W trzydziestej trzeciej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje prozę Krzysztofa Derdowskiego oraz instalacje i realizacje konceptualne Aleksandry Sojak-Borodo.

Krzysztof Derdowski - proza

Krzysztof Derdowski (1957-2017). Pisarz, poeta, dziennikarz. Autor tomików wierszy „Czasowo nie ma wieczności”, „Cienie i postacie”. Napisał także kilka powieści i zbiorów opowiadań: „Znikanie”, „Chłód”, „Naga”, „Robal”, „Papuga”, „Wstyd” i „Plac Wolności”. Miesięcznik „Dialog” opublikował jego scenariusz filmowy „Pionek” oraz dwie jednoaktówki „Rzecznik” i „W Szwecji”. Artykuły, recenzje, wiersze i opowiadania zamieszczał w: „Odrze”, „Twórczości”, „Toposie”, „Poezji”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Nurcie”, „Dekadzie Literackiej”. Pisał między innymi o twórczości: Ryszarda Kapuścińskiego, Ireneusza Iredyńskiego, Janusza Żernickiego, Kazimierza Hoffmana, Zdzisława Polsakiewicza.  Ma w dorobku książki krytyczno–literackie: był redaktorem wyboru esejów o twórczości Stanisława Czerniaka - „Antropologia podmiotu lirycznego” oraz autorem monografii twórczości Stanisława Czerniaka, która ukazała się w listopadzie 2013 – „Mistyka, zwierzęta i koany”. W 2015 roku opublikował eseistyczną książkę o twórczości Marka Kazimierza Siwca "Kto w wielkiej gonitwie życia...” Otrzymał nagrody literackie: „Czerwonej Róży”, „Bez woalu” i trzykrotnie „Strzałę Łuczniczki” za najlepszą bydgoską książkę roku - za powieści „Chłód”,  „Wstyd” i "Plac Wolności”. Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.  Pochowany został na cmentarzu Starofarnym przy ul. Grunwaldzkiej w Bydgoszczy. [Fot. Kajetan Soliński]

Życiorys

Krzysztof Derdowski, urodzony w 1957 roku, kiedy rąbanka i smalec nie były już na kartki, napisał dwa tomiki poezji, garść dramatów i pięć tomów krótkich opowieści w czasach, kiedy na kartki bywały cukier, papierosy i wódka, co zapewne wpłynęło na to co pisał, w formie pokrętnych donosów i niejasnych usprawiedliwień, czym niczym się nie wyróżniał wśród innych bydgoszczan.

Urodziłem się całkiem umierający na nerczycę w czerwcu 1957 roku, więc rodzice ochrzcili mnie w dwa tygodnie po narodzinach, chcąc mi zapewnić pobyt w raju bez zbędnych trudów i ceregieli. Przeżyłem jednak w grzechu niemowlęcego marudztwa, które św. Augustyn uważał za wyjątkowo paskudny i złośliwy. Potem grzechów było oczywiście więcej i więcej...

W przedszkolu czułem się licho i protestując przeciwko koszarowo – klockowym metodom wychowawczym kilka razy uciekłem zaraz po śniadaniu. Podczas tych ucieczek zwiedzałem kanał bydgoski i próbowałem, niestety bez skutku, zostać Indianinem.

Ucieczki i wagary nie uchroniły mnie przed ukończeniem równie męczących jak przedszkole – szkoły podstawowej, średniej i co jeszcze dziwniejsze wyższej.

Pierwszy wiersz opublikowałem w bydgoskich „Faktach” w 1979 roku. Tak mi się to spodobało, że publikowałem potem wiersze w „Nurcie”, „Nowym Wyrazie”, „Więzi”, „Regionach”, „Kamenie”. Zebrało się tych wierszy tyle, że wydałem dwa tomiki: „Czasowo nie ma wieczności” i „Cienie i postacie”.

Napisałem też opowieści „Znikanie”, „Robal”, „Chłód”, „Naga”, „Papuga”.

