Vendée, 30 czerwca 1793 r., sformułowano hasło Wielkiej Rewolucji Francuskiej: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort (Wolność, Równość, Braterstwo, albo Śmierć), co później zostało skrócone do pierwszych trzech słów. W tej formie stało się również dewizą wolnomularstwa, a następnie przeszło do masowej świadomości jako symbol walki z nierównością społeczną. Zaczęto je umieszczać na budynkach użyteczności publicznej, łączyć z podobizną Marianny oraz trzema kolorami flagi francuskiej, która powstała pod koniec XVIII w., w początkach rewolucji, gdzie kolor biały oznaczał króla, niebieski szlachtę, a czerwony lud. Później symbolika flagi uległa zmianie, a barwom republikańskiej flagi zaczęto przyporządkowywać pojedyncze słowa z hasła „Wolność, Równość, Braterstwo”. W tej formie rewolucyjne zawołanie przeszło do masowej świadomości, która trwa do dziś, zapładniając przez wieki umysły rewolucjonistów lub stając się inspiracją dla licznych twórców, jak Krzysztof Kieślowski, który na początku lat 90. XX w. nakręcił filmową trylogię Trzy kolory.
Znaczenie Wielkiej Rewolucji Francuskiej jest ogromne, a polegało głównie na zasianiu w umysłach milionów ludzi idei, że zmiany społeczne można osiągnąć tylko poprzez krwawe rewolucje lub przewroty, że bezkarnie można eksterminować przeciwników politycznych. Szczególnie uchwyciły się tej koncepcji ruchy lewicowe wyrosłe na materialistyczno-dialektycznej filozofii Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Po wybuchu rewolucji październikowej, w 1917 r., Włodzimierz Ilicz Lenin stwierdził: „Musimy eksterminować Kozaków. To nasza Wandea”. Na wschodzie Europy narodził się nowy czerwony terror, któremu systemową formę nadał Feliks Dzierżyński, a później Józef Stalin.
Również w środkowej Europie kiełkowały idee rewolucyjne odwołujące się do terroru. W Niemczech, o władzę nad duszami mas konkurowali komuniści z działaczami Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników. Zwyciężyli ci ostatni między innymi dzięki ulicznej przemocy stosowanej przez bojówki SA (Sturmabteilung), zwane „brunatnymi koszulami”. Ich założycielem był jawny homoseksualista Ernst Röhm, który akcentował robotniczy i antykapitalistyczny charakter niemieckiej „rewolucji narodowej” z 1933 r. Na koniec został on wyeliminowany przez partyjną konkurencję podczas „nocy długich noży”, a towarzysze Adolfa Hitlera zaczęli eksterminować ludność niearyjską, w tym szczególnie żydowską i cygańską. W obozach koncentracyjnych wylądowali też homoseksualiści, mimo że na początku wielu z nich budowało narodowosocjalistyczną rzeczywistość III Rzeszy, ulegając jej lewicowej retoryce.
Wyjątkowym dzieckiem oświeceniowych idei Wielkiej Rewolucji Francuskiej oraz marksizmu był maoizm, którego zbrodniczy charakter przejawił się podczas rewolucji kulturalnej w Chinach oraz maoistyczno-nacjonalistycznej dyktaturze Czerwonych Khmerów w Kambodży. W Państwie Środka, rozwścieczone tłumy młodych komunistów, trzymających w ręku “czerwoną książeczkę” z cytatami przewodniczącego partii, dokonywały masowych czystek mordując urzędników oraz starych działaczy. Dochodziło nawet do aktów kanibalizmu. Dziś nikt nie wie, ile ofiar pochłonęła w Chinach ideologia stworzona przez Mao Zedonga. Otaczany nieomal boskim kultem, zmarły w 1976 r. przywódca komunistycznych Chin, postulował powtarzać rewolucję kulturalną co jakiś czas. W Kambodży dyktatura komunistów pod przewodnictwem Pol Pota wymordowała zaś czwartą część mieszkańców kraju położonego na Półwyspie Indochińskim. Działający w Ameryce Południowej i Środkowej Ernesto Guevara, który przeszedł do masowej świadomości popkultury jako Che, nie wahał się z kolei zadeklarować, że żałował, iż nie doszło do światowego konfliktu atomowego i poświęcenia narodu kubańskiego na ołtarzu rewolucji. Zachwalał on również „skuteczną nienawiść, która czyni z człowieka efektywną, działającą szybko, selektywnie i bezwzględnie maszynę do zabijania”. Można powiedzieć, że na przestrzeni wieków praktyka rewolucyjna wykazała, że najważniejszym słowem idealistycznego hasła „Wolność, Równość, Braterstwo” jest pominięta „Śmierć”.