Mało mi było tego, więc pisałem jeszcze scenariusze i sztuki teatralne. Scenariusz „Pionek” i sztukę „Rzecznik” wydrukował „Dialog”. Kilka sztuk miało swoje próby czytane w teatrach: Współczesnym we Wrocławiu, Słowackiego w Krakowie, Nowym w Poznaniu. Na czytaniu się skończyło i aktorzy nigdy nie nauczyli się tych tekstów na pamięć.

W tak zwanym między czasie byłem nauczycielem, urzędnikiem, dziennikarzem, dyrektorem fundacji i zbieraczem ogórków oraz permanentnym bezrobotnym, co zapewne znacząco zdekompletowało moje ego i zrujnowało id.

Jestem przekonany, że warto pisać właśnie mając zrujnowane id i naruszone ego, bo tylko tak można dotrzeć do tego co najważniejsze.

Aaaa, otrzymałem jeszcze nagrody literackie – „Czerwonej Róży” i „Łuczniczki” – ale od razu zastrzegam: dawno już nie mam tej forsy.

2012

 

O pewnym śnie po morfinie

 

Lekarze w szpitalu im. Biziela zaaplikowali mi morfinę. Odnotowali to w wypisie ze szpitala, który otrzymałem na dalszą drogę życia, a może bardziej na dalszą drogę umierania.

I wczytując się w ten wypis pomyślałem o dziwnym śnie, który miałem po owej morfinie. Śniły mi się zwykłe życiowe sytuacje. Siedzę z żoną w kuchni. Jemy śniadanie. Bawię się z kotem. Potem idę przez park koło hali Łuczniczki. Chwilę rozmawiam ze znajomym menelem. I mam to dojmujące uczucie, przekonanie, że te najzwyklejsze zdarzenia są znakami głębokiego ładu świata, że z tych pospolitych zdarzeń emanuje nieomal boski plan zbawienia nas wszystkich. Prawie, prawie już dostrzegam ten ład, w tamtym śnie, tę zgodę dogłębną na to czym jest nasze życie. I z lękiem, już na granicy snu i jawy, myślę, jestem pewny, że nigdy nie uda mi się zapisać owej pewności, spokoju i zgody na świat takim jaki jest... Ale myślę też, że dopóki starczy sił i chęci, warto próbować ten ład zwykłego świata pochwytywać, utrwalać i ujawniać pośród powszechnego ferworu.

                                                                                                                    

Samobójstwo

Na szczęście ludzie zarówno dojrzali, jak i niedojrzali (a kto z nas jest naprawdę dojrzały?) na ogół nie są zdolni zrozumieć, co się z nimi dzieje; jest to litościwa zapobiegliwość natury, mająca na celu zachowanie przeciętnej ilości zdrowia psychicznego potrzebnego do utrzymania biegu tego świata.
Joseph Conrad

 

Żyję dlatego, że zawsze chciałem popełnić samobójstwo.

 

Tym razem wziąłem się do tego całkiem poważnie. Wynająłem pokój w hotelu Staromiejskim. Położyłem pół litra luksusowej na łóżku, gdzie leżał też cukiereczek miętowy, prezent od właściciela hotelu.

 

Zapaliłem mentolowego.

 

Kiedy popełniam samobójstwo, nie piszę listów pożegnalnych. Kiedyś próbowałem, ale wypadały zawsze ckliwie i nie miały nic wspólnego z prawdą. Pisałem do żony...Kochałem ciebie całe życie. To oczywiście wierutne kłamstwo. Pisałem do córki...Byłaś najważniejsza w moim życiu... Szkoda gadać.

 

Niegdyś byłem samobójcą, który kłamie w listach pożegnalnych. Dziś nie jestem z tych, którzy się skarżą i kłócą z pozostającymi na świecie.

 

Kiedy popełniam samobójstwo w hotelu, otwieram szeroko okno po zmierzchu. Miasto cichnie. Chłodne powietrze wdziera się do pokoju. Wypijam pokaźny łyk luksusowej z butelki i wypalam następnego mentolowego. To są chwile kiedy wiem, że to zrobię. Na pewno. I cieszę się, że już niedługo po wszystkim. Pięćdziesiąt lat. Wystarczy.

 

Kiedyś przeszkadzały mi w przeżywaniu tych pięknych chwil rozważania o tym, co pomyślą i powiedzą moi znajomi po mojej śmierci. Szef postuka się w czoło. Moja ostatnia kochanka, powie... Mógł być ze mną taki szczęśliwy. Pies Murzyn będzie przez pół roku smutny.

Dziś jestem samobójcą prawie doskonałym. Nie myślę już o świecie przy moich zwłokach.

 

Pochowajcie mnie.

 

Spalcie.

 

Wasza sprawa.

 

Najważniejsze żeby tuż przed śmiercią nie wrzeszczeć już na premiera, nie kłócić się z sąsiadem, nie szeptać z koleżanką z liceum. I czuć tylko, że się oddycha, że na zawsze nic więcej, że ani słowa oprócz tego.

 

I wtedy następuje moment najtrudniejszy. Na chwilę przed, a właściwie w trakcie, ma się ochotę jednak zawołać o pomoc, otrząsnąć się, uciec. Jeszcze jeden łyk luksusowej. Jeszcze jeden mentolowy.

 

Następnego dnia po tym jak popełniam samobójstwo, po powrocie do domu, opowiadam żonie, głaszcząc Murzyna, jak mi było w delegacji. I daję żonie miętowego cukierka, pamiątkę z hotelu Staromiejskiego. I wreszcie, zamknąwszy się w łazience, dzwonię do kochanki.

I tak, do następnego samobójstwa.

                                                                                                                                     Krzysztof Derdowski

 

*        *        *

Krzysztof Derdowski zadziwiał i nadal zadziwia wielostronnością swoich dokonań. Ceniony prozaik, poeta, dramaturg, eseista, krytyk literacki, recenzent teatralny, felietonista, dziennikarz, autor reportaży interwencyjnych, a ostatnio też krytyk sztuki. Ta wielostronność łączyła się z otwartością na tradycję i współczesność, z poszukiwaniem i odnajdywaniem formy zdolnej udźwignąć skrajne doświadczenia człowieka współczesnego.

We wszystkich dziedzinach pisarstwa zostawiał ślad twórczej osobowości, bogatej, dynamicznej, bo był niezwykły, wyjątkowy. (…)

Krzysztof Derdowski odznaczał się przenikliwym intelektem, żywą wyobraźnią, dogłębną intuicją. Cechowała go rozległa erudycja, którą nieustannie wzbogacał. Swobodnie poruszał się w historii literatury, jak też w literaturze współczesnej czy krytyce literackiej. Chłonął i przyswajał nowe lektury. Od początków twórczej drogi wczytywał się w dzieła poetyckie, filozoficzne, religijne, mistyczne.  

Podejmował z niespożytą energią nowe projekty i z poświęceniem urzeczywistniał je. Lecz jego twórcza aktywność miała swoją drugą dramatyczną stronę. Bywało, że dopadał go i trawił niepokój trudny do opanowania. Za dar twórczości płacił trudną do określenia cenę wewnętrznego rozchwiania i cierpienia.

W swoich książkach K. Derdowski ukazuje z zaskakującą inwencją powikłane losy bohaterów. Nośnymi metaforami lub parabolami dokonuje wglądów w sytuację człowieka w świecie współczesnym i rozpoznaje jego kondycję. (…)

Czy w pisarstwie K. Derdowskiego, na horyzoncie Jego niedokończonej twórczej drogi można dostrzec pewien „punkt zbiegu” różnych porządków: etycznego, estetycznego, metafizycznego, mistycznego? Czym miałby być ten „punkt”? Czy może to być szczególne otwarcie na „straszne piękno” świata?

Krzysztofa Derdowskiego trawiła rozpacz. Ale rozpacz nie przesłaniała mu świata. Była w niej, jak już mówiłem, odwaga.