Dla mnie jedno jest pewne; Turreau, Carrier, Roux, Danton, Robespierre, Lenin, Dzierżyński, Stalin, Hitler, Röhm, Goebbels, Göring, Himmler, Mao, Pol Pot, Che – „wszyscy nie żyją”. Wzniosłe cele wsparte ideą tworzenia nowego człowieka, zakładanie, że cel uświęca środki, brak refleksji nad marnością własnego bytu, prowadzą donikąd. Bo natury ludzkiej się nie zmieni. Można tylko próbować ją uszlachetniać, a hasło „Wolność, Równość, Braterstwo” wyważyło bramy piekieł. Dlatego nie ma „albo”, jest „i tylko Śmierć”.
Włodzimierz Bykowski
Cykl – „Dzieje Lucyfera - niedokończona historia w czterech aktach z prologiem”
Pomysł namalowania historii pierwszego upadłego anioła nasunął mi się w 2009 r. przy okazji pracy nad cyklem Viriditas, który był inspirowany fragmentami Liber Scivias Domini (Poznaj ścieżki Pana) Hildegardy z Bingen. Z twórczością średniowiecznej mistyczki spotkałem się w latach 80., kiedy pierwszy raz usłyszałem dramat muzyczny Ordo virtutum (Zastęp cnót) w wykonaniu zespołu Sequentia. W utworze występuje postać Diabła starającego się skusić człowieka. W podobny sposób szatan pojawia się w innych dziełach muzycznych minionych wieków, np. barokowych: L'anime del Purgatorio (Alessandro Stradella) lub Il Sant' Alessio (Stefano Landi), którego libretto napisał Giulio Rospigliosi, późniejszy papież Klemens IX. We wszystkich tych utworach nienawidzący Boga kusiciel przegrywa, eschatologicznie wszystko kończy się jego klęską.
We współczesnej kulturze Diabeł został sprowadzony do towaru służącego powiększeniu zysku. Odnoszące się do symboliki satanistycznej zespoły muzyczne oraz związana z nimi subkultura, filmy i książki zacierają granice pomiędzy tradycyjnym rozumieniem dobra i zła. Wielu osobom wydaje się dziś, że Diabeł nie istnieje, albo że jest wręcz czymś dobrym. Przeciwstawiają go Bogu, który tak naprawdę jest zły, bo stworzył świat pełen niesprawiedliwości. Tym samym odwracają się role. Dlatego moją opowieść o Lucyferze postanowiłem zostawić otwartą. Jako miłośnik opery barokowej wsparłem się na założeniach francuskiej tragedii lirycznej, która formalnie składa się z 5 aktów poprzedzonych alegorycznym prologiem. W mojej opowieści nie ma jednak ostatniego rozdziału, który dopiero zostanie napisany. Zatrzymuję się na teraźniejszości. Funkcję prologu pełnią w mojej pracy zewnętrzne skrzydła tryptyków, symbolicznie opowiadające historię wyimaginowanego ogrodu. Plastycznie cykl jest rodzajem ogólnokulturowego pasticcio, malowanym i wycinanym na płycie niby kolażem. Otwieranie prac ma z kolei wprowadzić do przestrzeni galerii element teatralny, przekładania kolejnych stron komiksowej narracji.
Pierwszy tryptyk ukazuje „Pierwotne piękno” – Lucyfer, najpiękniejszy anioł, niesie światło Boga; adorujący go zieloni aniołowie nawiązują do viriditas Hildegardy z Bingen. Drugą odsłoną są „Narodziny pychy” – upadający anioł porzuca światło Boga i niczym Narcyz przegląda się w lustrze; zaczyna uważać, że otaczający go blask to efekt jego boskości; aureole aniołów odchodzących od Stwórcy stają się srebrne, co symbolizuje światło odbite, pozorny blask. Kolejny akt nosi tytuł „Książę trzeciej części gwiazd” – ukazuje on Lucyfera pełnego pychy i zadowolenia z apokaliptycznymi rogami na głowie, zagarniającego 1/3 gwiazd (czyli aniołów). Ostatni tryptyk to „Siedem darów śmierci” – namalowany z profilu Lucyfer, podobnie jak Fortuna, posiada dwa oblicza, z których drugim jest śmierć; siedmioma rękoma oferuje owoce, kusząc do popełnienia grzechów głównych; anioł wierny Bogu jest zasłonięty, widać tylko połowę jego twarzy; właściwie zło i śmierć w postaci wyschniętych gałęzi zwyciężają. Lucyfer, z niosącego światło, zamienia się w posłańca śmierci. Jaki będzie ostatni akt, zależy od nas.
Włodzimierz Bykowski