W wierszu Wyjść naprzeciw, który pochodzi z drugiej książki poety Postaci i cienie (1986), czytamy: „O świecie zupełnie poza wierszem niepoczytalnym”.(…)  W utworze tym po pierwszym wersie: „O prawdziwym przeznaczeniu atomu nie myśleć teraz”, następuje długie wyliczenie rozmaitych sytuacji, wydarzeń, skojarzeń, które wprowadza czytelnika w zakamarki poetyckiego świata Derdowskiego. Utwór kończy wers: „nie myśleć tylko wyjść naprzeciw”.

To była także odwaga wychodzenia poza rozmyślanie. Odwaga zmierzenia się ze światem „niepoczytalnym”, który jest poza wierszem. Wychodzenia naprzeciw w czy ku „niepoczytalności świata”. W tym „wyjściu naprzeciw” był egzystencyjny, z głębi doświadczenia, wybór i egzystencjalna decyzja. Rozumiem to jako decyzję kontynuacji twórczej drogi. Wydaje mi się, że zdobywał się na decyzję rzucenia się w świat, co odbieram jako wyjście naprzeciw trudom i radościom tworzenia. Niezależnie od grozy czy szaleństwa, niezależnie od tego, co może się wydarzyć. W tej odwadze, w tej decyzji, widziałbym otwarcie na twórcze źródło. Na możliwości, których nie można przewidzieć ani wyczerpać. Czy można by nazwać ten punkt, który widziałbym jako twórcze źródło, „strasznym pięknem” świata? W jednej z naszych rozmów Krzysztof nawoływał: „Za pozdrawianie świata. Bo światu się to należy. Jest strasznie piękny”. Sądzę, iż tę straszną piękność świata, która nie wyklucza „sielankowej” obojętności na dramat ludzkiego bycia, na rozpacz, obejmuje pisarz trudną, jakże fascynującą, afirmacją. (…)

Marek Kazimierz Siwiec

 

 

Aleksandra Sojak-Borodo – instalacje, realizacje konceptualne

 

Aleksandra Sojak-Borodo  W 2005 roku ukończyła Wydział Sztuk Pięknych UMK w Toruniu na kierunku grafika ze specjalnością rysunek. Pracuje w Katedrze Rysunku na Wydziale Sztuk Pięknych UMK. Tworzy instalacje, obiekty, rysunki, performance. Jest kuratorką Międzynarodowej Wystawy Rysunku Studenckiego RYSOWAĆ odbywającej się od 2008 roku w Galerii Sztuki Wozownia i na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Prowadzi warsztaty artystyczne dla dzieci i młodzieży. [Fot. Wojciech Woźniak]

 

MRÓWKOWIEC NAD BALATONEM i PODNIEBNIKI

 

Język stanowi „miejsce”, w którym zawiera się nasz obraz świata.  To on daje możliwości albo nas ogranicza, konstruuje postrzeganie. Język jest jednocześnie dziełem nieskończonym, inspirującym i zmieniającym się za naszą sprawą, a zmiana naszego języka wpływa na wrażliwość, zdolności komunikacji (także z sobą), a tym samym funkcjonowanie w świecie. Dla mnie język jest czymś ważnym w kategoriach zarówno badawczych (w ramach mojej profesji, jak i amatorskiego zainteresowania psychologią społeczną), jak i autorefleksji, jest też środkiem kreacji. Podobnie jest w przypadku Aleksandry Sojak-Borodo, która potrafi stosować to niezwykłe tworzywo w koniunkcji z działaniami plastycznymi oraz aktywnością mającą wymiar społeczny – włączający (także dla mnie niezwykle istotną).

Już same tytuły wystaw prowokują do myślenia. Przywołują też towarzyszącą mi nieustannie refleksję, skodyfikowaną naukowo dawno temu, że widzimy, postrzegamy, myślimy językiem. Wpływ języka na sposób myślenia i zachowania ludzi podkreślają współczesne teorie dotyczące relacji języków i posługujących się nimi społeczności, tj. językowy relatywizm oraz determinizm, jednak trzeba pamiętać, że konceptualny obraz świata, wyrażany także w plastyce, zależy od wielu różnorodnych czynników: społecznych, kulturowych oraz od indywidualnych doświadczeń.

Społeczny aspekt twórczości Aleksandry Sojak-Borodo przywołuje odwieczne pytanie o rolę sztuki. Jej funkcje w dziejach były różnorodne: estetyczne, etyczne i komunikacyjne, metafizyczne i poznawcze, ludyczne (zabawowe), emocjonalne i terapeutyczne, identyfikacyjne i integracyjne, użytkowe. Czy w XX-XXI wieku sztuka pełni jeszcze jakąś określoną rolę? Wszak każdy człowiek jest artystą, jak stwierdził Joseph Beuys w swojej autorskiej teorii sztuki, którą określił mianem „rzeźby społecznej”, choć nie wszyscy mają tego świadomość. Wszyscy jesteśmy artystami, idea artystyczności obejmuje wszystkie sfery działalności człowieka – tylko nie wszyscy potrafimy dotrzeć do tkwiącego w nas twórczego potencjału i wykorzystać go dla dobra wspólnego.

TWÓRCZOŚĆ ALEKSANDRY SOJAK-BORODO

Czy działania artystyczne Aleksandry Sojak-Borodo pełnią którąś z wymienionych funkcji? Czy wystawy MRÓWKOWIEC NAD BALATONEM i PODNIEBNIKI służą jakiejś idei? Jakiej? W mojej ocenie tej twórczej aktywności, poprzez którą artystka wyraża siebie, poszukuje odpowiedzi na nurtujące ją pytania o kształt świata i kondycji ludzkiej oraz formułuje zalążki na nie odpowiedzi, można przypisać określone znaczenie w wymiarze społecznym, szczególnie cenne w dobie zatomizowania i obojętności nas wszystkich wobec siebie – budowania relacji, poczucia przynależności, związku z miejscem. Ważna jest też edukacja młodych uczestników tych artystycznych wydarzeń – edukacja nie tylko dla odbioru sztuki współczesnej (a oswajanie z nią nie jest zadaniem łatwym, i coraz trudniejszym w miarę wzrostu wieku potencjalnych odbiorców), ale dla poznawania „swojego miejsca na ziemi” mówiąc górnolotnie, a bardziej konkretnie – osiedla, dzielnicy, miasta, kraju. Wszak od świadomości miejsca w skali mikro rozpoczyna się kształtowanie patriotyzmu, najpierw lokalnego, z czasem państwowego / narodowego.

Tworzywo dla artystki stanowią miasto i jego mieszkańcy oraz język polski, zaś metody twórczego działania to poszukiwania historyczne, relacje interpersonalne, wreszcie wybór stosownej formy plastycznej i językowej dla utrwalenia dzieła. Ta sfera języka jako znacząca jest mocno eksponowana w takich realizacjach, jak wystawy / instalacje Ławeczki, Skarby. Wystawy MRÓWKOWIEC NAD BALATONEM i PODNIEBNIKI, stanowiące dzieła wieńczące interdyscyplinarny proces twórczy, to kolejne już realizacje „miejskiej sztuki dzielnicowej”. Wcześniej były działania i ekspozycje dotyczące toruńskiego Rubinkowa (m.in. pocztówki Pozdrowienia z Torunia, wystawa Rubinkowo, wspólnie z Katarzyną Skrobałą), dotyczące, podobnie jak w przypadku bydgoskich Bartodziejów, wsi zmienionych w wielkiego miasta miejsca do mieszkania. Za ich wielki walor, przy wszystkich wspomnianych wcześniej, uważam fakt, iż nareszcie Toruń nie został ograniczony – tak, ograniczony – do tak zwanej starówki (czyli zespołu staromiejskiego), do hasła „gotyk na dotyk” itp. itd., przy całym szacunku dla zabytkowej i pięknej najstarszej części miasta. Miasta różnorodnego i barwnego, bogatego swoją dawną wielokulturowością i dzisiejszym pędem ku nowoczesności. Ekspozycja Rubinkowo pokazała Toruń w sztuce w wymiarze także społecznym. Wszak miasto to nie tylko architektura, urbanistyka, infrastruktura – to ludzie.

Obie ekspozycje wynikają z fascynacji Aleksandry Sojak-Borodo blokowiskami, stanowiącymi kwintesencję zintensyfikowanej formy mieszkania w domach o określonym charakterze organizacji przestrzeni i estetyce. Tę tkankę miejską wykorzystuje jako tworzywo dla twórczości plastycznej, ale też językowej, oraz materiał do poznawania w kategoriach kulturowych, socjologicznych, antropologicznych. Tego rodzaju zainteresowanie przestrzenią miasta jest obecne w kulturze współczesnej, żeby przywołać choćby film Konrada Królikowskiego Bloki, książki: Beaty Chomątkowskiej Betonia, Filipa Springera m.in. 13 pięter, Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u, działalność Studia Graficznego Zupa Grafika. W każdym z tych dzieł miasto jawi się jako żywa tkanka, przestrzeń wypełniona nie tylko fizycznymi dziełami człowieka, jakimi są realizacje architektoniczne / bloki / wieżowce, ale także życiem, duchem i emocjami, które te budynki i przestrzenie konstruują w rozumieniu kulturowym.

MRÓWKOWIEC NAD BALATONEM

Doskonale ukazuje to projekt zatytułowany MRÓWKOWIEC NAD BALATONEM, na który złożyły się wywiady z bydgoszczanami z osiedla Bartodzieje (znów celowo nie centrum miasta), związanymi z miejscem naznaczonym wyjątkowością podwójną: to bodaj największy w Bydgoszczy wieżowiec z czasów PRL w typie, który potocznie nazwa się mrówkowcem, a do tego położny nad stawem, który dla mieszkańców od początku pełnił rolę szczególną. Nazwali go Balatonem – jako swego rodzaju namiastkę w dwóch wymiarach (choć może wówczas przez nich nie do końca uświadomionych): miejskiej plaży i centrum spotkań „pod chmurką” oraz marzenia o prawdziwym Balatonie i o niedostępnym Zachodzie. Staw w sąsiedztwie bloku stał się swego rodzaju synonimem „własnego” morza. Dziś ten kontrast uosabiany przez mrówkowiec – symbol szarej codzienności czasów PRL, oraz nazwę Balaton – symbol lepszego świata Zachodu, zatracił ostrość. Blok jest po prostu miejscem do mieszkania, staw – wciąż miejscem rekreacji, a obie nazwy z jednej strony nabrały znaczenia sentymentalnego (dla najstarszych mieszkańców), z drugiej strony – jako historyczne już urbanonimy stały się częścią niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Ta idea stanowiła punkt wyjścia dla Autorki, która mrówkowiec uwiecznia w różnych formach artystycznych i filmowych: rysunku, pocztówek i wideo. Ważna jest także sfera języka – „mrówkowiec nad Balatonem” to naznaczony emocjonalnie termin odnoszący się do konkretnego miejsca nie w centrum Bydgoszczy, zrozumiały tylko dla miejscowych. Dopiero kontakt / relacje / rozmowy i aktywne poszukiwanie historii pozwalają zrozumieć jego kontekst i znaczenie w szerszym wymiarze – jako wyraz marzeń, które w każdej epoce i w każdym miejscu, towarzyszą człowiekowi. Które zawsze i wszędzie wędrują pod niebo…

PODNIEBNIKI

Wędrują pod niebo – podniebniki: mogą to być i owe marzenia, a w sferze materialnej… wieżowce, które pną się w górę łącząc ziemię z niebem. W czasach PRL tak mocno trzymały „przy ziemi”, choć tak bardzo pięły się w górę… Użycie tego neologizmu jest celowe dla oddania istoty eskpozycji, na której Autorka konfrontuje z sobą dwie rzeczywistości: bloki i niebo. Dosłownie i symbolicznie. Dosłownie, bo zaprezentowano makiety domów, które oderwały się od ziemi – są pod niebem / sufitem, a niebo zostało sprowadzone na ziemię – unaocznione na ścianach. Tym razem ziemia i niebo, rzeczywistość i marzenia, zamieniły się także kolorami: bloki są barwne, niebo – szare. Wystawę dopełniają wideo, rysunki, a także podziały przestrzeni odwołujące się do planów osiedli mieszkaniowych i samych lokali.

 

***

Sztuka budzi emocje, a te opisujemy za pomocą słów, podobnie jak nasze obrazy wewnętrzne. Jednak poza ich zasięgiem, poza zasięgiem sztuki także, pozostaje ogrom tego, czego nie da się wyrazić językiem, obrazem, formą przestrzenną. Bywa że sztuka i słowa giną za treścią, którą niosą – ukazują niedostrzegalne. Tak rolę sztuki we współczesnym świecie określił Marshall McLuhan, którego podejście do jej istoty jest podobne jak w społecznej teorii Josepha Beuysa. Dla obu sztuka, tj. każdy rodzaj działania człowieka zgodny z jego predyspozycjami i umiejętnościami, stanowi elementarną część postawy wobec rzeczywistości, która jest niezbędna dla zrozumienia świata i funkcjonującego w nim człowieka Aleksandra Sojak-Borodo właśnie niedostrzegalne czyni widocznym – sprawia, że proza codziennego życia na przedmieściu urasta do rangi sztuki. Miejska tkanka użyta jako tworzywo sztuki daje preteksty do spotkań i budowania relacji, staje się punktem wyjścia do poważnych refleksji natury uniwersalnej.

Teorie sztuki zwykle jednak nie są znane większości odbiorców, jej percepcja najczęściej następuje na bazie własnego doświadczenia i wrażliwości. Sztuka najnowsza często prowokuje tak zwanych przeciętnych zjadaczy chleba do pytania: czy to (jeszcze) jest sztuka? Bo współczesne realizacje artystyczne wymykają się klasycznym kryteriom „dzieła sztuki” – obrazu, rysunku, rzeźby; klasycznym kanonom „piękna” – cokolwiek ono znaczy. Po co „taka” sztuka? Już nie w celach służebnych wobec ideologii, osób, instytucji. Dziś sztuka zawiera się w artyście, a jako osobista forma krytyczno-poznawczej ekspresji służy zachęcie innych do widzenia / myślenia więcej i szerzej. Sztuka wzbogaca społeczny punkt widzenia autorskimi komentarzami, które pozostają poza zasięgiem „uśrednionego” postrzegania.  Artystka stara się budować mosty pomiędzy kreacją wewnętrznego „ja” a owym społecznym postrzeganiem, dlatego szuka tematów, które są konkretami i które choć odrobinę mogą odczarować wizerunek sztuki współczesnej jako hermetycznego obszaru nie do zrozumienia.

Skoro rozpoczęłam od kwestii językowych, tak też je zakończę – jako (samozwańcza) SUS = sprawna użytkowniczka słów, admiratorka dreptkologii (historycznego spacerowania po przedmieściach) – często z Toruńskimi Szukaczami Fantazji (Stowarzyszenie TSF / Toruńskie Spacery Fotograficzne), zarażona pro-mencją (przeciwieństwo de-mencji), zagorzała przeciwniczka złodziei słów diametralnie zmieniających ich znaczenie oraz plugawicy słownej (jednostka chorobowa z leksykonu chorób współczesnego świata). Aleksandra Sojak-Borodo w artystycznych projektach naszą uwagę kieruje ku żywej tkance miasta i uaktywnia mieszkańców, włącza ich w obszar kreacji zwykle dla nich obcy, niedostępny, nieznany. Buduje relacje – najcenniejszą wartość współczesnego świata. Inspiruje do refleksji. Autorka pośrednio odpowiada na pytanie, jaki jest naszych miast stan za-blok-owania? Czyli ile jest / było bloków „z tożsamością”, takich wymagających rehistoryzacji, tj. społecznego przywracania pamięci dawnych historii miejsc i ludzi? Skoro myślimy językiem, otwarta pozostaje kwestia: skoro są PODniebniki, to czymże będą… NADniebniki? Może to punkt wyjścia do kolejnej artystycznej kreacji?

Katarzyna Kluczwajd